Wolne Forum Gdańsk Strona Główna Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Ocal Gdańsk od zapomnienia!
Autor Wiadomość
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-06-01, 09:00   

Mój Wrzeszcz

Szłyśmy na inaugurację roku z warkoczami, w granatowych spódniczkach, białych bluzkach i białych skarpetach, z okna męskiego akademika wychylił się chłopak i wrzasnął "Patrzcie, pierszaczki idą!". W oknach się zaroiło, a nam plątały się nogi - wspomina Jadwiga ze Stołyhwów Kopeć.

Część I

Moje spotkanie z Wrzeszczem miało miejsce w roku 1959, kiedy jako 17-letnia maturzystka przyjechałam na egzaminy wstępne na Politechnikę Danzigą.

Przyjechałam ze Świebodzina, miasta na ziemi lubuskiej, gdzie w 1945 r. odczepiono wagon ekspatriantów z Mamy rodzinnej Lidy, która została za wschodnią granicą.

Miałam iść na chemię politechniczną do Wrocławia lub Poznania, ale bratowa Ojca, kochana ciocia Wanda, napisała do Rodziców "po co dziecko ma się tułać po obcych, niech przyjeżdża do rodziny, do Danziga".

Ciocia Wanda, wdowa po moim stryju, zastrzelonym w roku 1945 przez nieznanego sprawcę w woj. szczecińskim, przyjechała do Danziga, aby "studiować" ze swoimi dziećmi Krysią i Andrzejem.

Ciocia Wanda mieszkała przy ul. Dzielnej, w domku blisko kolejki i al. K. Marksa (obecnie Hallera), w pokoju z przejściową kuchnią. Tam spędziłam moje pierwsze dni w Danzigu.

Poznałam moje stryjeczne rodzeństwo - moją najbliższą rodzinę, jako że byłam jedynaczką.

Andrzej, światowy student III roku chemii wyśmiał moje prowincjonalne piątkowe świadectwo i zaczął przepytywać z fizyki.

Krysia, już mężatka, mieszkała przy ul. Chrzanowskiego, róg ul. Fornalskiej (obecnie Wilka-Krzyżanowskiego), też w pokoju z kuchnią, ale w nowym domu. Najbardziej lubiłam bawić się z malutką Ewą, córką Krysi, i wspólne spacery ścieżkami leśnymi za wałem. Wielkim wrażeniem była wyprawa ze szwagrem Dzidkiem tramwajem na plażę w Jelitkowie. Szwagier dobrotliwie pokpiwał z prowincjuszki, która czerwieniła się z byle powodu.

***

Tamten Wrzeszcz miał atmosferę opisaną przez P. Huelle w "Weiserze Dawidku", pamiętam prywatny (o dziwo!) sklepik przy ul. Chrzanowskiego lub Szymanowskiego ze słodyczami domowego wyrobu, landrynkami w "landrynkowych" kolorach i lemoniadą w butelkach zamykanych na kapsle na zawiasach.

Kiedy szło się wałem od kościoła przy ul. Gomółki w stronę kościoła w Brętowie, na zboczu wzgórza były ślady dawnego cmentarza. Miejsce to nocą - w świetle księżyca - wyglądało niesamowicie.

***

Politechnika przytłoczyła mnie swoją wielkością i poraziła urodą budynków.

Egzaminy zdałam i dostałam się na PG. Zamieszkałam w jedynym żeńskim akademiku nr 15 przy ul. Wyspiańskiego. Akademiki nr 9, 10, 15, 16, 17 były nowe, zbudowane parę lat wcześniej, na placu między budynkami a nasypem kolejki posadzono młode drzewka.

Dostałam miejsce na najwyższym, V piętrze, w pięcio-osobowym pokoju z dziewczynami z mojego roku. Szłyśmy na inaugurację roku akademickiego z warkoczami, w granatowych spódniczkach, białych bluzkach i białych skarpetach, z okna męskiej "9" wychylił się chłopak i wrzasnął "Patrzcie, pierszaczki idą!". W oknach się zaroiło, a nam plątały się nogi.

I tak, tą samą trasą - wzdłuż "9", pod wiaduktem, krótko Marksa, w prawo Konarskiego, przejście przez Grunwaldzką i aleję lipową na PG - chodziłam prawie codziennie przez 5 lat. Ulice te są takie jak wówczas.

Między PG a Grunwaldzką był stary poniemiecki cmentarz, w okolicy Święta Zmarłych zapalaliśmy na tych opuszczonych, niemieckich grobach znicze.

Przez pierwsze miesiące w akademiku budziła mnie o godz. 5 pierwsza kolejka, potem się przyzwyczaiłam.

Studia na chemii wiążą się z wieloma godzinami ćwiczeń laboratoryjnych. Bywały dni, że zajęcia trwały od 7 rano do 20 wieczorem. Nie było więc czasu na wychylenie głowy poza trasę akademik - uczelnia. Drobne przyjemności to było ciacho w Romie na Grunwaldzkiej lub lody w Eskimosie w pobliżu akademików. Lody były świetne, a w czasie sesji, kiedy brakowało czasu, aby pójść do stołówki w Bratniaku na terenie PG, te lody starczały za obiad. Zdarzały się też potańcówki w akademiku lub odwiedziny u cioci Wandy.


Po zaliczeniu I roku poczułam się pewniej i pozwoliłam sobie na wstąpienie do harcerskiej drużyny instruktorskiej Zodiak, założonej na PG w 1957 r. Razem ze mną do Zodiaku przyszły moje koleżanki z akademika. Nagle miałam dużo znajomych i przyjaciół w różnym wieku, z różnych wydziałów i różnych części miasta.

Zaczęły się wypady na Kaszuby, wspólne poznawanie Danziga, w tym nocne spacery zimą nad morze. Zaczęłam widzieć Danzig poza Wrzeszczem.

***

We Wrzeszczu były jednak miejsca stałych spotkań "zodiakowców" - złaz rocznicowy na Byczym Wzgórzu. Kto wie, gdzie jest Bycze Wzgórze? Do dzisiaj się tam spotykamy w rocznicę powstania Kręgu Zodiak, tj. w styczniu. Nie zdradzę, gdzie to jest.

We Wrzeszczu były zaprzyjaźnione domy pp. Ciechanowiczów przy ul. Na Wzgórzu, pp. Kuropatwińskich przy ul. Danusi, gdzie urządzaliśmy sylwestry, śpiewaliśmy kolędy.

We Wrzeszczu też była rodzina. Krysia urodziła drugą córeczkę - Anię, dostali nowe mieszkanie przy ul. Chrzanowskiego, blisko starego. Byłam bardzo dumna, bo zostałam matką chrzestną Ani. Bardzo lubiłam bawić się z dziewczynkami i wyrywałam się do nich jak tylko czas pozwolił, co wiązało się ze spacerami w rejonie powstającego za wałem Osiedlem Młodych. Na górce nad osiedlem były tzw. lagry (to stąd, że w czasie wojny był tam obóz robotników przymusowych) i dalej aleją brzozową, która kończyła się polami, a nie jak dzisiaj osiedlu Niedźwiednik.

Lubiłam kino i teatr. W obecnym budynku opery odbywały się przedstawienia Teatru Wybrzeże. Grali w nim Cybulski, Fetting, Wł. Kowalski, jego żona Kępińska i chyba jeszcze B. Kobiela. Pamiętam przedstawienie "Smak miodu" z tymi aktorami. Już nie zdążyłam zobaczyć Bim-Bomu, ale widziałam ostatnie przedstawienie teatru "Co to", ale to w Żaku, w Danzigu.

Na filmy chodziło się do kina Bajka przy Jaśkowej Dolinie i do Znicza przy ul. Szymanowskiego. Oba już nie istnieją. Nie bardzo było na co chodzić. Starałam się być na bieżąco z filmami polskimi, które nieoficjalnie uznawano za interesujące. Klub filmowy w klubie studenckim Żak dawał dostęp do arcydzieł światowych.

W 1962 r. władze rozwiązały naszą drużynę harcerską Zodiak, jako "element wsteczny i klerykalny", w tym samym roku na PG "przykładnie ukarano" studentów, którzy udali się na zjazd młodzieży w Częstochowie - moja koleżanka z pokoju dostała roczny urlop ze studiów.

Nawiasem mówiąc, "zodiakowcy" do dziś są razem, jak dawniej się spotykamy, urządzamy spływy kajakowe.

Niedaleko akademików, u zbiegu potoków Królewskiego i Strzyży jest miejsce prywatnie zwane "wronie gniazda", gdzie na wysokich drzewach było wiele kęp jemioły, które wyglądały wieczorem jak duże, ptasie gniazda. Tych drzew już nie ma, a miejsce zostało w romantycznych wspomnieniach.

Po IV roku studiów, w 1963 r., wyszłam za mąż. Na spacery rodzinne chodziliśmy już w większym gronie.

Pamiętam wyprawę z małymi kuzynkami - Sikorkami do leśniczówki Gołębiewo po choinkę.

Wówczas do ul. Reja w Sopocie można było z Wrzeszcza dojechać tramwajem, a dalej z saneczkami szliśmy pieszo.

Do cioci Wandy wpadało się, aby zapytać i odpowiedzieć na pytanie "co słychać?".

Ciocia Wanda zwykle miała coś do przekąszenia, co bardzo cenił mój mąż, wówczas zawsze głodny. 23 czerwca, na Wandy, na Dzielnej odbywały się uczty kresowe ze specjalnością cioci - pieczoną ziemniaczaną kiszką. Przychodziły zaciągające z wileńska panie.

***

W 1964 r. urodziłam syna, mieszkaliśmy we trójkę w akademiku nr 15, jako dyplomantka miałam osobny pokój. Wstawaliśmy przed godz. 6 i tramwajem woziliśmy synka do żłobka do stoczni, bo ciocia mojej koleżanki z roku była kierowniczką stoczniowego żłobka i tam miał dobrą opiekę (teraz pewnie sprawą zająłby się stosowny urząd, jako przypadkiem korupcji), potem biegiem na uczelnię, aby od godz. 8 być na PG. Znowu poruszałam się po Wrzeszczu po ściśle wytyczonych trasach.

Na początku 1965 r. obroniłam pracę dyplomową i trzeba było opuścić akademik.

Opuściliśmy też Wrzeszcz. Mieszkaliśmy w Świętym Wojciechu, na Targu Siennym. W kwietniu podjęłam pracę w Stoczni Danzigiej, wówczas Lenina, i stocznia wynajęła dla nas mieszkanie w Sopocie przy ul. Kazimierza Wielkiego.


Część II

Moje rozstanie z Wrzeszczem nie trwało długo, bo w 1966 r. dostaliśmy mieszkanie spółdzielcze na Osiedlu Młodych, w "szafie". Formalnie to może Oliwa, choć granicą między dzielnicami jest chyba ul. Abrahama, ale dla mnie - Wrzeszcz. (Niech nikt nie myśli, że z mieszkaniami było wtedy tak świetnie, mieszkanie otrzymaliśmy dzięki zapobiegliwości moich teściów, którzy wnieśli wkład do spółdzielni wiele lat wcześniej).

Osiedle Młodych tonęło w zieleni i błocie, przynajmniej wokół naszej "szafy".

Za wał (wał - nasyp przedwojennej kolei do Kokoszek) pchaliśmy wózek z naszym synkiem, bo na tzw. placu przy ul. Chopina był żłobek, tam robiło się też zakupy, tam była apteka, poczta i przychodnia lekarska.

W 1967 r. urodziła się nasza córeczka, jeszcze na 36 m kw. ze ślepą kuchnią, ale już rok później udało się nam zamienić mieszkanie na większe, tzw. M4 - 46 m kw., z dwoma oddzielnymi pokojami i kuchnią z oknem.

Za tym oknem widać było piękniejące osiedle. Zarząd spółdzielni i mieszkańcy naprawdę dbali o nasze osiedle, mieliśmy poczucie, że na tym niewielkim terenie coś zależy od nas.

Każde wyjście do kościoła przy ul. Gomółki (nie tego Gomułki), ścieżką nad osiedlem, wzdłuż lasu, było przyjemnością. Zejście schodami w dół ze strony "szafy" dawało możliwość zajrzenia do ogrodu profesorowej Kurskiej pełnego wspaniałych kwiatów, głównie tulipanów.

Pracownicy PG dostali możliwość budowy prywatnych domów na niewielkim terenie naszego osiedla, co było szokiem i rewelacją.

Przed wałem, po naszej stronie, zbudowano szkołę i przedszkole. Były nasze, bo chodziły tam dzieci głównie z Osiedla Młodych. Na lagrach spółdzielnia założyła wyciąg narciarski i wieczorami, po położeniu dzieci spać, można było pojeździć na nartach na oświetlonym stoku.

Nasz krąg przyjaciół rozszerzył się o przyjaciół z osiedla, stoczni i politechniki, gdzie podjął pracę mój mąż. W tym dwupokojowym mieszkaniu, kiedy dzieci zasnęły w swoim pokoju, organizowaliśmy często spotkania, również z tańcami. Bywały też przyjęcia dla dzieci. Kiedy przychodziła dziesiątka kolegów syna, towarzystwo tak się kotłowało, że trzeba było gwizdkiem przywoływać ich na poczęstunek. Były to jednak dzieci żywiołowe, ale grzeczne.

***

We Wrzeszczu niewiele się zmieniało. W końcu lat 60. zbudowano tzw. burdelowiec (jak donosi mój kolega z Sydney, który tam mieszkał, budynek oddano do użytku 1967/68, a nazwa jest przereklamowana, bo "panienek" tam nie było), czyli wieżowiec przy Grunwaldzkiej.

Przy Grunwaldzkiej były czynne kawiarnie: Morska - do dziś istniejąca w pobliżu parkingu przy ul. Kilińskiego - i Akwarium, na rogu obecnej ul. Dmowskiego, bar mleczny Akademicki, do dziś tak samo nieźle karmiący swoich klientów, w tym studentów.

Z miejsc rozrywkowych, których znawcą nie jestem, była jeszcze Kwadratowa w Bratniaku na PG, gdzie już wtedy chyba zaczynał przygrywać znany i istniejący do dziś Detko Band.

W 1968 r. na PG odbył się wiec solidarności ze studentami warszawskimi pałowanymi przez milicję. W Danzigu milicja też użyła pałek. Na Grunwaldzkiej wzdłuż PG były wykopy, bo kładziono podziemne sieci, pałowani wpadali do rowów, a pałownicy sobie używali.

Wydarzenia grudnia 1970 r. dotarły do mnie, pracownika stoczni, po raz pierwszy we Wrzeszczu, bo miałam na PG zajęcia na studium podyplomowym. Z górnych pięter było słychać strzały, widać było dymy.

W 1972 r. przeszłam ze stoczni do biura projektów Promor, które obsługiwało stocznie. Pierwotnie zlokalizowane w budynku Prozametu przy ul. Leningradzkiej (obecnie Podwale Przedmiejskie), w miarę rozrastania się pączkowało i kolejne moje miejsca pracy były we Wrzeszczu, przy ul. Wajdeloty w pałacyku przy Kuźniczkach, przy ul. Na Wzgórzu w domu prywatnym, przy ul. Matejki - róg Wassowskiego.

Każde z tych miejsc miało lokalny smaczek i urodę.

***

Polska gierkowska otwierała się po trochu na świat. W 1972 r., jeszcze jako pracownik stoczni pojechałam do Wielkiej Brytanii kupować nowoczesny sprzęt do malowania statków.


Mąż wyjechał na 1,5 roku do Australii. Ja zarabiałam w biurze projektów bardzo dobrze, bo obowiązywał "akord" tzn. płaca za pracę, a nie za siedzenie, i radziłam sobie na tyle dobrze, że mogłam pojechać prywatnie na Zachód, do Hiszpanii, oczywiście samochodem, z namiotem.

Konfrontacja Polski z Zachodem nie wypadła dla Polski dobrze, raczej - fatalnie. Ale nasze Osiedle Młodych było i na tym tle śliczne. Zbudowano tam tzw. okrąglak, atrakcyjnie położoną kawiarnię z widokiem na morze.

Na początku lat 70. jeszcze działało lotnisko na Zaspie, to na styku z Wrzeszczem, stamtąd wysyłałam syna na stoczniowe czy politechniczne kolonie w góry.

W Danzigu rosły blokowiska na Przymorzu. W 1975 r. udało się nam kupić na Przymorzu kawalerkę dla moich rodziców i sprowadzić ich do Danziga ze Świebodzina.

W 1973 r. zmarła nagle w wieku 62 lat ciocia Wanda. Zabrakło kochanej, ciepłej, bliskiej osoby, zostało zlikwidowane mieszkanie na Dzielnej.

Szwagier i brat stryjeczny pojechali na stypendia do Stanów. Ja na kilka miesięcy zostałam wysłana przez moje biuro do pracy na Maltę. W końcu lat 70. zmarli moi rodzice.

Świat się zmieniał, a Wrzeszcz nie bardzo.

***

W latach 70. na rodzinnej działce we Wrzeszczu zaczęła się budować, z zamiarem przeprowadzki do Danziga z woj. gorzowskiego, moja druga siostra stryjeczna, która w latach 1940-1948 była poza Polską, bo przeżyła wywózkę do sowieckiego "raju". Założył rodzinę brat stryjeczny z Danziga i też osiadł z rodziną we Wrzeszczu. Mieliśmy już klan rodzinny.

Przyszła burza Solidarności i stanu wojennego. Zapaść gospodarcza. Puste sklepy.

W 1980 r. urodziłam najmłodszą córkę. Strajki przeżywałam w naszej chacie na Kaszubach, potem poszłam z wózkiem odczytać 21 postulatów stoczniowych.

Była nas piątka i dalej mieszkaliśmy w dwóch pokojach - 9 i 24 m kw. Osiedle Młodych już nie cieszyło.

W 1981 r. dostaliśmy mieszkanie na Zaspie. Koleżanki dawały mi stare firanki, aby zasłonić okna na parterze. Mieszkanie było bez sprzętów, ale czteropokojowe, wygodne.

Tak na 10 lat rozstałam się z Wrzeszczem.

***

Zaspa to burzliwy czas Solidarności, konspiracji, współpracy z francuską Force Ouvriere, nieoficjalny Franciszkański Ruch Ekologiczny wspierany przez biskupa Gocłowskiego, msza papieska w 1987 r., dyskusja z władzą napisami na szczytach wysokich budynków, radość z Nobla Wałęsy wykrzyczana pod jego mieszkaniem w bloku itp.

***

Do Wrzeszcza wróciłam w 1991 r., do domu zbudowanego przez męża na osiedlu Podleśna-Zakoniczyn. Wróciłam już tylko z najmłodszą córką, starsze dzieci poszły na swoje, w 1992 r. założyły własne rodziny. Zamieszkaliśmy z owdowiałą mamą męża.

Osiedle Podleśna jest znowu śliczne, jak było Osiedlu Młodych. Położone na wzgórzu morenowym pozwala podziwiać widok na Wrzeszcz, zatokę, czasami - przy dobrej widoczności - widać Hel. Aby zbiec do Grunwaldzkiej, wystarczy 5-10 minut. Na grób rodziców i cioci Wandy też niedaleko, bo cmentarz Srebrzysko jest obok.

***


Teraz zmiany polityczne spowodowały szybkie zmiany w mieście. Zaczęło się dużo budować, piękniały istniejące budynki. Ludzie zaczęli bardziej dbać o swoje. Władze samorządowe mają swoje pieniądze i mogą realizować swoje plany.

W 1990 r. zgłosiłam się na konkurs na dyrektora wydziału ochrony środowiska i rolnictwa w Urzędzie Miejskim i zostałam wybrana.

Był to czas, kiedy było blisko od pomysłu do realizacji, jeżeli umiało się przekonać radnych i prezydenta.

Kierowany przeze mnie wydział m.in. realizował i finansował z funduszy ochrony środowiska przebudowę koryta potoku Strzyża płynącego przez Wrzeszcz. Oprócz przebudowy koryta staraliśmy się zmienić otoczenie potoku na bardziej estetyczne, z miejscami do spaceru i odpoczynku. Tak zrobiono w okolicy ul. Wajdeloty - za ul. Wyspiańskiego, przy Leczkowa powstał park nad Strzyżą, gdzie łączą się potoki Królewski i Strzyża. Koryto potoku Strzyża zostało przebudowane do jego ujścia do Martwej Wisły, z usunięciem dziesiątków nielegalnych garaży wiszących nad potokiem. Była niewąska awantura, a na moją głowę waliły się gromy. Najbliższa powódź w 2001 r. pokazała, że przebudowa koryta była niezbędna. W górze Strzyża potężnie wylała, a tu, w dolnym Wrzeszczu, wody wprawdzie wystąpiły z koryta, ale spłynęły nie czyniąc szkód, nawet nie zostały poszkodowane świeżo posadzone w parku nad Strzyżą kwiatki.

Browar też ładnie przebudował koryto potoku na swoim terenie. Niestety, na granicy parku Kuźniczki straszy niedokończona, opuszczona przez właściciela i nadzór budowlany hala.

Na placu Wybickiego pojawiła się piękna fontanna i ławeczka z motywami z "Blaszanego bębenka" G. Grassa.

Dolny Wrzeszcz był wpisywany do planów rewitalizacji dzielnicy. Na tym tle można puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie, jak mogłaby ta dzielnica wyglądać, gdyby nie była biedna. W lasach komunalnych między ul. Jaśkowa Dolina a ul. Podleśną odtworzono dawny Teatr Leśny, i bywają tam bardzo sympatyczne imprezy, jeżeli nie są zbyt głośne. Odtworzono altanę Gutenberga.

W górnym biegu Strzyży Rada Miasta Danziga utworzyła zespół przyrodniczo-krajobrazowy, który jest obszarem prawnie chronionym i mógłby być piękny, gdyby zrealizowane zostały plany, które były związane z utworzeniem zespołu. Na razie zespół rozjeżdżają wozy terenowe, a niechluje zrzucają tam nielegalnie odpady.

W Królewskiej Dolinie nad potokiem o tej samej nazwie został utworzony przyjemny park.

Te wszystkie miejsca odwiedzam, aby zobaczyć, co się tam dzieje i w związku z czym doznaję zgryzoty albo radości, staram się, aby poznały je moje wnuki.

***

W 1997 r. Danzig obchodził swoje tysiąclecie, a ja, przy wspomaganiu danzigiej rodziny, zorganizowałam zjazd rodzinny. Zebrało się ponad 30 osób, łącznie z kuzynem z Paryża. Bawiliśmy w domkach letnich na Kaszubach i we Wrzeszczu w domach członków rodzin, msza za rodzinę odbyła się w kościele garnizonowym przy ul. Matejki. Zjazd tak się spodobał, że po 10 latach w 2007 r. został powtórzony, tym razem poza Danzigiem.

***

O ostatnich dużych zmianach we Wrzeszczu nie warto pisać, bo je widać - przebudowany na McDonalda budynek związany z transportem miejskim, zmiana wylotu ul. Partyzantów do Jaśkowej Doliny, przebudowany budynek, gdzie dawniej mieściły się władze Solidarności, remont wiaduktu przy ul. Kościuszki, nowy budynek Lidla w miejscu starego magazynu, nowe obiekty - Manhattan tam, gdzie były małe sklepiki, w tym świetny sklep znany jako "Pod kominkiem", w którym można było kupić prawie wszystko, Galeria Bałtycka w miejscu budynków Spółdzielni Mleczarskiej Maćkowy, z których hałas i spaliny dokuczały okolicznym mieszkańcom, remont i przebudowa kolejnych budynków dawnych koszar. Trwa dyskusja na temat budowy drugiego wieżowca, czy grupy wieżowców na miejscu zlikwidowanych obiektów handlowych przy ul. Partyzantów, na styku z lasem.

Cieszą mnie zaproszenia na spotkania organizowane w szkole przy ul. Matki Polki przez KIL Wrzeszcz, gdzie prezentowana jest przeszłość dzielnicy i plany na przyszłość.

***

Wrzeszcz to wspomnienia moich 40 lat życia, dużo tego, ale skoro zmusiłam się do spojrzenia wstecz, napisałam wszystko, co sobie przypomniałam.

Danzig-Wrzeszcz, 9 marca 2009


Jadwiga ze Stołyhwów Kopeć
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
Ostatnio zmieniony przez villaoliva 2015-04-08, 12:53, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-06-04, 18:17   

Barwna Orunia

Na cygańską łąkę schodziło się z ul. Równej na Oruni. Do końca lat 90. stały na niej baraki hufca OHP, zamienione kilka lat przed powodzią w lipcu 2001 r. na mieszkania i ośrodek św. brata Alberta. Dziś już ich nie ma, a na ich miejscu stanął nowoczesny budynek. Według moich obserwacji wybudowano go niepotrzebnie, bo ten teren od kilku lat obniża się i za jakiś czas zmieni się w grzęzawisko. Jest to proces nieodwracalny, a dlaczego, napiszę później.

Pod koniec lat 50. i na początku lat 60. my, chłopaki mieszkający w okolicy tej łąki, czyli Równej, Kolonii Zaranie, Kolonii Orki, Kolonii Roli i Kolonii Mysiej przychodziliśmy czasami z rana przyglądać się z daleka, jak żyją Cyganie, którzy co roku taborem zjeżdżali na tę łąkę. Zawsze coś tam się działo. Słychać było kłótnie i wrzaski dzieci. Zdarzały się też poważne nieporozumienia, bo do dziś pamiętam sytuację, w której jeden Cygan z nożem w ręce gonił drugiego. Wpadli oni pomiędzy wozy, a za nimi pobiegła cała dorosła część taboru. Chyba rozdzielano zwaśnionych mężczyzn, bo nie pamiętam, żeby przyjeżdżało pogotowie. Podziwialiśmy kolorowe stroje, szczególnie Cyganek, a wieczorami przyglądaliśmy się ich zabawom przy ognisku rozpalonym na środku łąki. Od połowy lat 60. Cyganie już tam nie przyjeżdżali.

Rejon, który opisuję, to raczej peryferia Oruni. Po obu stronach tych uliczek, o których pisałem wyżej, stały domki, mające w założeniu być domkami letniskowymi, a dla mniej zamożnych rodzin mieszkalnymi. Przed wojną mieszkali w nich sami Niemcy. Właściciel tego terenu mieszkający wtedy w bloku stojącym do dziś, a mieszczącym się przy ul. Równej, pomiędzy ul. Kolonia Orka i Kolonia Rola, jeszcze przed ostatnią wojną podzielił swoją posiadłość na działki i sprzedał je. Tak powstało to osiedle bieda domków, na którym prawie ostatecznie i nieodwracalnie postawiła krzyżyk powódź z 2001 r. Wiele z domków stojących w tych kwartałach zniszczyły pod koniec wojny rosyjskie bombardowania. Ci niemieccy lokatorzy, którzy przeżyli, nawet ci z ocalałych domów uciekli, pozostawiając ich wyposażenie i nigdy do nich nie powrócili. Po wojnie zasiedlali ocalałe domki powracający z wojennych ścieżek gdańszczanie i ci, co chcieli się w Danzigu osiedlić. Nie mieli z tym problemów i nie było też problemów z zagospodarowaniem się, bo ci, którzy pojawiali się pierwsi, dobierali sprzęty z ocalałych i niezamieszkałych jeszcze domów. Na parcelach, na których bomby zmiotły domy, osadnicy zakładali działki warzywno-kwietne oraz obsadzali je drzewkami owocowymi. My mieszkaliśmy przy ul. Kolonia Orka 11, a dodatkową działkę warzywną mieliśmy przy sąsiedniej ul. Kolonii Zaranie. Właściciel zburzonego domu stojącego przed wojną na tej działce musiał być kolekcjonerem numizmatykiem i militarystą, bo przez lata uprawiania tej działki tata wydobył z ziemi dużo różnych monet i kilka sztuk zardzewiałej białej broni.

Nasze życie w kwartałach tych ulic było równie barwne jak cygańskie w ich taborach. Nie przemieszczaliśmy się tak jak oni, ale problemów nigdy nie brakowało. Klany swojaków trzymały się razem, to znaczy takich, którzy zjechali z jednego rejonu Polski. Zawsze znajdowały się powody do kłótni, albo o dzieci, czyli o nas, albo wytykano sobie pochodzenie. Czasami kłótnie były tak śliczne, że aż godne kamery. Nieraz pokazywano sobie przez długość ulicy gołe tyłki! Potem z biegiem czasu takie swary wyciszały się, a my dzieciaki szybko się godziliśmy. Jednoczyły nas wieczorne zloty na uliczkach. Nie było wtedy jeszcze telewizorów ani komputerów, więc uprawialiśmy różne sporty, a do gry w piłkę nożną przenosiliśmy się na okoliczne łąki. Kiedy na cygańskiej łące nie było Cyganów, graliśmy tam, o dziwo, w bejsbol. Nazywaliśmy go palantem. Były bazy, dwie drużyny i wystrugane z gałęzi kije. Nie mieliśmy wtedy oryginalnych pałek. Może to i dobrze.

Wszystkie pory roku tam na naszej Oruni miały swój urok. Jedyną uciążliwością, ale to jedynie z dzisiejszego punktu widzenia, było ciągłe rozpalanie w kuchniach, a zimą dodatkowo w piecach, lecz latem i jesienią nasze ogródki i działki były kolorowe od kwiatów, warzyw i owoców. Wszystko, co było w nadmiarze, udawało się sprzedawać rodzicom koło hali w Danzigu. Kiedyś nie było z tym problemu. Teraz z jakichś dziwnych powodów straż miejska wygania spod hali i innych dogodnych miejsc wciąż biednych mieszkańców Oruni i innych peryferyjnych dzielnic, chcących dorobić sobie handlem do marnych rent i emerytur.

Bywało w niektórych latach tak, że jesienne deszcze nie zdołały spłynąć do Motławy ani wsiąknąć i te rozlewiska na nieużytkach i łąkach zimą zamarzały. Każdy z nas miał łyżwy. Ja miałem takie śniegowe z zakręconymi do góry nosami. Szliśmy na takie lodowiska, przykręcaliśmy łyżwy do butów, rozpinaliśmy kurtki, rozkładając ich poły na wzór nietoperzych skrzydeł i dawaliśmy się pędzić wiatrowi po tych zamarzniętych rozlewiskach. Zdarzało się w innych sytuacjach, co bardziej nierozważnym z nas, trzymanie się kufra ruszającego na ul. Równej samochodu. Ulica ta była równą tylko z nazwy i dopiero w 2001 r. przed powodzią solidnie ją wyremontowano, kiedy przedłużono do ul. Gościnnej linię autobusu nr 123. Samochód się rozpędzał, a kaskader gnał za nim tak długo, jak długo mógł się utrzymać na nogach. Najczęściej delikwent przewracał się i nabijał sobie guza albo ścierał sobie twarz. Nie wiem do dziś, jak to się działo, że nikt się nie połamał i nie zabił. Pewnie z tego powodu nikt nie uczył się na błędach i chłopaki ciągle ponawiali próby jazdy na przyczepkę.

Latem naszym kąpieliskiem były odcinki Motławy wolne od wodnych zarośli w okolicy żelaznego mostu kolejowego. Nie pamiętam, jaki to był dokładnie rok, ale chyba 1962. Pod ten most przychodził mężczyzna. Wspaniale skakał do wody. Wspinał się po konstrukcji na jego szczyt i piękną jaskółką szybował do wody. Często go podziwialiśmy, aż w końcu sam postanowiłem skoczyć. Nie potrafiłem tak jak on, ale chciałem choć na nogi, bo tak robiło kilku innych decydujących się na skok ze szczytu mostu. Zdołałem namówić do tego mojego kolegę Fredka Pawlaczyka, który powiedział, że skoczy, jeżeli ja skoczę pierwszy. Weszliśmy po nitach na szczyt i usiedliśmy na szerokiej konstrukcji. Nie kręciło mi się w głowie, ale strach mnie obleciał. Rozglądaliśmy się wkoło. Na południe, aż po Pruszcz, ciągnęły się zielone pola. Po lewej stronie na wschód widzieliśmy zabudowania Olszynki, po prawej wzniesienia morenowe, za plecami panoramę Danziga. Stawaliśmy i siadaliśmy na przemian, nie mogąc się zdecydować. Pod mostem na wale zebrała się grupa ludzi i głupio było zejść. Chyba skończyłoby się na zejściu i wstydzie, gdyby nie pociąg. Wtedy po tej trasie nie jeździły elektrowozy, tylko parowozy ciągnęły składy. Krzyknięto do nas, że jedzie pociąg. Odwróciliśmy głowy w tym kierunku i zobaczyliśmy, że od strony Olszynki nadjeżdża pociąg towarowy, a lokomotywa wypuszcza z komina tumany czarnego, gęstego dymu. Albo palacz zobaczył nas z daleka i celowo otworzył zawór komina na cały przepust albo był to przypadek. Musiałem podjąć szybką decyzję. O zejściu nie było mowy, za mało było czasu. Mogliśmy zatonąć w chmurze czarnego dymu albo skoczyć. Nie wiem, jaki ładunek adrenaliny się we mnie uwolnił, ale wstałem i skoczyłem. Kiedy wynurzyłem głowę na powierzchnię, zobaczyłem, że Fredek wpadł do wody obok mnie. Nie wiem, co by było, gdybym wynurzał się ukośnie? Chyba by nas obu już nie było. Wyszliśmy z wody, a ja z resztą niespalonej skokiem adrenaliny, puściłem się szczytem wału i biegłem tak długo, aż nie poczułem zmęczenia. Zatrzymałem się i powoli wracałem do kolegów.

Zdarzało mi się widzieć w tym czasie Kazimierza Zimnego - olimpijczyka biegnącego tym wałem wzdłuż Motławy w kierunku Krępiec. Przyjemnie było na niego patrzeć. Zawsze biegł równym, szybkim tempem. Ja w tym czasie nie zawsze mogłem spokojnie usiedzieć w domu. Miałem zainteresowania, których koledzy nie przejawiali. Lubiłem pójść do opery. Interesowałem się astronomią, sportem, aż w końcu pociągnęło mnie do klubu. Pojechałem do GKS-u Wybrzeże i spytałem trenera, czy by mnie nie przyjął do sekcji. Przyjął mnie do swojej grupy miotaczy i dostałem dres. To była frajda dostać dres. Trenerem tam był Mieczysław Łomowski, powojenny olimpijczyk, startujący w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Był kilkakrotnym mistrzem Polski w tych dyscyplinach. Pod koniec lat 60. zginął w wypadku samochodowym pod Tczewem. Nie uwierzycie. W tej grupie, do której mnie przyjął, w tym czasie pod jego skrzydłami trenował wesołek Władysław Komar, mistrz Polski w dziesięcioboju Jerzy Detko i późniejszy znany rugbista danzigiej Lechii Klockowski. Przez dwa lata, zanim nie poszedłem do wojska w 1966 r., byłem kolegą klubowym tych wspaniałych sportowców. Nie wiem, co się dziś dzieje z Klockowskim. Komar kilka lat temu poszedł przywitać się ze swoim byłym trenerem klubowym, a pan Detko prowadzi swój bardzo dobry zespół Detko Band.

Cyganie już się na cygańskiej łące nie pokazywali. Potem w jej okolicy przy ul. Ubocze wybudowano szkołę tysiąclatkę nr 16. Ulica ta łączy się z ul. Serbską i do tego miejsca dochodził rów melioracyjny biegnący od ul. Równej. Po wojnie mieszkańcy wyżej wymienionych Kolonii, robiąc sobie skrót do domów, wydeptali do Równej ścieżkę wzdłuż tego rowu. Ta ścieżka do dziś zamieniła się w ulicę i choć oficjalnie nazywa się Serbska, to dla nas zawsze była ona Błotnią. Dziurawa po deszczach zawsze była pełna kałuż i błota. W tamtych latach po obu stronach rowu i Błotniej były działki ogrodnicze. Po kilku latach na tych od strony północnej powstał zakład prefabrykacji, który pogrzebał wspomnienie po nich i po chemikaliach, czyli plantacjach chmielu istniejących przed wiekami w tym rejonie. Działki po południowej stronie tej ulicy trochę później zaczęły podmakać i się zapadać. Wzdłuż tego rowu od styku ul. Ubocze i Serbskiej od Równej rosło ze 40 wierzb. Miałem wtedy jakieś 12 lat, a urodziłem się w 1946 r. i wracając ze szkoły mieszczącej się przy ul. Brzegi, zatrzymałem się na początku Błotniej u styku Ubocze i Serbskiej, spojrzałem na wierzby i postanowiłem je wszystkie zdobyć. Stawiałem tyczkę pod drzewem i na każde wspinałem się tak wysoko jak tylko mogłem. Chyba z godzinę pokonywałem ten trzystumetrowy odcinek ul. Błotniej.

Mojej szkoły przy ul. Brzegi od wielu lat już nie ma. W budynkach po niej siedzibę ma Cezas i inne firmy. Po tej szkole nr 8, założonej w XVIII w. przez jezuitów, do której w drugiej połowie tego wieku uczęszczał, i chyba z powodu jezuickiego rygoru nie ukończył, Józef Wybicki - twórca polskiego hymnu narodowego "Jeszcze Polska nie zginęła", pozostało wspomnienie. Utkwiła mi w pamięci woźna tej szkoły, którą przezywaliśmy "Pepisa". Była to końcówka lat 50. Skąd to przezwisko? Pani woźna, nie pamiętam jej prawdziwego nazwiska, zawsze ganiała brojących chłopaków, krzycząc, że nie można tego, że nie można tamtego. Na pytanie, dlaczego nie można, odpowiadała, że takie są przepisy. Tylko że te przepisy w jej ustach brzmiały jak "pepisy" i z tego powodu przylgnęło do niej to przezwisko.

W moich ostatnich latach podstawówki w tej szkole, wychowawcą naszym był Henryk Pudlis, wtedy nauczyciel WF-u i historii. Nieraz w gabinecie historycznym cepem wybijał nam z tyłków młodzieńcze wygłupy. Potem pan Pudlis przez wiele lat był trenerem piłki ręcznej kobiet w danzigim Starcie i AWF-ie. Wyszkolił wiele reprezentantek kraju. Pełnił też funkcje w zarządzie Danziga i był dyrektorem szkoły na danzigiej Zaspie.

Wracam czasami w rejon cygańskiej łąki, ul. Równej, wszystkich Kolonii i Błotniej. Zostało na niej tylko kilka wierzb z tej czterdziestki. Większość upadła ze starości, część przewróciły silne wiatry. To zapadlisko po południowej stronie Błotniej jest dziwne. Żadne odwodnienia nie pomogły. W tym miejscu powstało nieduże jeziorko. Posiały się tam rośliny wodne i bagienne, i nawet kaczki zakładające swoje gniazda w szuwarach, czasami tu przysiadają. To zapadlisko sięga terenu dawnych cygańskich łąk i uważam, że w tym miejscu nie powinno się niczego budować. W czasie powodzi ten teren był najbardziej zalany. To zapadanie się ma tendencję postępującą, bo tereny znajdujące się jeszcze odrobinę wyżej, po drugiej stronie ul. Równej, też nie nadają się pod uprawy, bo nawet latem są podmokłe. Jeżeli nie myli mnie moje przeczucie, to ten rejon wraz ze starym miastem za kilkaset lat, a najpóźniej w przyszłym tysiącleciu stanie się dnem powiększonej Zatoki Danzigiej. Danzig przeniesie się na wzgórza morenowe!

Jerzy Kałucki
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
Dorota S. 
Dorota

Dołączyła: 22 Lis 2009
Posty: 1
Skąd: z Hanau
Wysłany: 2010-03-13, 12:10   

"Pojechałem do GKS-u Wybrzeże i spytałem trenera, czy by mnie nie przyjął do sekcji. Przyjął mnie do swojej grupy miotaczy i dostałem dres. To była frajda dostać dres. Trenerem tam był Mieczysław Łomowski, powojenny olimpijczyk, startujący w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Był kilkakrotnym mistrzem Polski "

Mieczyslaw Lomowski byl moim rodzonym dziadkiem. Szukam wszelkich wiadomosci o nim oraz Video. Mieczyslaw Lomowski mial dwoje dzieci Andrzeja i Wande. Babcia Maria z domu Zboromirska byla jego zona. Pozniej uciekla od niego i ukryla siebie z dziecmi. Wszyscy kiedys mieszkali w Wilnie. Moja mama Wanda, rowniez byla kulomiotka.

Po smierci babci wyszlo na jaw kto byl moim prawdziwym dziadkiem. Wiem, ze dziadka pochowano na Srebrzysku.

Czy moglby mi Pan dalej pomoc? Czy ktokolwiek moglby mi dalej pomoc?

Wnuczka Mieczyslawa Lomowskiego, w tej chwili spiewaczka operowa
 
 
Jarek z Wrzeszcza 

Pomógł: 1 raz
Dołączył: 10 Maj 2008
Posty: 296
Skąd: Wrzeszcz
Wysłany: 2010-05-21, 20:40   

Czy mógłby mnie ktoś oświecić jaki był finał ten akcji i kiedy się ona skończyła? Zdaje się, że mi umknęło...
_________________
Blog Z Wrzeszcza - piszę o Wrzeszczu
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2010-05-21, 23:17   

Miała pojawić się publikacja zbiorcza. Na razie cisza panuje na ten temat.
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2015-01-22, 22:41   Krzysztof Kolberger patronem IX LO w Danzigu

To się chyba dobrze wpisuje w nazwę tego wątku.

Krzysztof Kolberger patronem IX LO
Cytat:
Krzysztof Kolberger został patronem IX Liceum Ogólnokształcącego na Strzyży. W czasach gdy znany aktor chodził do tej szkoły, działała ona w budynku przy ul. Bażyńskiego w Oliwie.


_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
danzigerek 
Nothing's forgotten

Dołączył: 18 Maj 2008
Posty: 93
Wysłany: 2015-02-01, 05:59   

hEJ SKĄD MASZ TEN FILMIK? cZYZBYŚ BYŁ NA NASZEJ URIOCZYSTOŚCI?
_________________
Jesteśmy odpowiedzialni za: gradobicie, trzęsienie ziemi i koklusz....
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2015-02-01, 11:53   

Tak :flaga:
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2015-04-08, 12:49   Danzig dawniej Danzig, 1945 -1955

Danzig – dawniej Danzig, 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć


26 i 27 marca odbyła się świetna konferencja.

Poniżej informacja prasowa oraz nagrane niektóre części konferencji.

Cytat:
Konferencja naukowa "Danzig – dawniej Danzig, 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć"
Data: 26 i 27 marca 2015 r.
Godzina: Rozpoczęcie 9.00
Miejsce: Europejskie Centrum Solidarności pl. Solidarności 1, Danzig

Organizator: Europejskie Centrum Solidarności
Prezydent Danziga Paweł Adamowicz, Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk we współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej oraz Europejskim Centrum Solidarności zapraszają do udziału w konferencji naukowej

„Danzig – dawniej Danzig, 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć”

Mija siedemdziesiąt lat od jednej z najbardziej brzemiennych dat w tysiącletniej historii Danziga. 30 marca 1945 r. zniszczone miasto zostało zdobyte przez wojska sowieckie wspomagane przez oddziały polskie oraz włączone do granic kształtowanej na nowo Polski. W wyniku II wojny światowej nastąpiła rzecz wcześniej niewyobrażalna: Danzig polski – myśl dla Niemców nie do zaakceptowania stał się faktem. To co dla Polaków było spełnieniem sprawiedliwości dziejowej, dla Niemców stało się symbolem cierpień i krzywdy.

Rok 1945 to w dziejach Danziga zarówno wygnanie i rozproszenie dotychczasowej niemieckiej ludności, jak i początek przybywania i integrowania się wokół historii i idei Miasta nowych, polskich gdańszczan. Przeszłość Miasta została na nowo zdefiniowana, postaciom historycznym nadano polskie imiona. Rodził się nowy Danzig, a zarazem – poprzez selektywną rekonstrukcję materii i pamięci – pozostawał czymś starym.

Warto skorzystać z Jubileuszu i spotkać się w gronie zarówno tych, którzy byli świadkami wydarzeń towarzyszących pierwszej powojennej dekadzie Danziga, jak i historyków, którzy na podstawie źródeł, rekonstruują dzieje Miasta i pamięć o tym czasie.

Kuratorami konferencji są prof. Edmund Kizik (Instytut Historii PAN, Pracownia Historii Danziga i Dziejów Morskich Polski) i prof. Mirosław Golon (Instytut Pamięci Narodowej); funkcję sekretarza konferencji pełni dr Sylwia Bykowska.

wydarzenie | Konferencja naukowa „Danzig 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć”
miejsce | Europejskie Centrum Solidarności, Audytorium, pl. Solidarności 1
data | 26–27 marca 2015, czwartek–piątek
wstęp | wolny

Program konferencji
26 marca 2015 (czwartek)
9.45 – 10.00: Powitanie gości: dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski
10.00 – 10.15: Otwarcie konferencji: prof. Edmund Kizik, prof. Mirosław Golon
10.20 – 10.40: Prezydent Danziga Paweł Adamowicz, Moje danzigie podwórko

Świadkowie: historia przeżyta
10.45 – 11.15: Henryka Flisykowska-Kledzik, Andrzej Flisykowski, rozmowę prowadzi prof. Grzegorz Berendt
11.20 – 11.50: prof. Wiesław Gruszkowski, rozmowę prowadzi dr Jacek Friedrich
11.55 – 12.25: dr Jerzy Wiśniewski, rozmowę prowadzi prof. Edmund Kizik
12.45 – 13.15: prof. Barbara Krupa-Wojciechowska, rozmowę prowadzi dr Sylwia Bykowska
13.20 – 13.50: Barbara Brzeska-Siemianowska, rozmowę prowadzi prof. Edmund Kizik
13.55 – 14.25: prof. Jerzy Kmieciński, rozmowę prowadzi prof. Edmund Kizik
14.30 – 15.00: prof. Jerzy Młynarczyk, rozmowę prowadzi dr Sylwia Bykowska
dyskusja 15.00 – 15.30
16.30 – 17. 15: projekcja filmu: Koniec i Początek, reż. Paweł Zbierski, 2015, prod. TVP Danzig.
17.30 – 19.00 przedstawienie międzynarodowych projektów badawczych:
prof. Edmund Kizik (Danzig), prof. Hans-Jürgen Bömelburg (Giessen), prof. Alvydas Nikžentaitis (Wilno): Danzig/Danzig – Vilnius/Wilno: historie paralelne 1920–2014. Transformacje historii i pamięci zbiorowej w Europie Środkowej.
prof. Mirosław Golon, prof. dr hab. Edmund Kizik: Historii Danziga: tom 6. 1945–1970. Problemy badawcze
dr Sylwia Bykowska: Audiowizualne archiwum historii Danziga 1945–1970. Relacje świadków
dyskusja

27 marca 2015
Badacze: historia nieprzeżyta. Przeszłość w badaniach historycznych

Panel 1: Miasto: zniszczenia, odbudowa, rekonstrukcja
9.00 – 9.30: dr Jacek Friedrich (Gdynia): Odbudowa historycznego centrum Danziga
9.30 – 10.00: prof. Marcin Gawlicki (Lublin – Danzig): Konserwatorska koncepcja odbudowy kościołów Danziga po zniszczeniach 1945 roku
10.00 – 10.30: prof. Mirosław Golon (Danzig – Toruń): Odbudowa przemysłu stoczniowego w Danzigu w latach 194–1946
dyskusja 10.30 – 11.00

Panel 2: Ludzie: wygnanie i przybywanie, polityka i społeczeństwo
11.30 – 12.00: dr Sylwia Bykowska (Danzig): Danzig 1945–1950. Kształtowanie się ludności miasta
12.00 – 12.30: prof. Maciej Hejger (Słupsk): Mniejszość niemiecka w Danzigu po 1945 r.
12.30 – 13.00: prof. Igor Hałagida (Danzig): Napływowe mniejszości wyznaniowe i narodowe w Danzigu
dyskusja 13.00 – 13.30

Panel 3 Pamięć: kształty przeszłości historycznej
15.00 – 15.30: dr hab. Peter Oliver Loew (Darmstadt): Rozproszony Danzig. Niemieccy gdańszczanie i trauma utraty, 1945-1955
15.30 – 16.00: dr Bogusław Gogol (Danzig): Cenzura wobec przeszłości historycznej Danziga
16.00 – 16.30: prof. Grzegorz Berendt (Danzig): Powrót nad Bałtyk. Danzig w przekazach prasy polskiej w I połowie 1945 r.
16. 30 – 17.00: prof. Edmund Kizik (Danzig): Uroczystości 500-lecia powrotu Danziga do macierzy w 1954 r.
17.00 – 17.30: Jan Daniluk (Danzig): Oswajanie przestrzeni. Zmiany w nazewnictwie miejskim Danziga w pierwszych latach powojennych
dyskusja i podsumowanie konferencji 17.30 – 18.00










CDN

Gdańsk dawniej Danzig.jpg
Plik ściągnięto 19217 raz(y) 101,52 KB

_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
Ostatnio zmieniony przez villaoliva 2015-04-18, 11:14, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2015-04-17, 18:26   

Danzig – dawniej Danzig, 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć
Czas na kolejne części konferencji:













_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Partnerzy WFG

ibedeker.pl