Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

Historia - Kajakiem przez Jeziora Raduńskie

stern - 2010-11-29, 21:36
Temat postu: Kajakiem przez Jeziora Raduńskie
Z ,,Unser Danzig" Nr. 12 z 20.06.1971, strony 11-13

Miłej lektury ;-)



Kajakiem przez Jeziora Raduńskie


Wilhelm Brauer

Był to słoneczny dzień późnego lata, przed wybuchem II Wojny Światowej. Ponad dumnymi wieżami i czerwonymi dachami Danziga przesuwały się duże, przypominające zamki, chmury. Wtedy to popchnęło nas w kierunku samotnych Jezior Raduńskich, tworzących na południowy zachód od Danziga jedyne w swoim rodzaju pojezierze. Postanowiliśmy odbyć wycieczkę kajakową po szerokich jeziorach niezapomnianej ojczyzny, naszą starą dwójką „Samoa”. Często śpiewał nasz ojciec: „Komu Bóg chce udzielić prawdziwej łaski tego wyśle na Kaszuby.” I w rzeczy samej, jest to cudowny i wyjątkowy krajobraz, ukazujący się samotnemu wędrowcy po Szwajcarii Kaszubskiej. Podczas epoki lodowcowej utworzone zostały wzgórza bałtycko-uralskie, rozciągające się od Uralu aż do Holsztynu, osiągające swój największy punkt w znajdującej się niedaleko Kartuz, wysokiej na 333 metry Wieżycy. Potężne lasy grabowe i jodłowe pokrywają przepiękne góry. Niczym potężne półkola, jeziora otaczają miasteczko Kartuzy, w którym znajduje się klasztor założony przez niemieckich mnichów kartuskich z nadaną przez nich nazwą „Raj Maryi”. W związku z dużą liczbą jezior, nazwano to pojezierze „błękitną krainą Kaszub”. Kaszubi tworzą odłam ludu pomorskiego, zamieszkującego całe wybrzeże od Rugii do Danziga i posiadającego własną, niezależną mowę. Megality, kamienne kręgi i urny wskazują zainteresowanemu historykowi jednoznacznie, że znajduje się on na terenach zamieszkanych od pradziejów przez plemiona wschodniogermańskie (Goci, Wandale, Gepidowie, Burgundowie itd.)

Naszą łajbę zmieściliśmy w dwóch plecakach i torbie do przechowywania ławki. Wtedy usadowiliśmy się w przytulnym pociągu osobowym, który miał nas zawieźć do celu naszej wędrówki. W Pszczółkach minęliśmy bez problemu polską kontrolę paszportową. Wkrótce znaleźliśmy się w małym miasteczku Kościerzyna, gdzie nastąpił kres naszej podróży koleją. Szybko umieściliśmy nasz bagaż w jednej z wielu taksówek. Gdy na ulicy w miejscowości Stężyca obraliśmy kierunek na Jeziora Raduńskie, nasze serca zaczęły bić szybciej. W międzyczasie nadeszło popołudnie. Padające na lokalną drogę cienie wysokich lip i jesionów dawały wrażenie błogości. Jechaliśmy przez las. Wkrótce po naszej lewej stronie ukazało się jedno z jezior, do których wpada Radunia. Nasze auto się zatrzymało. Zapłaciliśmy kierowcy, który wkrótce zniknął nam z pola widzenia. Otoczyła nas cisza letniego, spokojnego dnia na odludziu. Od drogi, poprzez pola kukurydzy, aż do jeziora ciągnęła się łąka. Ściągnęliśmy nasze buty i skarpety i na bosych stopach poszliśmy po świeżej, chłodzącej trawie. Szybko znieśliśmy nasze bagaże.

Stanęliśmy u brzegu jeziora. Po prawej, i po lewej stronie, rozciągała się jego lśniąca tafla. Cicho szumiała trzcina, a fala po fali kończyła swój bieg na piaszczystym brzegu. Szybko zamieniliśmy nasze ubrania na stroje kąpielowe. Wtedy nastąpiło ekscytujące oczekiwanie na złożenie naszej łodzi „Samoa”. Skrawek po skrawku dopasowywał się do szkieletu. Łódź była gotowa. Cały bagaż oraz namiot zostały niezwłocznie umiejscowione w przestronnym dziobie i rufie.


W oparciach położyliśmy nadmuchane poduszki. Z przodu, na dziobie, powiesiliśmy flagę Islandii, przywiezioną przeze mnie z wyprawy po północnych krajach. Wiosła zostały zamontowane. Byliśmy gotowi do rejsu.


Za jednym zamachem położyliśmy naszą łódź na wodzie, gdzie została przyjaźnie pozdrowiona i kołysząco przywitana przez fale. Następnie sami wskoczyliśmy do łodzi, zanurzyliśmy wiosła w krystalicznie czystej wodzie i podążyliśmy poprzez pachnące sity i szumiące lasy trzcin w kierunku otwartego jeziora. Błogo odczuwaliśmy cały urok tej samotności. Jezioro znajdowało się pomiędzy szmaragdowozielonymi łąkami i dojrzewającymi polami. Na wzgórzach stromo wznoszącego się brzegu pozdrawiały nas, otaczające całe pojezierze, lasy. Pomału obraliśmy kurs na zachód, gdzie w oddali, pomiędzy wysokimi drzewami, dojrzeliśmy dachy, a po prawej stronie, jasnoczerwoną wieżę kościoła w Stężycy. To tutaj, w pobliżu, na obszarze majątku Stężyca Szlachecka, my, uczniowie Miejskiego Gimnazjum w Danzigu, w roku 1918 wykonywaliśmy prace polowe i przeżyliśmy wybuch rewolucji. Pojawiły się bolesne wspomnienia.


Wkrótce byliśmy w pobliżu wioski. Przed nami po raz pierwszy zobaczyliśmy Radunię, opuszczającą jako mały strumyk jezioro, w którym bierze swój początek. Nawet dla naszej łodzi nie była ona żeglowna. Wzięliśmy więc naszą „Samoa” na ramiona i przenieśliśmy ją na drugą stronę drogi. Tam, Radunia ciągnęła się wśród kwitnących łąk jakieś sto metrów pod wysokimi olchami. Wtedy naszym oczom ukazało się największe Jezioro Raduńskie, obejmujące swoim obszarem prawie 7000 pruskich mórg. Znowu siedzieliśmy w naszej łodzi i zmierzaliśmy na środek potężnego jeziora. Wyjątkowa cisza i duchota rozciągały się na bezkresnym obszarze. Tafla jeziora sprawiała wrażenie płynnego ołowiu. Po lewej stronie znajdował się porośnięty do samej góry buczyną, stromy brzeg. W ogóle nie można było dostrzec miejscowości Żuromin, nad lasem wznosiła się rozciągnięta, ciemna ściana chmur. Wkrótce za rosnącymi górami chmur zniknęło słońce. Przed nami znajdowała się nienaruszona tafla jeziora. Z daleka do naszych uszu dotarło budzące grozę grzmienie. Zapowiadała się jedna z tych groźnych, bardzo częstych w tym rejonie podczas późnego lata, burz. Przejmująca cisza rozciągała się na całym jeziorze. Nie można było już usłyszeć śpiewu ptaków, czy głośnego krzyku mew. W pośpiechu dotarliśmy do pobliskiej wyspy. Znajdowało się na niej tylko kilka krzewów. Nazwaliśmy ją potem „wyspą królików”, które jako jedyni jej mieszkańcy, zaskoczyły nas podczas odpoczynku. Coraz wyżej i wyżej przemieszczała się ściana burzy, z której coraz częściej przeszywały niebo błyskawice. Zdecydowaliśmy się szukać ochrony przed zbliżającą się niepogodą na wschodnim brzegu jeziora, na północ od wioski rybackiej Zgorzałe. Sucha niecka z piaszczystym gruntem zdawała się być odpowiednia do przycumowania i rozbicia namiotów. Podmuch wiatru przypomniał o pośpiechu. Spadły pierwsze duże krople deszczu. Kil naszej łodzi sycząco osiadł na piaszczystym brzegu. Szybko przesunęliśmy ją na bezpieczną plażę, a następnie przenieśliśmy 50 metrów w głąb lądu. Pospiesznie wyciągnęliśmy z dziobu łodzi nasz stary namiot wraz z całym ekwipunkiem. Potem ustawiliśmy łódź dziobem do góry, celem ochrony przed narastającym deszczem. W ułamek sekundy namiot został rozstawiony, a śledzie wbite jako podpora kamieniem do podłoża. Maszty namiotu zostały przesunięte w głąb namiotu, a liny zakotwiczone. To był już najwyższy czas. Niepogoda nadeszła. Chronieni leżeliśmy już w namiocie. Podparci na rękach patrzyliśmy na jezioro, które wyglądało jak szumiący kocioł. Fala unosiła się na fali. Piana tańczyła na najwyższych szczytach falistych gór. W paru chwilach wygląd jeziora zmienił się całkowicie. Jaka zmiana w tak krótkim czasie! Kto spodziewałby się tego po tym przyjaźnie położonym jeziorze! „Dziko wzbiera jezioro…” Najpotężniejsze były jednak trzaskające grzmoty. Takiej burzy nie przeżyliśmy jeszcze w bezpiecznym mieście. Nagła i szorstka była szybka zmiana między ciemnością i najjaśniejszymi błyskawicami. Mały strumyk utworzył się obok naszego namiotu i spływał w kierunku jeziora. Sama burza nie zdołała przedostać się przez jezioro. Pojezierze najwyraźniej stanowiło przeszkodę nie do przejścia. Rzeka Radunia, przepływająca przez długo rozciągnięte jezioro, prowadziła burzę na północ. Nawałnica oddalała się, błyskawice były coraz rzadsze. Tylko z dalekiej oddali słyszeliśmy grzmienie. Deszcz przestał padać. Zza oświetlonych chmur wyjrzało „złote wieczorne słońce”. Około wieczora było jasno. Sprzątnęliśmy wszystkie rzeczy z łodzi do namiotu i przygotowaliśmy sobie nocleg. Na brzegu lasu pozbieraliśmy suche gałęzie. Wkrótce płomienie wyskoczyły z naszego ogniska, my zaś, przyrządziliśmy sobie ciepłą kolację. Ptaki śpiewały swoją wieczorną pieśń. Wszystko nam bardzo smakowało. Siedzieliśmy weseli przy ognisku. Rozbrzmiała harmonijka ustna. Patrzyliśmy na rozjaśnioną czerwień wieczoru i podziwialiśmy całe piękno i wspaniałość dzieła naszego Boga. Wkrótce wsunęliśmy się w nasze śpiwory. Z zewnątrz słyszeliśmy jeszcze niezwykłe dźwięki nocy. Potem zapadliśmy w głęboki sen.
Wcześnie obudziło nas poranne słońce. Ptaki śpiewały swemu stwórcy pieśń dziękczynną, a my się dołączyliśmy. Jeszcze błyszczała na trawie rosa, a my już siedzieliśmy przy ognisku i raczyliśmy się gorącą herbatą. Następnie wyczyściliśmy czajnik w piachu. Szybko został złożony namiot, a wszystkie rzeczy spakowane. Silne pchnięcie oddaliło naszą łódź od brzegu. Zanurzyliśmy nasze wiosła w zimną toń. Znowu byliśmy w swoim świecie. Po krótkim odpoczynku na „wyspie królików”, płynęliśmy obok Borucina przez przejście prowadzące pod szosą z Klukowej Huty do Palczewa i już byliśmy na obszarze trzeciego z Jezior Raduńskich, rozciągającego się aż do wsi Chmielno. Zaskoczyliśmy stojącą na jednej nodze za zaroślami, wpatrującą się w toń jeziora niczym filozof, czaplę siwą. Zerwała się, gdy skręciliśmy obok zarośli. Bezdźwięcznymi, potężnymi uderzeniami skrzydeł zniknęła z naszego pola widzenia. Około południa, na zachodnim brzegu jeziora, nieopodal wsi Sznurki, zauważyliśmy małą zatokę, która przyjęła nas niczym chroniący port. Długie wejście do tego portu stworzone zostało przez wąskie języki ziemi, otoczone przez zarośla i łąki. Następnie ukazała się zatoka wraz z źródlaną, zapraszającą do odpoczynku, łąką. Postanowiliśmy zjeść tu obiad i spędzić resztę dnia oraz noc. Szybko rozstawiliśmy nasz namiot i przygotowaliśmy wszystko do naszego pobytu.

Po obiedzie i krótkiej przerwie wspięliśmy się poprzez wysoki las. Na jego skraju, rozpoczęto już żniwa. Na ziemi stały chochoły. Obok rozciągało się pole rzepaku. Ostry, aromatyczny zapach unosił się z szarozielonych liści. Mieszał się z cudownie słodkim zapachem wydzielanym z kolejnego pola, na którym uprawiany był łubin. Często zdaje mi się czuć ten zapach, gdy w godzinach tęsknoty moje wspomnienia wracają do jezior straconej ojczyzny.
Na wschodzie ukazała się zachwyconym oczom przepiękna panorama. U naszych stóp widzieliśmy jezioro, którego powierzchnia znowu świeciła nieprawdopodobnie ciemnym błękitem, co ma miejsce gdy jasnoniebieskie niebo gromadzi się w falach jeziora, niczym w niezliczonych zwierciadłach. Na drugim brzegu znajdował się ciemny przedzielany zatokami, las. Łagodne wzniesienia niosły na swoich barkach pola uprawne oraz nieurodzajne łąki. Nad wzgórzami jednak rozciągał się w delikatnej szerokości masyw Wieżycy, którego wzgórza świeciły nieprawdopodobnym błękitem. Nie jest możliwe opisanie wspomnień takich chwil, ma się wrażenie słyszenia szelestu „skraju szaty” Boga, dzięki Jego dziełom. Popołudnie upłynęło nam na zatrzymaniu niektórych wspomnień przy pomocy rysunków piórem, lub przy pomocy akwareli. Wieczorem orzeźwiła nas chłodna kąpiel. Parne powietrze i groźne chmury zwiastowały nocną burzę. Tak też i się stało. Spaliśmy od paru godzin, gdy obudziły nas potężne grzmoty i hałas ulewnego deszczu. Przez wejście do namiotu usłyszeliśmy odczepianie się elementów i jednocześnie, dzięki błyskawicom, zobaczyliśmy nocną przyrodę jak w świetle dnia. Samotnie leżące korzenie buku sprawiały wrażenie oświetlonych duchów. Burza powracała wielokrotnie. Znajdowaliśmy się tym razem na zachodnim wybrzeżu łańcucha jezior. Tak to nasz nocny spokój został ponownie zakłócony przez burzową pogodę. Radośnie powitaliśmy rześki poranek, podczas którego słońce znowu świeciło na czystym firmamencie. Wcześnie opuściliśmy wilgotną, życiodajną łąkę. Przy północnym molo wejścia do portu obraliśmy kurs na wieś Chmielno, do której młyna na końcu jeziora wkrótce dotarliśmy. Na jazie musieliśmy przetransportować naszą „Samoa” do kolejnego, czwartego Jeziora Raduńskiego. Szerokie i gęste lasy trzciny roztaczały się poniżej młyna, a skupiska gęsi i kaczek, zamieszkiwały czystą wodę. Powróciły wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. W tych wyjątkowych lasach trzciny siedziałem często przy każdej pogodzie, gdy mój ojciec zabierał mnie jako młodego chłopca na ryby. Często gościliśmy u młynarza na południowym posiłku. Zwykły szczupak, złapany pewną ręką rybaka przy jazie, był nam przygotowywany jako pyszny posiłek. Od tego czasu wiele się wydarzyło na świecie. Teraz mieszka tu już inny dzierżawca młyna. Tak to dopłynęliśmy do rozgałęzionego obszaru jeziora, przy „wzgórzu prezydenta”. Nigdy nie dowiedziałem się na cześć jakiego prezydenta zostało nazwane to wzgórze. W każdym razie już za młodych lat, był to mój ulubiony cel wędrówek. Pewnego razu zrobiliśmy wraz z rodzicami i członkami stowarzyszenia z pobliskiego miasta powiatowego, wycieczkę majową ozdobionym wozem drabiniastym. W towarzystwie śpiewów pięknych piosenek ludowych dotarliśmy poprzez potężny, samotny las bukowy do „wzgórza prezydenta”. Mała gościnna chatka przyjęła nas na kilka wesołych godzin. Uformowało się koło śpiewacze i śpiewało związane z przyrodą piosenki w wyjątkowy, leżący u naszych stóp krajobraz, gdzie widać było nie mniej jak trzy różne jeziora.. Nie byliśmy zmęczeni ciągłym podziwianiem przepięknych zatok i przesmyków, tworzących dzięki różnemu zalesieniu piękne widoki. Podobnie musi wyglądać kraj „tysiąca jezior”.
Zakotwiczyliśmy naszą „Samoa” także przy jednej z tych przepięknych zatok, w pobliskiej wsi, zaopatrzyliśmy się w artykuły spożywcze i spędziliśmy dzień na zwiedzaniu różnych malowniczych zatoczek. Zamyśleni i zadziwieni patrzyliśmy z zalesionych wzgórz na tafle jezior. Nie zapomnieliśmy także dołączyć do naszych notatników kolejnych szkiców. Późnym popołudniem podnieśliśmy kotwicę, aby przemierzyć naszą łodzią kolejne mile morskie. Trasa wiodła przez jezioro Kłodno, potem poddaliśmy się nurtowi Raduni, która pędziła pod gałęziami brzóz, pomiędzy łąkami, aby po krótkiej chwili, w pobliżu wsi Zawory, wpłynąć do kolejnego Jeziora Raduńskiego. Wykorzystując wsteczny wiatr, przepłynęliśmy to jezioro w kierunku wschodnim. Na lewym brzegu rozpościerała się droga, przy której rosła jarzębina. Po około godzinie naszym oczom ukazała się kaszubska wieś Remboszewo. Proste domy pokryte były słomą lub trzciną. Na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami znajdowała się droga z północy na południe. To tu była Radunia, już pokaźna rzeka, która w międzyczasie przyjęła wodę z pięciu jezior. Dzięki temu, bez problemu przepłynęliśmy pod mostem i wpłynęliśmy na kolejne jezioro, Brodno.
Bieg rzeki skręcał tu lekko, poprzez las trzcin, w kierunku południowo-wschodnim. Wkrótce wpłynęliśmy ponownie na wolną wodę żeglugową. Za nami zachodziło słońce. Jezioro rozpościerało się niczym świecące lustro, w którego brzegach cudownie odbijały się lasy i pola. Osobliwie przyćmione kolory pokazały się po zachodzie słońca na niebie i w wodzie. Na lśniącym jasną zielenią i pomarańczą niebie, rozpościerały się fioletowe i karminowe chmury. Bezszelestnie zanurzyliśmy wiosła w wodzie, aby nie przerywać wieczornej ciszy. Zalesiony występ na prawym brzegu zapraszał nas do rozbicia noclegu. Wśród wysokich drzew szybko znaleźliśmy małe miejsce obozowe. Sznurki od namiotu przywiązaliśmy do drzew. Znowu rozbłysło ognisko, a nad przeciwnymi brzegami, nad wsią Ramleje, wschodził księżyc. Naszym zdziwionym spojrzeniom ukazał się nowy wspaniały świat wody i światła. Gdzieś krzyczał puszczyk, a nad lśniącą taflą jeziora spóźniony nurek zmierzał ku swojemu gniazdu w trzcinach. Jeszcze długo świecił się srebrny ślad jego drogi w spokojnej wodzie. Pobliskie źródło śpiewało swoją srebrzystą pieśń w samotną noc. Jego niepokój przypomniał nam tę pieśń: ,,Tak w swoim dążeniu jesteś moje serce także ty, prawdziwy wieczorny spokój może dać Ci tylko Bóg.“
Ofiarodawcy tego spokoju, otworzyła się cicho nasza dusza.

Ostatni dzień naszej wędrówki świtał. Obudziły nas szumiące fale, uderzające w brzeg pianą burzącej się wody. Zdradziły nam, że przed nami wietrzny dzień. Jezioro było wzburzone. Po krótkim czasie, zwabiło nas do wspinaczki znajdujące się po prawej stronie, zalesione wzgórze. Nasze oczekiwanie było nagrodzone. Na starych mapach, wzgórze to nosiło nazwę „piękny widok”. Musieliśmy przyznać, że ta nazwa w pełni odzwierciedlała rzeczywistość. „Szkockie wzgórze” ukazało się naszym zachwyconym oczom. Przypomniała mi się od razu podróż do „Trossacks” w Szkocji, gdzie Lock Lommond i Ben Venue kształtowały krajobraz. Patrzyliśmy na koniec jeziora, gdzie Radunia zbliżała się do kolejnego zbiornika. Na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami witały nas samotne domostwa wsi Brodnica Dolna. Dalej świeciła tafla kolejnego jeziora, nad którego brzegami w oddali widoczna była Wieżyca. Naprawdę widok, jakiego nie mógłby wymyśleć żaden malarz w swoim dziele. Dlatego też ten bardzo często był on umieszczany na obrazach. Musieliśmy się jednak zadowolić szybkim zarejestrowaniem tego widoku. Potem udaliśmy się ponownie w stronę jeziora i łodzi „Samoa”. W szerokiej wstędze Raduni wystraszyliśmy kilka gęsi i wytrąciliśmy je z ich porządku marszu i eskadry. Wściekłym syczeniem na naruszenie porządku zareagował gąsior.
Po minięciu wspomnianej wsi Brodnicy Dolnej wpłynęliśmy na kolejne jezioro Ostrzyckie. Pod ochroną wyspy, zakotwiczyliśmy na lewym brzegu jeziora i wspięliśmy się na „królewski kamień”, na którego szczycie znajdują się dziko rozrzucone, potężne, rozproszone bloki i granitowe głazy narzutowe z epoki lodowcowej. Po lewej stronie, poniżej wzgórza, przylega do lasu wioska rybacka Ostrzyce, dająca nazwę temu jezioru. Tu rzeka opuszcza akwen, aby stworzyć po utworzeniu kolejnych jezior, romantyczny Jar Raduni, nieopodal miejscowości Żukowo. Od tego momentu jej nurt napędza wiele elektrowni wodnych, aż przepłynie w pobliżu Pruszcza Nizinę Danzigą i w miejscowości Krępiec wpadnie do Motławy. Kanał Raduni, założony jeszcze przez Krzyżaków, rozciąga się od granicy Wyżyny Danzigiej aż do starego hanzeatyckiego Danziga, w którym napędza Wielki Młyn. Dwoma odnogami, kanał Raduni wpływa do Motławy – przy ul.Wartkiej, jak i przy „Brabanku”, jak też i na terenie samego miasta.
Także nas ciągnęło z powrotem do Danziga. Jednakże musieliśmy przedostać się boczną odnogą jeziora Ostrzyckiego na dworzec w miejscowości Krzeszna. Uszczelniliśmy naszą łódź pokrywami. Walka z wezbranym jeziorem była ciężka, aż osiągnęliśmy ratujący nas brzeg. Nasza „Samoa” po raz kolejny potwierdziła swoją solidność. Złapaliśmy jeszcze ostatni pociąg, który przez Kartuzy, zabrał nas do domu. Bardzo często i wyraziście powracają wspomnienia wycieczki kajakowej po Jeziorach Raduńskich. Ta ojczyzna jest dla nas w tej chwili zamknięta, ale nigdy jej nie zapomnimy. Silniejsza od każdego smutku jest bowiem wdzięczność, że przez dziesięciolecia mogliśmy oglądać i przeżywać jej piękno.

Janusz - 2010-11-30, 20:29

Cytat:
Ta ojczyzna jest dla nas w tej chwili zamknięta, ale nigdy jej nie zapomnimy. Silniejsza od każdego smutku jest bowiem wdzięczność, że przez dziesięciolecia mogliśmy oglądać i przeżywać jej piękno.

Ale minęło lat 18 i jest już na szczęście otwarta.

villaoliva - 2012-01-15, 00:38
Temat postu: Ręboszewo / Remboschewo/ Broddenfurt(1942-1945)
Dokładam do opowieści kartkę z lat 50-tych z mostu w Ręboszewie.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group