Wolne Forum Gdańsk Strona Główna Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: feyg
2009-01-24, 17:44
Krokowa / Krockow
Autor Wiadomość
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2008-11-27, 07:28   Krokowa / Krockow

Do Krokowej mam szczególny sentyment jeszcze z czasów, gdy wydawało się niemożliwe, że hrabia Albrecht von Krockow będzie mógł kiedyś przyjechać do Polski. Tam testowałem swój pierwszy wykrywacz metali wyprodukowany przez Wojciecha Oksieńciuka z Warszawy. Obudowę tego archaicznego cuda techniki stanowiły dwie plastikowe tace i pojemnik do przechowywania artykułów spożywczych. Jako pierwsi z Trójmiasta (co przy zakupie potwierdził producent sprzętu) wraz z historykiem, prof. Krzysztofem Maciejem Kowalskim, zakupiliśmy w Warszawie dwa egzemplarze tego urządzenia.
Myślę, że bardzo dużo osób ma ciekawe wspomnienia związane z Krokową i jej zabytkami. Ze starym pałacem, romantycznym parkiem i tajemniczą kryptą krokowskiego kościoła. Napiszcie o tym. Ze względu na ustawę o ochronie zabytków nie spodziewam się relacji o ciekawych obiektach wydłubanych z gleby lub z mułu wydobywanego podczas oczyszczania fosy otaczającej pałac. Choć nie tylko tam można było znaleźć atrakcyjne pamiątki przeszłości. Jak wynika z dołączonego artykułu, nie potrzeba wysokiej klasy wykrywacza metali, aby trafić na skarby należące dawniej do hrabiowskiego rodu z Krokowej.




HRABIOWSKIE SREBRA NA ŚMIETNIKU

W 2006 roku dużym wydarzeniem w środowisku miłośników Sopotu było odnalezienie nieznanych zdjęć, dokumentujących budowę kościoła ewangelickiego przy Seestrasse (ul. Bohaterów Monte Cassino) w Sopocie. Konsekracja tej świątyni nastąpiła 17 września 1901 roku, a uroczystość uświetniła swą obecnością małżonka niemieckiego cesarza Wilhelma II - Augusta Victoria. Dużego formatu fotografie w kolorze sepii pewien sopocki kolekcjoner znalazł w... kontenerze na śmieci. Za zgodą likwidatora mieszkania przy ul.Marii Skłodowskiej Curie w Sopocie, z którego wynoszono rzeczy przeznaczone na wysypisko, przejrzał zapełniony starymi papierami i różnymi "śmieciami" wielki kontener. Oprócz zdjęć wyciągnął z niego mnóstwo wiekowych książek i drobnych starych przedmiotów. Wśród nich srebrne sztućce ozdobione jakimś herbem i pieczęć przedwojennego pastora Otto Bowiena - jednego z kolejnych właścicieli opróżnianego lokalu. Odnalezione fotografie kościoła wraz z pieczęcią pastora zakupiła Miejska Biblioteka Publiczna w Sopocie. Srebrne sztućce z nierozpoznanym przez odkrywcę herbem trafiły do kolekcji prywatnych.


Róg na orlich łapach

Po całym znalezisku w posiadaniu odkrywcy pozostał jedynie pokryty ciemnobrązową patyną uchwyt noża. Jest na nim ten sam herb, co na pozostałych sztućcach, ale fragment noża nie wzbudził zainteresowania potencjalnych klientów. Dzięki temu miałem możliwość dokładnie obejrzeć ten przedmiot. Okazało się, że zatarte nieco godło herbu nie przedstawia, jak sugerował znalazca i inni kolekcjonerzy, stojącego lwa opartego przednimi łapami o brzeg tarczy herbowej. Ponad wszelką wątpliwość miałem przed sobą wizerunek herbu, należącego do jednego z najstarszych na Pomorzu, rycerskiego rodu von Krockow. Tym godłem jest róg myśliwski na dwóch orlich łapach. Powyżej tarczy herbowej, trzymanej przez dwóch olbrzymów z maczugami, widnieje hrabiowska korona rangowa. Nad hełmem znajduje się klejnot - dwa ramiona w rycerskiej zbroi, trzymające wzniesione serce. Na szarfie pod herbem umieszczono inskrypcję: "IN DEO SPERA" - W BOGU NADZIEJA. Po przetarciu rozbudowanego herbu preparatem czyszczącym okazało się, że uchwyt noża, tak jak inne sztućce znalezione w kontenerze na śmieci, wykonany był ze srebra, a nie z patynowanego brązu, jak przekonany był znalazca. Okazuje się, że pozory mogą mylić nawet doświadczonych kolekcjonerów.


Śladami rodowych sreber

Wiadomo było, że zabytkowe przedmioty ze śmietnika znajdowały się wcześniej w mieszkaniu zasłużonego dla Sopotu pastora Otto Bowiena. Ale znajomość tego faktu nie stanowi odpowiedzi na pytanie, jak i dlaczego znalazły się wśród nich rodzinne srebra hrabiów z Krokowej. W pierwszej chwili wydawało się prawdopodobne, że mogą pochodzić z sopockiej willi rodu von Krockow, która usytuowana była przy Rickert Strasse ( obecnie ul. Obrońców Westerplatte). Jednak wkrótce okazało się, że na wyposażeniu tej willi nie było starej herbowej zastawy. W tej sytuacji przyjąłem wersję, że odnalezione srebra stanowiły część dobytku tej rodziny, pozostawionego w Sopocie podczas ewakuacji z Krokowej w głąb Niemiec w 1945 roku. Z książki Krzysztofa Wójcickiego "Rozmowy z grafem Albrechtem von Krockow" wiadomo, że młody hrabia Albrecht wraz z żoną Addą von Borcke na początku marca 1945 roku zapakowali na furmankę bagaże i podjęli próbę ewakuacji drogą morską. W gdyńskim porcie okazało się, że mimo zarezerwowanych miejsc na niemieckiej korwecie, mogła wypłynąć tylko żona hrabiego. Cywilów mężczyzn nie wpuszczano na pokład. Małżonkowie nie chcąc się rozdzielać, razem opuścili Gdynię udając się do Sopotu. Tam Adda von Borcke spotkała znajomych z Luftwaffe. Dzięki nim mieli szansę ocalenia przed nadciągającą armią radziecką. Jednakże do samolotu mogli zabrać tylko 15 kg bagażu. I tak kończy się książkowa relacja hrabiego Albrechta von Krockow, która dotyczy tej sprawy. W żadnych materiałach nie ma informacji, co stało się z resztą bagaży zapełniających furmankę, wśród których mogły się znajdować rodowe srebra. Wydawało się wątpliwe, by młody graf zostawił przywiezione z Krokowej rzeczy w pustej willi przy Rickert Strasse. A na ukrycie cennych przedmiotów nie było przecież czasu. Czy zatem powierzył je spadkobiercom pastora Otto Bowiena, w którego dawnym mieszkaniu do 2006 roku znajdowała się część zastawy rodu von Krockow?


Sztućce jako zdobycz wojenna?


Tego typu domysły mógł wyjaśnić już tylko Albrecht graf von Krockow. W czasie, kiedy zajmowałem się tym tematem, hrabia przebywał w Niemczech. Dlatego poprosiłem o pomoc dyrektora Muzeum Regionalnego w Krokowej, dr Magdalenę Sacha. Pani dyrektor i przedstawiciele rodziny von Krockow bardzo żałowali, że nie dowiedzieli się wcześniej o pamiątkach z Krokowej odnalezionych w Sopocie. Mają jeszcze nadzieję na pozyskanie tych obiektów, by wzbogacić muzealne zbiory. W interesującej nas sprawie dr Sacha uzyskała informację od hrabiego Albrechta, że w 1945 roku, podczas marcowej ewakuacji do Niemiec, nie zabierał z krokowskiej posiadłości rodzinnych sreber. Dzisiejszy senior rodu przypuszcza, że najprawdopodobniej wywlekli je z pałacu w Krokowej czerwonoarmiści, dla których łyżki, noże i widelce stanowiły praktyczną zdobycz wojenną. Być może ci sami żołnierze kwaterowali potem w dawnym mieszkaniu pastora Otto Bowiena i tam podczas jakiejś libacji zawieruszyli herbowe sztućce. A może zamienili je na wódkę z osobą, która potrafiła docenić stare rodowe srebra? Jedno jest pewne. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że sześćdziesiąt lat później znajdą się na śmietniku, a cała sprawa okaże się kolekcjonerską sensacją.

Edward Zimmermann
Dwumiesięcznik 30 Dni, nr 2/2006


Cytat:

Albrecht von Krockow
Z Wikipedii (26.11.2008 r.)
Albrecht Otto Ernst von der Wickerau Graf von Krockow ur. 2 września 1913 w Krokowej (pow. Puck) - zm. 28 marca 2007 w Trewirze; działacz na rzecz pojednania polsko-niemieckiego, deputowany, radca handlowy.
Ukończył gimnazjum w Sopocie, studiował w Heidelbergu. Dwaj jego bracia zginęli w czasie II wojny światowej, on nie walczył na froncie.
Opuścił rodzinne strony wraz z żoną, Addą von Borcke w marcu 1945. Zamieszkał w gminie Schweich w miejscowości Föhren obok Trier - Nadrenia Palatynat.
Honorowy Obywatel gminy Krokowa. Podobnie jak Marion von Doenhoff, był jednym z pionierów pojednania z Polską.
Był współzałożycielem polsko - niemieckiej Fundacji Europejskie Spotkania Kaszubskie Centrum Kultury Krokowa. W latach 90. był jednym z inicjatorów odbudowy pałacu w Krokowej - dawnej siedziby rodu. Motto rodziny von Krockow: "In Deo Spero- W Bogu nadzieja".
Ostatnio zmieniony przez ezet 2013-07-08, 14:34, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2008-11-27, 07:33   

Kilka zdjęć wykonanych w poprzednim stuleciu. Fot. E. Zimmermann
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2008-11-27, 07:35   

Pałac w dziewiętnastym wieku i na początku XXI stulecia
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2008-12-13, 09:22   

Dzięki spostrzegawczości Sabaotha mam okazję dodać do tematu "Krokowa i okolice" arcyciekawy artykuł, dotyczący rodu von Krockow.

Cytat:
POLSKIE NADZIEJE RODU VON KROCKOW
Roman Daszczyński, Gazeta Wyborcza (Gazeta Trójmiasto)
2008-12-12, ostatnia aktualizacja 2008-12-12 20:43


Ulrich von Krockow, dzięki orzeczeniu Naczelnego Sądu Administracyjnego, ma realne szanse na polskie obywatelstwo. Jeśli tak się stanie, setki Niemców, którzy utracili nieruchomości na obszarze przedwojennej Polski i Wolnego Miasta Danziga, mogą podjąć starania o odzyskanie dawnego majątku

Zdaniem NSA służba w armii hitlerowskiej czy zgłoszenie podczas wojny przynależności do narodowości niemieckiej nie mogą być wystarczającą podstawą do odebrania polskiego obywatelstwa. Konieczne jest indywidualne zbadanie, kto był kim w czasie wojny, zgodnie z polskim ustawodawstwem lat 1945-50.

Starania rodziny von Krockow o powrót do rodowych włości pod Puckiem trwają od początku lat 90. Historia rodu na tych ziemiach sięga XIII w. Senior rodu Albrecht Otto Ernst von der Wickerau Graf von Krockow przed wojną miał obywatelstwo polskie - urodził się bowiem i mieszkał na terenie tzw. "polskiego korytarza". W czasie wojny rodzina potwierdziła swoją narodowość niemiecką i żyła jako Niemcy - obywatele III Rzeszy. Dwaj starsi bracia Albrechta zginęli jako hitlerowscy żołnierze (we wrześniu 1939 r. jeden z nich był polskim ułanem). Członkowie rodu uciekli do zachodnich Niemiec na początku 1945 r. - przed zbliżającymi się wojskami radzieckimi. Władze PRL pozbawiły ich polskiego obywatelstwa, majątek znacjonalizowano. Od 1990 r. Albrecht stał się rzecznikiem pojednania polsko-niemieckiego. Dzięki jego staraniom utworzono polsko-niemiecką fundację Europejskie Spotkania Kaszubskie Centrum Kultury Krokowa. Albrecht umarł w 2007 r. - wcześniej on i jego syn Ulrich dostali dowody osobiste potwierdzające polskie obywatelstwo. Jednak po kilku latach polscy urzędnicy doszli do wniosku, że dokumenty wydano z naruszeniem prawa - wojewoda pomorski i prezes Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców odmówili członkom rodziny von Krockow potwierdzenia polskiego obywatelstwa. Z ich stanowiskiem zgodził się Wojewódzki Sąd Administracyjny w Danzigu.

Ulrich odwołał się od danzigiego wyroku do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Orzeczenie zapadło w połowie tygodnia. Nowy, warszawski wyrok oznacza, że sprawa musi być rozpatrzona od nowa, według wskazówek NSA.

Wiadomo, że urodzony w 1913 r. Albrecht von Krockow nie był nazistą, nie walczył też na froncie. Po wojnie zamieszkał w gminie Schweich w miejscowości Föhren koło Trewiru (Nadrenia Palatynat). Był radcą handlowym. Jeśli potwierdzą się jego prawa do polskiego obywatelstwa - automatycznie będzie je miał również syn Ulrich. To emerytowany wojskowy armii RFN, który nauczył się polskiego i od kilkunastu lat mozolnie zabiega o przejęcie i scalenie dawnych posiadłości rodu von Krockow.

Sprawa rodziny von Krockow może mieć precedensowe znaczenie dla setek rodzin, które na terytorium Polski lub Wolnego Miasta Danziga utraciły majątek z powodu przyjęcia obywatelstwa III Rzeszy. Normą było wcielanie mężczyzn z tych rodzin do hitlerowskich formacji wojskowych i paramilitarnych. Po wojnie trafiali do więzień i byli przymusowo wysiedlani za zachodnią granicę PRL. Jeśli potwierdzi się, że część z nich bezpodstawnie pozbawiono polskiego obywatelstwa - spadkobiercy będą mieli prawne podstawy do odzyskania znacjonalizowanego majątku.



Dla Gazety

Tomasz Lechowicz

dyrektor wydziału skarbu Urzędu Miejskiego w Danzigu

Rozstrzygnięcie w sprawie polskiego obywatelstwa rodziny von Krockow nie ma specjalnego znaczenia dla Danziga. Wbrew pozorom nie da się tak łatwo zlekceważyć powojennych realiów prawnych. Pod koniec lat 40. polskie władze wprowadziły dekret, który dawał trzy lata na oprotestowanie decyzji o nacjonalizacji majątku. Trzeba było zgłosić się, wylegitymować polskim obywatelstwem i przedstawić dokument potwierdzający prawo własności. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że nie był w stanie dochodzić swoich praw ze względu na politykę komunistów. Trzeba to jednak udowodnić w sądzie. Nawet jeśli pojawią się wnioski o zwrot majątku na obszarze Danziga, będzie ich najwyżej kilka.

Roman Nowosielski

danzigi adwokat

- Problem dotyczy setek poniemieckich nieruchomości, które po wojnie nie zostały sprzedane na zasadzie umów cywilnoprawnych i nadal są w gestii gmin lub skarbu państwa. Te nieruchomości da się odzyskać na drodze sądowej w naturze. Jeśli jednak mają powojennych prywatnych właścicieli, sprawa jest praktycznie zamknięta. Przedwojenny posiadacz lub jego spadkobiercy mogą wówczas tylko ubiegać się o odszkodowanie za utracony majątek, ale w praktyce jest to trudne ze względu na obowiązujące regulacje prawne. Dekrety z końca lat 40. nie mają decydującego znaczenia, bowiem prawo musi stwarzać możliwość wykonania. Pamiętajmy, że mówimy o majątkach ludzi, którzy w tym czasie nierzadko siedzieli w więzieniach, a w końcu zostali przymusowo wyrzuceni z Polski jako Niemcy.
not. Rod
Ostatnio zmieniony przez ezet 2010-02-28, 10:34, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2008-12-16, 20:42   Freikorps von Krockow

Na stronie http://www.poniatowski.or...29068670581f59d znalazłem temat dotyczący Freikorpsu von Krockowa. Między innymi jest tam artykuł Gerda Stolza, Danziger Freikorps im Jahre 1807, Unser Danzig nr 8, 1968, z ciekawą ilustracją przedstawiającą żołnierzy tej formacji na terenie Danziga. Tłumaczenie tego artykułu dokonał von Munchhausen F.v.K.; 14th La I.R. z Festung Glatz.


Cytat:
W owych tygodniach i miesiącach przed 160 laty, kiedy wojska Napoleona szybkimi marszami i zażartymi bojami wymazywały z mapy Europy Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, a wojna przeniosła się na bezpośrednio na terytorium Prus, emerytowany rotmistrz Wilhelm Joachim von Krockow dnia 23 grudnia 1806 roku przedłożył królowi Prus plan utworzenia ochotniczego korpusu na Pomorzu. Jego wojskowe umiejętności i poczucie obowiązku, poświęcenie i ofiarność dla ojczyzny, które uwidaczniają się w tym dokumencie, przejął von Krockow od swojego ojca Heinricha Joachima Reinholda, który podczas Wojny Siedmioletniej był pułkownikiem i szefem sławnych huzarów Zietena. Hrabia Wilhelm zaś służył niegdyś jako rotmistrz w regimencie huzarów von Blüchera.
27 grudnia 1806 król Fryderyk Wilhelm III zatwierdził plan von Krockowa i skierował go na stanowisko generała leutnanta z Menstein do Danziga, gdzie jako wicegubernator przygotowywał obronę Danziga.
Werbunek, który spotkał się z dużym rozgłosem w Danzigu, odbywał się na podstawie pamiętnej odezwy z 10 stycznia 1807 roku:

[tutaj jest tekst płomiennej odezwy w przedpotopowej niemczyźnie, który m.in. wzywa kobiety do ofiarowania swojej biżuterii na cele korpusu, a mężczyzn prosi o dostarczanie strzelb i form do odlewania kul – może kiedyś ją przetłumaczę ]

Jak duże powodzenie miały te słowa możemy wywnioskować z faktu, że już 7 dni później major von Krockow mógł zameldować, że skompletował cały szwadron jazdy, a batalion piechoty liczy już ponad 300 ludzi.

„Frei-Jägerkorps” miał etat 5 kompanii piechoty (21 oficerów, 50 podoficerów, 11 trębaczy-waltornistów, 10 cieśli, 750 jegrów, 4 chirurgów, 3 sztabowców – razem 849 ludzi) i szwadron konnych jegrów (6 oficerów, 1 wachmistrz, 12 podoficerów, 12 karabinierów, 160 jegrów, 3 trębaczy, 1 chirurg, 1 kowal – razem 196 ludzi), do tego 2 armaty 3-funtowe z konnymi zaprzęgami, które oddział dostał z garnizonu w Danzigu.

Uzbrojenie piechoty wyglądało w ten sposób, że pierwszy szereg posiadał wojskowe karabiny z bagnetami , a następny miał strzelby (sztucery myśliwskie?), które po części otrzymano na skutek odezwy do mieszkańców Danziga.

Umundurowanie składało się z ciemnozielonej kurtki z krótkimi połami, czarnym kołnierzem, klapami i mankietami oraz żółtymi guzikami, jegrzy konni mieli do tego żółte sznury na ramieniu i popielate spodnie. Charakterystyczne dla tej formacji były żelazne hełmy, które z przodu miały namalowaną trupią czaszkę a w tylnej części był umieszczony grzebień czarnego końskiego włosia.
Ze względu na ówczesną trudną sytuację jest zrozumiałe, że dopracowanie całości nie było tak doskonałe jak w czasach pokoju, i trupie główki z hełmów jegrów Krockowa były powszechnie nazywane „kocimi główkami”.
Wśród zasobów berlińskiej zbrojowni aż do czasów II Wojny Światowej znajdowało się to bardzo osobliwe wojskowe nakrycie głowy, zresztą była to jedyna sztuka która przetrwała czasy napoleońskie. Hełmy z pewnością pochodziły z ponad stuletnich zasobów zbrojowni danzigiej.

[ Dodano: Sob 17 Lut, 2007 ]
I druga część:


Tym oddziałem, którego żołnierze byli w dużej części byłymi jeńcami z brandenburskich i pomorskich regimentów (w piechocie ponad 100 ludzi z regimentu księcia von Oranien, poza tym z regimentu Braunschweig-Oels, Pirch, Puttkamer i in.) mógł gubernator Danziga pokusić się o bardziej ofensywne działania, w większej odległości od Danziga, i utrzymywać większe siły przeciwnika na dystans.
Z dużą brawurą bił się Freikorps w rozmaitych walkach o Danzig. Podczas gdy wschodnia strona miasta była dobrze chroniona przez tereny zalane wodą, większa część sił które obrońcy mieli do dyspozycji, mogła być skierowana na połączenie lądowe na zachodzie.

18 lutego jegrzy wyróżnili się w walkach o Słupsk, które to miasto było ważnym punktem w komunikacji z Kołobrzegiem, kolejnym miejscem oporu przeciwko wojskom Napoleona.
W kolejnych walkach hrabia von Krockow został ranny i dostał się do niewoli. Kolejno komenderował oberst Schuler von Senden, a po nim major von Mutius z regimentu dragonów Rouquette’a, a od 31 maja aż do rozwiązania oddziału – major von Wilamowitz.

Po poddaniu się Danziga wyruszyli jegrzy w kierunku pozostałych pruskich ugrupowań na północnym wschodzie kraju. W Schweiz bei Mamel rozkazem z 27 lipca 1807 rozwiązano oddział z dniem 1 sierpnia. 327 ludzi z brandenburskich i pomorskich regimentów – w tym 87 chorych – zostali wcieleni do 2. neumarkskiego batalionu rezerwy, niektórzy trafili do gwardii, a konni jegrzy (77 osób w większości wcześniej służących w dragonach lub huzarach) trafili do kawalerii.
Hrabia Krockow poprosił o dymisję i otrzymał ją 24 sierpnia. Otrzymał również zezwolenie na dalsze noszenie munduru swojej specyficznej formacji
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2009-04-13, 22:20   

URLICH von KROKOW MOŻE BYĆ POLAKIEM - ORZEKŁ SĄD

Będzie więcej żądań zwrotu utraconych po wojnie majątków. Taką drogę może otworzyć niedawny wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie Ulricha von Krokow.

Chodziło w nim o byłych obywateli polskich, którym nadano obywatelstwo niemieckie po wcieleniu terenów polskich do III Rzeszy. Dzięki temu osoby takie choć nie czuły się często Niemcami powoływane były w szeregi niemieckiej armii. Za wciągnięcie na volkslistę i służbę w Wehrmachcie, groziło po wojnie, nie tylko więzienie, ale także utrata obywatelstwa polskiego. Takie osoby były też objęte przepadkiem majątku.

Wyrok NSA odnosi się do konkretnej osoby. Chodzi o sprawę Ulricha von Krokow syna ostatniego właściciela majątku i zamku w Krokowej koło Pucka - Albrechta von Krokow. Albrecht przed wojną był obywatelem Polskim. Przyjął też obywatelstwo niemieckie po wcieleniu Pomorza do Trzeciej Rzeszy. W roku 1945 uciekł z rodziną do Niemiec. Po wojnie starał się wraz z synem Ulrichem o odzyskanie majątku. Jedyną drogą było potwierdzenie polskiego obywatelstwa. W latach 90 otrzymali dowody osobiste. Po kilku latach urzędnicy stwierdzili, że wydano je naruszając prawo i Wojewoda pomorski i prezes Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców odmówił potwierdzenia obywatelstwa polskiego Ulrichowi von Krokow. Sprawa trafiła do sądu.

Teraz NSA stwierdził w uzasadnieniu wyroku, że ani zgłoszenie podczas wojny przynależności do narodowości niemieckiej, ani służba w niemieckiej armii nie może decydować o utracie obywatelstwa polskiego. Oznacza to, że wszelkie sprawy o potwierdzenie obywatelstwa polskiego muszą być rozpatrywane powtórnie. Jak twierdzą eksperci wyrok NSA otwiera drogę do kolejnych żądań o zwrot majątku i odszkodowania przez osoby lub ich rodzin, które je utraciły kiedy uznano ich za obywateli niemieckich. (...)

Fragment artykułu Roberta Kiewlicza - POLSKA Dziennik Bałtycki
http://danzig.naszemiasto...nia/935602.html
 
 
Kösternitz 

Pomógł: 6 razy
Wiek: 66
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 2282
Skąd: Gdynia
Wysłany: 2009-04-26, 23:04   

Do tematu dołożę aktualne fotki pałacu i kościoła neogotyckiego w Krokowej.
 
 
guzzi 

Pomógł: 7 razy
Dołączył: 31 Sie 2009
Posty: 172
Skąd: 3miasto
Wysłany: 2009-09-04, 18:11   

O Krokowej wiecie już chyba wszystko, jako ciekawostki chciałbym przedstawić dwa dokumenty:

1)artykuł Kazimierza Bema o rodzinie von Krockow – Krokowskich zamieszczony w ewangelickim miesięczniku "Jednota" (nr 3-4 / 2005) , gdzie są omówione dzieje parafii ewangelicko – reformowanej w Krokowej.
Artykuł jest dostępny na:
http://www.jednota.pl/ind...do_pdf=1&id=316

2)opis Krokowa z „Ilustrowanego przewodnika po województwie pomorskiem” Mieczysława Orłowicza (Warszawa-Lwów 1924):
„...Krokowo, końcowa stacja kolei, wieś ewangelicka zniemczona, przez Kaszubów zwana Kreków. Od XIII w. własność rodziny Krokowskich, którzy zniemczyli się i używają tytułu hrabiów von Krockow. Ich przodkowie bywali dygnitarzami i patriotami polskimi, a wielu zginęło w bitwach za ojczyznę. W XVI i XVII w. wielu członków tej rodziny było starostami lęborskimi, bytowskimi, senatorem został tylko jeden Teodor Krokowski, który zmarł w r. 1725 jako kasztelan danzigi, Ernest Krokowski, sędzia ziemski pucki, podejmował tu przez kilka dni gościnnie Zygmunta III. W rozległym parku piękny pałac z XVII w. o dwóch skrzydłach, w XIX w. przebudowany, otoczony dokoła rowem wypełnionym wodą. Przed pałacem stoją armaty z czasów Hanzy, wyłowione z dna zatoki Puckiej. W pałacu jest cykl portretów rodzinnych i królów polskich. Obecnie właścicielem jest adoptowany hr. Von Döhring-Krockow. W niewielkim parku wiele starych okazałych drzew, szczególnie lip, platanów i świerków. Przy drodze do stacji kościół ewangelicki, neogotyk z czerwonej cegłyo dwóch płasko zakończonych wieżach zbud. W połowie XIX w. kosztem Krockowów z ich mauzoleum…” (s.499-500)
„…W latach 1792-3 przebywał w zamku jako guwerner Jan Gottilieb Fichte, którego tu odwiedzał Kant, na ich pamiątkę jedna z alei w parku nosi nazwę „ścieżki filozofów”. Na wzgórzu grób hr. Alberta von Krockow z pocz. XIX w., skąd piękny widok na okolicę…” (s.554)
 
 
renekk 


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 10 Maj 2008
Posty: 934
Skąd: Orunia
Wysłany: 2009-09-04, 18:25   

To dorzucę kawałek literatury:
"Gdy Konrad Klang zaglądał wciąż tu i tam, dawał gderliwe, zrzędzące i szorstkie dyspozycje załodze, wszyscy wyznaczeni do specjalnych obserwacji i ruchów czynili swą powinność ze spokojem i dokładnością maszyn, a kucharz okrętowy, biały jak paulin, w swym przeczystym laboratorium przygotowywał w świetle lamp elektrycznych zimne potrawy, układając je czystymi rękoma na skromnych naczyniach - Otto von Arffberg przeszedł niepostrzeżenie do maleńkiej kajutki oficerów i na składanym stołku spoczął przy swym posłaniu. Zakrył twarz rękoma i w skamieniałej postawie rozważał i oglądał swe sprawy wewnętrzne.

Ogarnął go całego, z nagła jak paraliż - żal niestrzymany, niezwalczony. Silny oficer wiedział, że nie miejsce to przecie i nie chwila na upust i wylewy takiego uczucia, lecz na skutek kontrastu, istniejącego w naturze i konstytucji człowieka, właśnie tego niestosownego i karygodnego uczucia zdławić nie mógł. Ujrzał przed sobą, ujrzał żywym wzrokiem białą ścianę starego pałacu, Fryderykowskie pamiętającego czasy, ścianę zagłębioną w ciemny park, jakby się, żywym obdarzona czuciem, tuliła w drzew objęcia.

O, drzewa! Jakaż mowa wypowiedzieć by mogła wspomnienie ich szumu!... Olbrzymie świerki o konarach rozpostartych po ziemi, po szorstkim, nagim, zimnym gruncie, gałęzie wielkie i dalekie, obwieszone włochatymi kiściami! Szczyty kołyszące się wśród obłoków marcowych, przepływających nisko nad ziemią! Samotna jodła chwieje się tam wśród pustej, rudej łąki. Pień jej, niebieski prawie, przechodząc w szczyt uschnięty podaje się naprzód i w tył, wahadło żalu w tym ciemnym ogrodzie. Nasunął się przed oczy ów park równie stary jak pałac. Niektóre zaś w nim drzewa stare są pewnie jak okoliczne góry. Rozesłany między cudnymi Pomorza wzgórzami, na ogromnej, wielomorgowej przestrzeni, połączył się z lasami, które po górach płyną w dal jako jedna wielka chmura. Długie aleje lip otwierały się przed oczyma rozcinając park na połowy. Nad smutnym, ciemnym basenem, leżącym w kamiennym łożysku, stały te drzewa obumarłe. Szelest wody spadającej ze zbiornika do niszy kamiennej, wyciosanej w wielkim głazie, łączył się z szumem, który wydają na wietrze konary drzew odartych z listowia. Za alejami lip z prawej i lewej strony rozpościerały się półkola iglastych olbrzymów, w czarną masę zwartych, straszących ludzi szumem swym w noce marcowe. Przypominały się puste łąki, na których samotne, porzucone jodły lub dęby, praszczury tej okolicy, taiły w kształtach swych nieodgadnioną dumę czasów, wzgardliwą na wszystko ludzkie obojętność, a przecie wszystko ludzkie pociągającą ku sobie.

Daleko trzeba było iść, ażeby trafić do tajemnicy tego parku cudnego. Wśród najstarszych świerków, czarną gęstwiną zarastających płaszczyznę podaną ku górze, nagle trafiało się na tajemnicę: olbrzymia marmurowa tafla leżała wśród drzew na ziemi, lśniąca i czarna. W cieniu poddrzewnym rzucały się w oczy wielkie złocone litery świadcząc, iż tu leży pochowany hrabia Rudolf von Arffberg-Dusemer, kawaler żelaznego krzyża, porucznik huzarów, dwudziestopięcioletni młodzieniec, który zginął na polu chwały kędyś w głębi Polski rosyjskiej.

Widok w marzeniu tego samotnego grobowca, który w sobie ukrywał zwłoki bohatera, na nowo dreszczem rozkoszy serce przejął. Omdlało na nowo i umierało w sobie skurczem radosnym. Oczy widzą dokładnie ciemną taflę grobowca. Ręka przesuwa się po płotku drewnianym z gałęzi świerkowych, po szorstkich sęczkach i igłach. Wyrywa się z piersi szloch głęboki:

- Rudolf! Odpuść!

Ale odpowiedzi nie ma i odpuszczenia nie będzie. Milczenie zalega.

Woda morza szumi za grubymi szkłami okienek. Szybko lecą posłuszne fale. Snują się bielejąc w nocy jako kształt wciąż jednaki. Milczenie zalega.

Otto von Arffberg ujął głowę swą w obie ręce i trzymał ją tak oburącz, żeby w niej wszystko na wodzy i w ryzach utrzymać. Chwilami bowiem wybuchała w nim męka, jak erupcja przepotężnej, niszczącej wszechmocy. Młody komodor przeciągał ręce po twarzy i przecierał oczy. Nachylił się do szyby okienka i wodom lecącym ku wschodowi powierzał to imię szaleństwo swej duszy:

- Teresa!... Oto krótka tej sprawy historia:

Teresa była żoną poległego Rudolfa, przyrodniego brata Ottona von Arffberg. Gdy komodor Otto był na wyprawach dalekich przy pobrzeżach Ameryki w Oceanie Atlantyckim i tam zatapiał okręty amerykańskie, francuskie, angielskie, nie wiedział wcale, że brat jego poległ, że zwłoki jego przywieziono z głębi Polski i złożono w parku rodzinnego miejsca. Ojciec obudwu braci, starszego Ottona i młodszego Rudolfa, już nie żył. W pałacu mieszkała macocha Ottona z Teresą, żoną Rudolfa, poślubioną przezeń na sześć tygodni przede śmiercią. Młode małżeństwo żyło ze sobą zaledwie parę tygodni.

Gdy Otto przybył na wieś, ażeby kilkanaście dni zabawić, pierwszy raz zobaczył nową swoją bratową a już wdowę, Teresę. Teresa nosiła żałobę po mężu nie tylko zewnętrznie, za pomocą sukien, lecz żałobę duszy. Kochała zabitego równie głęboko, jak kochała swego żywego małżonka, poślubionego z szalonej, wzajemnej miłości. Była sama jedna w ogromnym pałacu, w ogromnym parku, z tą nieudźwignioną płytą marmuru. Położyły ją na grobie ukochanego junaka obiedwie: - nieszczęśliwa matka hrabina von Arffberg i nieszczęśliwa wdowa. Teresa biegała co dzień na grób męża - rano, nad wieczorem i w nocy; wy klęczała tam doły w ziemi czarnej, wilgotnej, łzami wymywała nieubłagane żłobowiny napisu. Pod pokrywą spokoju, nałożonego na twarz jak maska, za pospieszną gmatwaniną zajęć domowych, za zasłoną lektury, muzyki - taiła się straszliwa zgnilizna uczuć żałobnych, bez początku i końca, bez przyczyny i celu. Wlokło się w dal umieranie duszy, brodzenie w koło po topielisku bezpowrotnej i bezcelowej tęsknoty. Książki nudziły Teresę, muzyka ją rozdrażniała, rozmowy z ludźmi napawały taką do dwunogich zwierząt odrazą, iż wolała stokroć szum drzew i szmer wody, polot marcowych obłoków i dalekie rżenie koni. Jedyny pisarz, który z nią rozmawiał językiem zrozumiałym, to był hrabia Fryderyk von Hardenberg, który się przezwał Novalisem. Rozumiała jego wiersze pisane po stracie narzeczonej. Lubiła powtarzać sobie podczas błędnych w parku wędrówek naiwne słowa:

Immer wachst und bluht Verlangen Am Geliebten festzuhangen, Ihn im Innern zu empfangen, Eins mit ihm zu sein.

Seinem Durste nicht zu wehren, Sich im Wechsel zu verzehren, Voneinander sich zu nahren, Voneinander nur allein...

Ale i te słowa nie zawierały w sobie ani cienia istoty rzeczy, ani podobieństwa uczuć rzeczywistych. Nie był to Gesang der Toten, jak zapewniał tytuł utworu. Wiał z tego zbioru brzmień snobizm żywotny, jakże niepodobny do śpiewu umarłych, który huczy w duszy kochającej na ziemi - pustej po stracie! Lecz słowa te przymilały się, łasiły, schlebiały duszy samotnej splotem swym sztucznym, artystowskim, zrobionym na urząd. Więc powtarzała je sobie w ciszy parku i lasów jak zapewnienie o wierności sługi dobrze wyuczonej. Leciały dokądś, wciąż dokądś niepowstrzymane obłoki, przeszywał serce świerków bezlitosny poszum nocny, darła je woda, przelewająca z miejsca na miejsce wiekuistą swoją beztroskę. A sprawa była zawżdy ta sama, ta sama jak kamień przywalający zwłoki Rudolfa von Arffberg, jak napis na tym kamieniu wiekuistą wyrażający bezlitość wszechrzeczy. Teresa nie czuła się tutaj na ziemi z niczym związaną. Czuła się tak samo kosą podcięta jak Rudolf. Z nim żyła w małżeństwie, ale nadmiernie dalekie rozdzieliły ich przestrzenie. Nieraz w wietrze zimowym, szczególniej na samotnych wśród lasu wyprawach, słyszała jego głos brzmiący tuż, obok skroni. Zdawało się, że on wydaje jakieś grzmiące rozkazy. We snach bardzo często czuła jego pocałunki. Słowa płonące od miłości wpadały w jej usta niby ogniste języki. I znowu, po otwarciu powiek, nastawało milczenie.

Dzień spychał dzień i tydzień spychał tydzień. Gdy przyjechał Otto, chodzili na grób Rudolfa we dwoje. Łączyła ich miłość do zmarłego - ją małżeńska, jego braterska. Siadali na skraju płyty i trawili godziny w milczeniu albo wypowiadali wyrazy nieliczne - jakaż bowiem mowa mogła ich żal wyrazić? Toteż dyskutowali nieraz o rzeczach obojętnych. Otto opowiadał Teresie o swych wyprawach tak dziwacznych, fantastycznych, straszliwych, jak o rzutach w oceanie rekina z ludzką duszą, w jednej osobie piraty, bersekiera i rycerza z bajki. Słuchała go z dziecięcym półuśmiechem, z panieńskim zalęknieniem, na poły wierząc, iż takie sprawy mogły się w istocie wydarzyć.

Zbliżyli się wtedy i zespolili duchowo jak brat z siostrą - w ciągu trzech dni zaledwie. Oto był wreszcie na tej ziemi człowiek, któremu mogła powiedzieć wszystko, co czuje, wyrazić wszystek żal i nie tylko żal, lecz wypłakać łzy nurtujące w głębi serca - wyznać krzywdę swoją - zanieść skargę na los - wyspowiadać się w małych a wszystko obejmujących słowach, w niemądrych a głębokich okrzykach, w krótkich powieściach, w spojrzeniach, w westchnieniach, w przemilczeniu. Wszystkiego wysłuchał. Wszystko umiał zrozumieć, jak sędzia, doradca, nauczyciel, pocieszyciel, lekarz - bardziej niż brat, bo prawdziwie jak siostra.

Jak we śnie Teresa szła z nim codziennie, rano i wieczorem, za dnia i w nocy na grób męża i jak we śnie niepojętym tam z nim przebywała. Byli razem we dwoje. Byli trzema osobami, a jedną jedyną duszą. Gdy zimne marcowe noce ściskały ziemię, a wiatr przenikał park opustoszały, Otto otulał Teresę płaszczem i przyciskał ją do swego serca mocnego. Nie pozwalał drżeć i jęczeć bez miary. Zakazywał płakać, gdy zbyt długo płakała. Ocierał łzy i zmuszał do uśmiechu. Gdy zaś nie mogła wydobyć ze siebie ani cienia uśmiechu, wycisnąć słowa ulgi nakazywał w imieniu Rudolfa. Nachylali się wraz obydwoje i na zimnym kamieniu składali pocałunek długi nieskończenie, jakoby na czole marmurowym bohatera. Po czym mogła spokojniej podnosić na niego oczy i patrzeć w źrenice surowe, "bersekierskie", aż do cichego i łaskawego na ustach uśmiechu. Przytaczał jej wtedy o Rudolfie zabawne historyjki z dzieciństwa, z młodości, ze szkoły wojskowej, opowiadał szczegóły z życia młokosowskiego w stolicy, gdy jej obadwaj wcale jeszcze nie znali. Podniecał w niej miłość do Rudolfa, do nieszczęśliwego, rannego, konającego, który śpi teraz w ziemi zimnej, w grudzie nieubłaganej, pośród głazów i korzeni drzew - sam jeden w nocy ciemnej. Sam wówczas gorzko płakał. A podniecał miłość Teresy do Rudolfa, z cicha cedząc przez zęby słowa tegoż Novalisa:

So in Lieb und hoher Wollust

Sind wir immerdar versunken...

Zdarzyło się na piąty dzień pobytu młodego marynarza w domu rodzinnym, że jak zwykle wyszedł nad wieczorem z Teresą "do Rudolfa". Był ostry chłód, śnieg w postaci gruboziarnistych krup zjadliwie z boku zacinał. Niedługo też mogli być na grobie. Wyszli z parku przez boczną furtkę i udali się w las otaczający. Lasy tamtejsze okrążały pałac wokoło, milami szły w głąb kraju wieszając się po okrągłych wzgórzach i spływając w zaciszne doliny. Otto i Teresa szli szybko pierwszą napotkaną drogą. Droga była równa jak po stole, świetnie wyszutrowana, zbocza wzgórz opasywała niepostrzeżenie swą półkolistą pochylnią, toteż obydwoje daleko zabrnęli. Trafili na istne ostępy jednakich gęstych sosen, które zwartym stojąc borem tworzyły ciemnicę groźną i milczącą. Suche mchy szare wisiały na tych jednakich, złowrogich drzewach i zeschłe igły zżółkłym pokładem zaścielały ziemię, mimo iż śnieg był w powietrzu i na gruncie od rana. Odpychająca groza wiała z tej głębi czarnej, głuchej, pełnej tajemnicy. Teresa odstąpiła w tył, nie mogąc oderwać oczu od tej połaci boru schodzącego dokądś w dół jakby w przepaść daleko głębszą, niż była w istocie. Otto podał ramię bratowej i prosił, żeby się cieplej płaszczem okryła. Wrócili.

Powrotna droga wydała im się krótszą i jeszcze bardziej łagodną, niż ją poznali idąc w tamtą stronę. Pomykali szybko, bo już mrok schodził. Ale w połowie drogi do pałacu śnieg począł ciąć coraz gwałtowniej i przelatująca burza śniegowa zmusiła ich do zatrzymania się na czas pewien. Obok drogi były w zboczu góry dawne kamieniołomy, zaniechane już, widać, gdyż zżółkła trawa zarastała dno areny wyszarpanej w wapiennym zboczu pagórka. W głębi tego boiska stały jeszcze pieczary po wy łupane j caliźnie, a nad nimi zwisał kożuch ziemny, na którym rosły dzikie tarniny, głogi i krzewy. Otto sprowadził Teresę w to miejsce, ażeby burzę przeczekać w ukryciu. Usiedli na złomie wapniaka, pod pokrywą zwisającej gleby, w głębi płytkiej framugi. Szelest ostro sypiącego śniegu zawierał w swych wzniesieniach i kadencjach jakby jakąś przygłuszoną melodię, której słuchem najbardziej wytężonym nie podobna było pochwycić. Było to echo czegoś znanego, wiadomego, swego...

Nic nie mówiąc do siebie, słuchali tego głosu. Nie mogli poruszyć ręką ani nogą, odwrócić na bok głowy. Bali się podnieść oczu, przemówić słowa. Objęło ich niewypowiedziane przerażenie. Wionęło na nich zimno śmiertelne, od którego krew stanęła w żyłach. Nie wiedzieli, co to jest, jak to odepchnąć od siebie - jak to nazwać, gdyby o tym mówić wypadło. W skostnieniu obopólnym milczeli. Śnieg szybko ubielił ziemię, zasypał drzewa w górze i pryskał w twarze szorstkimi kryształami. Knieja zbiegająca ku dołowi westchnęła wszystkimi wraz drzewami, Otto poczuł, że krew zalewa mu szyję, twarz, czoło. Zdawało mu się, że za chwilę zemdleje z rozkoszy i ze wstydu. Wolałby był, żeby ów ktoś, co w jego chyże czucia i spłoszone myśli patrzał z szyderstwem, żeby ów nie-zwalczony instygator rzucił między oczy rękawicę zniewagi. Wolałby był, żeby go chlasnął publicznie w twarz, żeby go znieważył wśród ludzi, niż to duszące, nieme sam-na-sam z bratem umarłym. Ale poznał, że to wszystko i tak na nic.

Przyszło mu na myśl - przez chwileczkę - czy też ona -wie? Nie mógł spojrzeć. Nie l To było nad siły. Toteż nie odwracając głowy w jej stronę mruknął:

- Trzeba będzie jednak pójść, gdyż to nie nacichnie tak szybko.

Słuchał, co odpowie. Stulecia minęły, a ona nie mówiła ani słowa. Ani słowa! Ani słowa! Ani słowa l Wstała wreszcie i zawinęła się w płaszcz. Nareszcie, już było po wszystkim. Poszli szybko. Teresa biegła. Po ciemku trafiła do furtki, która za nią głośno w mroku trzasnęła. Skręciwszy w lewo znikła między gęstwiną świerków prastarych. Idąc jej śladem, krętą uliczką Otto przybył do grobu Rudolfa. Ciemno już było, ale pod nawisłością konarów poblask zorzy przeświecał. Otto zobaczył Teresę leżącą wzdłuż całego nagrobka. Jak na łożu. Chciała, widać, objąć zmarłego małżonka pieszczotą miłosną, ogarnąć go barkami, osaczyć sobą, pod plecy mu szpony przecudnych dłoni podesłać. Ale drapieżne szpony miłości trafiły na szeroki - szeroki skrzyżal polerowanego marmuru. Toteż się te ręce rozpadły krzyżem, a rozpalony policzek przypadł do liter bez litości, bez miłosierdzia wyżłobionych w kamieniu. Tyle jeszcze było półświatła od zorzy, że Otto widział zarys nóg odsłonionych spod krótkiej sukni, spod płaszcza w upadku rozrzuconego, kształt niewymownego uroku goleni aż do kolana widoczny. Teresa była tak bezwładnie i bezsilnie rzucona na płytę, ręce jej i nogi były tak bez wdzięku i świadomości poniechane, że Otto powziął myśl, iż pewnie serce jej pękło i umarła.

I wtedy głęboko zapragnął, żeby raczej była umarła na sercu i w objęciach brata. Powziąwszy ten wybieg tchórzowski czekał spokojnie, oparty o płotek z gałęzi świerkowych. Ciemność schodziła zupełna. Mrok się rozpostarł i wchłonął w siebie Teresę. Tylko blady zarys nogi w jedwabnej pończosze jako jedyny ślad istnienia Teresy wynikał jeszcze z ciemności. Drżąc na całym ciele jak w ataku konwulsji Otto von Arffberg minął drzwiczki w ogrodzeniu i usiadł na krawędzi płyty marmurowej. Położył rękę na dłoni Teresy i zamknął tę dłoń w swej ręce. Niestety! Nie umarła. Więc wstał ze swego miejsca nachylił się i podniósł bezsilną z tej bezlitosnej płaszczyzny. Leciała mu przez ręce. Głowa jej nie trzymała się twardo na szyi. Nogi były bezwładne. Objął ją ramionami i postawił na ziemi. Westchnęła. Wziął w swe ręce jej głowę czarującą, owianą jasnymi włosami. Nachylił swą twarz do jej twarzy i zaglądał w niewidzące oczy. Ach, jakąż poczuł rozkosz składając usta na cudnym licu i czując w wargach ostry, słony smak łez płynących spomiędzy rzęs zmoczonych! Trzymając Teresę w objęciu i przytulając ją do serca, nie ciało ludzkie obejmował rękoma, lecz kształt widomy niepojętej miłości, na którą skazany jest ludzki gatunek. A poruszenia jej niewinne w swym ślepym zaufaniu, oddające całość istnienia dla zdobycia ulgi, nie były to czucia cielesne, lecz czarujące w swej tajemniczości, wzniosłe w swym życiu, nieskazitelne w swych objawach odruchy przeczystej duszy. Śnili obydwoje sen ukojenia, gdy ciężka, bezwładna głowa upadła na piersi brata, a ręce oparły się na jego ramionach. Gdyby Otto obnażył ją albo nawet fizycznie posiadł w tej chwili, Teresa nie opierałaby się wcale. Była jak obłok zmęczony długą w wichrach podróżą i temu innemu wichrowi, który z obcej strony nadleciał, podwładny. Gdy osuszał rozżarzonymi ustami jej mokre policzki, nie czuła tego, że ją całuje. Te pocałunki były jak gdyby czynnymi słowami ukojenia i uciszenia, trzeźwiącym potrąceniem w lodowatej cierpień kostnicy. Dla niego cóż mogło być ponad tę rozkosz wyższe? Nic - zaiste.

Nie wiedział, gdzie są oboje. Nie wiedział, kto on jest: - Rudolf czy Otto? Szli ku domowi bezwładnymi krokami, w milczeniu. A nim doszli do drzwi pałacu, ścieżką zachylającą się w prawo i w lewo, dokonało się dzieło straszliwe, defloracja duchowa Teresy, choć nie zbliżyli się do siebie i nie dotknęli się do siebie nawzajem ani nawet krajem szaty.

Otto von Arffberg siedząc w małej kajutce oficerów łodzi podwodnej rozpamiętywał szereg dni następnych, tydzień upłyniony - jako jednę fugę szaleństwa. Dnie i noce, sen i czuwanie było to jedno pasmo bytowania w zaświatach uczucia. Nie umiałby powiedzieć, ile chwil czy ile tysięcy lat trwały te dnie i jakie wieczności zamknęły się w minutach tęsknoty za widokiem Teresy. Miał nieustające widzenie jej postaci, jeżeli nawet była daleko, poza obrębem pałacu lub w innych pokojach. Poznawał jej nadejście po furii serca i po zamieraniu oddechu. Poznawał jej odejście po pustym bólu w głowie i po śmiertelnym żalu, który trupią bladość na jego twarz sprowadzał.

Wielokroć chodził sam na grób brata. Stojąc nad jego mogiłą usiłował kajać się, wydobyć ze siebie skruchę, wyłamać z głębi żal, wyważyć wszystką pracą ducha wyrzeczenie się siebie. Ale skrucha skamieniała, żal nie imał się serca, wyrzeczenie się zgasło jak płomyczek bezsilny. Wszystko pochłonęła piękność Teresy. Wszystko zginęło w niezwalczonym uroku spojrzenia jej błękitnych oczu. To, co się zdarzyło w ciągu następnych dni, było już tylko logicznym następstwem dokonań wewnętrznych.

Pałac od strony ogrodu miał kształt podkowy. Dwa jego boczne skrzydła stały naprzeciwko siebie. W tych dwu skrzydłach mieściły się sypialnie i pokoje gościnne, podczas gdy główny, środkowy korpus pałacu zawierał salony i jadalnie. Miejsce zawarte między skrzydłami i korpusem gmachu wypełniły kwietniki i gazony z egzotycznymi krzewami. Otto miał z dawna pokój w prawej oficynie. Teresa z teściową mieszkała w lewym skrzydle pałacu. Tak więc dniami i nocami przebywali naprzeciwko siebie. Jednego wieczora Otto poprosił Teresę, aby idąc na spoczynek nie zasłaniała okna. Po chwili jął prosić, żeby stojąc za światłem zrzuciła ze siebie suknie i bieliznę. Sam tego wieczora nie zapalił światła w swoim pokoju. Teresa posłusznie oświetliła jaskrawo swój pokój, nie zapuściwszy firanek. Silnie płonącą lampę postawiła na stoliczku przy oknie, a sama zupełnie obnażona wysunęła się na tło ciemnej kotary. Nikt nie mógł jej widzieć z dołu ani z głębi ogrodu. Tylko ciemne okno z przeciwka wlepiło w nią swe nienasycone otchłanie, Następnego dnia nie spotkali się przy wspólnym śniadaniu. Otto był od rana gdzieś w lasach. Służący jego mówił, iż pan hrabia poluje. W gruncie rzeczy hrabia Otto przebiegał drogi i ścieżki leśne, zmagając się z potężnym wiatrem, który tego dnia nachylał połacie drzew i wiał wszystkimi dolinami. Zmagał się również ze sobą, usiłując potężnym zmęczeniem fizycznym, przebieganiem ze wzgórz na wzgórza, cwałem wzdłuż dolin wzniesionych ku górze, gdy silny wiatr w twarz go smagał, pokonać w sobie bestię rozszalałą. Skoro o zmierzchu wrócił do domu, polecił lokajowi, żeby zapytał panie, czy do nich przyjść może. Przyszedł zaś niewesoły, wzburzony, dziwny, prawie niegrzeczny. Wyrzekał długo przed macochą na zły stan gospodarstwa w majątku. Gdy macocha usiłowała wytłumaczyć mu przyczyny wielu owych niepomyślnych objawów i wyszła do sąsiedniego pokoju po jakieś papiery, wsunął Teresie w rękę małą karteczkę. Na tej karteczce była wypisana drobnym pismem marszruta poprzez pokoje bawialne i korytarze w jego oficynie. Po prostu kazał jej przyjść do siebie, wszystko urządziwszy przezornie, po rozesłaniu w różne strony fagasów. Jak w ordynarnym romansie, zawołał ją do siebie. Na pospolitą, nocną schadzkę.

A jednak pobiegła z radością. Oddała mu się bez cienia namysłu, w ciągu całej nocy, w furii rozpasania, wśród lubieżnych, wymyślnych i zabójczych pieszczot, ulegając wszelkim zachceniom, jakie tylko dzikie wybiegi stęsknionego pożądania podyktować były w stanie. Nad ranem, gdy ją przez puste sale odprowadzał znużoną, niemal chorą od całonocnego ulegania jego żądzy, osłabłą wśród cielesnych zaplatań się dokoła siebie nawzajem, całowała z uniżoną czcią jego ręce i chwytała w rozpalone usta każdy z jego oddechów. Tak co noc w ciągu ostatnich dni spełniała jego miłosne rozkazy, wytwarzając po raz pierwszy w swym życiu owe przedziwne wynalazki miłości, dokonywując na sobie samej czarownych wynurzeń nagiego ciała, pławiąc się w orgii uniesień i umierając z zachwytu wśród bezwładnych kontemplacji, wśród podniecań się i wysilań, ginąc od wzajemnych pocałunków, wydzierania wszelkiej siły zmysłów przez siłę zmysłów, życia przez życie i piękności przez piękność.

Ostatniego wieczora, gdy już nazajutrz miał odjechać, poszli oboje na grób Rudolfa. Nie wiedzieli, dlaczego to robią. A przecież tak trzeba było. Tak musieli. Byli obydwoje wyschnięci, wychudli z miłości, płonący od wewnętrznych piekieł pasji. Stanęli nad płytą w ogrodzie. Obnażona głowa Ottona była hardo zadarta. Śmiech pusty przenikał ich oboje na myśl, iż niedawno tak tu cierpieć mogli. Gdzie się podział żal? Co się stało z uczuciami Teresy? Gdzież były jej łzy po tamtym? Trzymała w ręku jakieś kwiaty zimowe i jeden po drugim rzucała na płytę grobowca uśmiechając się w tryumfie swej zdrady. W pewnej chwili przerwała rzucanie kwiatów. Nie chciało jej się udźwignąć łodygi i kielicha cieplarnianego amarillisa. Nie czuła nic zgoła. Nic. Ani cienia żalu, podobnie jak morderca nie doznaje wcale subtelnych emocji widza zbrodni dokonanej. Doskonały spokój królował w jej sercu. Powiedziała o tym Ottonowi. Toteż odeszli, ażeby przed samymi sobą nie kłamać i nie okłamywać Rudolfa. Odeszli rozpłomieniając się widokiem swym nawzajem i tonąc w szaleństwie miłosnym uśmiechów i spojrzeń.

Klang prowadził łódź czuwając przy manometrach, peryskopie i sterach. Hrabia Otto Arffberg przyłożył się w ubraniu do pościeli i twardo, głucho zasnął. Nie wiedział, kiedy łódź bezpiecznie minęła kanał i znalazła się w obliczu Niemieckiego Morza. Znużony do cna wysiłkiem miłosnym, spał jak drewno, jak odłamek muru. W pewnej chwili starszy marynarz dotknął jego ramienia - raz i drugi. Na próżno. Kapitan chrapał. Sam tedy Klang musiał podejść i w ciągu dobrej chwili targać za ramię śpiącego, aż go z posłania podźwignął. Hrabia Otto przetarł oczy i ze zdumieniem rozejrzał się po otoczeniu. Tak nagle wyrwany został z objęć szczęścia i ramion rozkoszy! Patrzał na sufit półokrągły, nawisły, na to wnętrze powłoki zatoczonej jak ściany trumny, napełnionej materiałami potowymi za najlżejszym potrąceniem do wybuchu. Poczuł znowu obok siebie śmierć i byt swój na nowo bez ratunku. Załkało w nim serce, jak tego już nieraz wewnątrz tej łodzi doświadczył, i potężny wstręt ogarnął go niby zaduch. Trzeba było wstać, albowiem łódź dosięgła pełni morza."
 
 
 
guzzi 

Pomógł: 7 razy
Dołączył: 31 Sie 2009
Posty: 172
Skąd: 3miasto
Wysłany: 2009-09-04, 19:14   

Cytat:
"...olbrzymia marmurowa tafla leżała wśród drzew na ziemi, lśniąca i czarna..."
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2009-09-05, 12:35   

renekk napisał/a:
To dorzucę kawałek literatury:
"Gdy Konrad Klang zaglądał wciąż tu i tam, dawał gderliwe, zrzędzące i szorstkie dyspozycje załodze, wszyscy wyznaczeni do specjalnych obserwacji i ruchów czynili swą powinność ze spokojem i dokładnością maszyn, a kucharz okrętowy, biały jak paulin, w swym przeczystym laboratorium przygotowywał w świetle lamp elektrycznych zimne potrawy, układając je czystymi rękoma na skromnych naczyniach - Otto von Arffberg przeszedł niepostrzeżenie do maleńkiej kajutki oficerów i na składanym stołku spoczął przy swym posłaniu. Zakrył twarz rękoma i w skamieniałej postawie rozważał i oglądał swe sprawy wewnętrzne..."



Trzeba dodać, że ten kawałek znakomitej literatury, to fragment opowiadania Stefana Żeromskiego pt. "Otto von Arffberg", zawartego w "Wietrze od morza".



Zachęcam do przeczytania całości:

OTTO VON ARFFBERG
http://univ.gda.pl/~literat/wiatr/0019.htm
Cytat:

Łódź podwodna "U. 72 a" stała gotowa do drogi w danzigim schronisku. Od dwu tygodni przymusowo tutaj gościła, dowlókłszy się z Bałtyku do najbliższego punktu oparcia, dla reparacji pewnych uszkodzeń swoich w jednej z komór water-ballastu. Uszkodzenie powstało z drobnej przyczyny: mały kamyczek okrągły, wielkości mniej niż gołębiego jaja, nie wiadomo jakim sposobem przedostał się do jednej z robinet, przez które komory obciążające łódź wodą komunikują się bezpośrednio z otchłanią morza. Kamyczek ów zaparł otwór i gdy powietrze ścieśnione, pchnięte z basenów przez kierownika łodzi, nie mogło podołać zadaniu wydalenia całkowicie brył wodnych z komory o zatkanym otworze, ściany tego naczynia doznały uszkodzeń, rozluźnień i skrzywień. Doprowadzona przez mechaników stoczni do porządku łódź była gotowa i sprawniejsza w każdym ze swych organów, bardziej niż kiedykolwiek.

Komendant tej łodzi, kapitan Otto hrabia von Arffberg-Dusemer skorzystał z czasu nieuniknionego postoju jego statku i odwiedził rodzinę w majątku dziedzicznym na kaszubskim Pomorzu. Dwutygodniowy termin przebiegł mu jak jedno niepostrzeżone mgnienie źrenicy. Młody oficer nie zdołał oczu przetrzeć, gdy już trzeba było wracać na oznaczoną w rozkazie z góry godzinę i minutę. Wrócił oczywiście na oznaczoną godzinę i minutę bez chwili opóźnienia. Na odjezdnym mówił do sąsiadów i znajomych, którzy go żegnali, iż czuje się wyrestaurowanym, silniejszym i pewniejszym po przebytych miesiącach w otchłaniach oceanów i mórz - bardziej jeszcze zimnym, doskonałym i gotowym do czynu, zupełnie jak jego ukochana "U. 72 a" (...)


A związek przytoczonego opowiadania z Krokową jest dość niezwykły, o czym możemy się dowiedzieć z fragmentu książki Krzysztofa Wójcickiego pt. Saga rodu von Krockow ( 2001, s. 179)

Cytat:

Reinhold von Krockow wyruszył na front. Po raz drugi w tej wojnie. W pierwszym kwartale 1944 roku nieustannie nacierające wojska sowieckie odblokowały oblężony od 1943 roku Leningrad. Wówczas to, broniący się na estońskiej ziemi w Narwi nad Zatoką Fińską Reinhold graf von Krockow ginie wraz ze swoim pułkiem grenadierów 7 kwietnia 1944 roku. Nie wiadomo nawet gdzie jest pochowany.

Po pięciu tygodniach od tej tragicznej daty, przyjdzie na świat drugie dziecko Reinholda i Marianny, Sybilla Barbara, urodzona 16 maja 1944, jako pogrobowiec. Osamotnioną Marianną zajmie się jej szwagier, Heinrich, brat Reinholda. Według potwierdzonych przez rodzinę informacji mieszkańców Krokowej i okolic, a także służby na zamku i pracowników folwarku Marianna już wcześniej darzyła Heinricha żarliwym, choć skrytym uczuciem.

Taką sytuację, niejako profetycznie opisał Stefan Żeromski w osiemnastym opowiadaniu „Wiatru od morza” pt. „Otto von Arffberg”, którego akcja rozgrywa się właśnie na zamku w Krokowej, podczas pierwszej wojny.

(…) 18 sierpnia ginie trzeci syn hrabiego Döringa, major Heinrich graf von Krockow. Śmiertelna kula rani go w Rzężycy na Litwie. Kiedy lekarz chciał mu złagodzić ból opatrunkiem z morfiny, 32 letni Heinrich, z trudem wypowiedział swą prośbę: Doktorze, niech pan to zostawi, ja muszę najpierw troszczyć się o innych. To były jego ostatnie słowa.
 
 
renekk 


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 10 Maj 2008
Posty: 934
Skąd: Orunia
Wysłany: 2009-09-05, 21:51   

I jeszcze taki obrazek: okno w południowym (hotelowym) skrzydle pałacu w Krokowej, od strony parku
Ostatnio zmieniony przez ezet 2009-09-06, 20:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
feyg 


Pomógł: 50 razy
Wiek: 53
Dołączył: 10 Maj 2008
Posty: 4792
Skąd: Gdynia Mały Kack
Wysłany: 2009-10-28, 08:10   Krokowa / Krockow

Kilka pocztówek z mniej lub bardziej odległej przeszłości, pierwsza z nich z korespondencją wysłaną w roku do hrabiny Marii von Krockow:

P.S. O pałacu w Brunn
_________________
Kto głośny jak dzwon, ten pusty jak on...
Ostatnio zmieniony przez feyg 2012-01-20, 22:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Hagedorn 


Pomógł: 3 razy
Dołączył: 08 Maj 2008
Posty: 182
Skąd: Westpreussen
Wysłany: 2009-10-30, 09:57   

dziś o 18.30 w Ratuszu Staromiejskim w Danzigu odbędzie się promocja książki Krzysztofa Wójcickiego "Mój przyjaciel trup" poświęconej Albrechtowi grafowi von Krockow (w spotkaniu weźmie udział jego syn Ulrich) - artykuł na ten temat, recenzja książki i wywiad z autorem w dzisiejszych "Rejsach" (dodatek Dziennika Bałtyckiego)
ktoś się wybiera? ja nie mogę, a miałbym wielką ochotę na tę książkę...
 
 
ezet 

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 02 Paź 2008
Posty: 1604
Skąd: Pomorze Gdańskie
Wysłany: 2009-11-28, 19:58   

W dodatku regionalnym do "Gazety Kartuskiej" z 1938 roku znalazłem artykuł Alfreda Świerkosza: Zabytki i osobliwości wybrzeża. A w nim nastrojowe zdjęcie z Krokowej, które prezentuję wraz z fragmentem tekstu (podpis do ilustracji pochodzi z tego artykułu):
Cytat:
Krokowo z przecudnym parkiem i pałacem, niestety znajduje się w rękach niemieckich. W parku armaty wydobyte spod przylądka Rozewskiego, jak również moździerze z dawnego zamku puckiego. W pałacu portrety królów polskich i wiele pergaminów oraz dokumentów królewskich z czasów, gdy przodkowie obecnego właściciela czuli się Polakami. (...)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Partnerzy WFG

ibedeker.pl