Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

Pocztówki, zdjęcia, dokumenty - Celbowo / Celbau

villaoliva - 2009-01-29, 11:48
Temat postu: Celbowo / Celbau
Honor rodu Rodenackerów - dyskusja o postawach Niemców zamieszkałych na polskim Pomorzu przed i w czasie II wojny światowej


Cytat:
Na naszych łamach trwa od pewnego czasu wymiana zdań na temat postaw, jakie przed i w czasie II wojny światowej przyjęli mieszkający na Pomorzu Niemcy, będący jednocześnie polskimi obywatelami. Katalizatorem tej dyskusji było orzeczenie sądu otwierające drogę do uzyskania obywatelstwa polskiego przez Ulricha von Krockow - potomka rodu władającego przez wieki majątkiem w Krokowej.

Wśród artykułów na ten temat znalazła się również rozmowa z Krzysztofem Wójcickim, znawcą dziejów Pomorza i rodziny von Krockow. Wyraził on m.in. opinię, że na honorze von Krockowów nie powstały w czasie II wojny żadne istotne plamy, ale przeciwstawił postawę tej rodziny zachowaniu innych pomorskich rodów, w tym mieszkających niemal po sąsiedzku, w Celbowie, Rodenackerów. Krzysztof Wójcicki następnie w zasadzie podtrzymał tę tezę w kolejnej publikacji, a była ona reakcją na list od mieszkającego w Niemczech Jerzego Paetzolda, potomka rodziny Rodenackerów. Jerzy Paetzold pisał, iż postawa jego dziadka Fritza Rodenackera - choć był politycznym przeciwnikiem Polaków - nie pozwala, żeby mówić o plamie na jego honorze. Po przeczytaniu odpowiedzi Krzyszofa Wójcickiego pan Jerzy Paetzold postanowił odnieść się jeszcze raz do przedstawionych argumentów.

Nie znalazłem źródeł historycznych dotyczących mego dziadka Fritza Rodenackera w tekście Krzysztofa Wójcickiego. Jest tam za to parę przypuszczeń sformułowanych w sposób dość polemiczny. Pan Wójcicki pisze o faktach "...ustalonych, opisanych, zinterpretowanych..." . O te właśnie fakty dotyczące mojego dziadka poparte źródłami pytałem. Jedynym źródłem konkretnym, które pan Wójcicki wymienia, są rozmowy z Albrechtem von Krockow, i pan Wójcicki przyznaje sam, że to mało.

Nasze rodziny musiały być w dobrych stosunkach, skoro Albrecht von Krockow został nawet ojcem chrzestnym mojego brata Wolfa. Pomimo to nie wiem, jak dużo sobie jeszcze mógł przypomnieć po 40 latach, szczególnie że informacja "o Fritzu Rodenackerze, który przeżył wojnę. A po wojnie zamieszkał w Niemczech" jest absurdalna.

Fritz Rodenacker zmarł w 1945 roku. On nie próbował uciec przed Armią Czerwoną. Może myślał, że nic mu nie grozi? Istnieją dwie wersje jego śmierci. Ta pierwsza, że został zastrzelony przez Rosjan w pobliżu Piaśnicy, krąży do dzisiaj po Pucku. Druga jest bardziej prawdopodobna, bo potwierdzona przez świadków. Według niej został on wywieziony do byłego obozu koncentracyjnego Fünfeichen (który był nadal używany przez Rosjan) i tam zmarł z głodu. Czy o takie "zamieszkanie w Niemczech" tu chodzi? W tym kontekście insynuacje pana Wójcickiego o "fałszowanej legendzie" są po prostu niesmaczne.

Na przełomie lat 50. i 60. ukazał się w prasie danzigiej jeden albo dwa artykuły na temat Fritza Rodenackera. W tych to artykułach była mowa o szkoleniu bojówkarzy i o tworzeniu piątej kolumny. Rozmawiałem na ten temat z moją matką, która mnie zapewniała, że te informacje nie mają pokrycia w faktach. Moja matka nie okłamała mnie nigdy, w przeciwieństwie do prasy komunistycznej.

Pan Wójcicki pisze "A oni stworzyli w tym państwie piątą kolumnę, która w 1939 rozłożyła je od środka. Ja tego nie badałem. Może pan Jerzy będzie wiedział?". Przecież dlatego pana Wójcickiego pytam, bo nie wiem. A jeśli pan Wójcicki nie wie, to dlaczego pisze o piątej kolumnie?

Podsumowując, stwierdzam, że pan Wójcicki nie ma tych informacji, o które mi chodziło. Skoro nic nie wiemy, musimy się trzymać zasady "in dubio pro reo".

Tytuł odpowiedzi: "Obywatele powinni być lojalni wobec swojego państwa" brzmi na pierwszy rzut oka przekonująco. Ale czy to rzeczywiście tak jest? I czy stosunek do państwa jest miernikiem honoru. Są przecież państwa, które nie szanują swoich obywateli. Jak dalece można było być lojalnym w stosunku do PRL?

Czy ta lojalność obowiązywała też Polaków żyjących w państwie pruskim rządzonym przez Bismarcka?
Młode państwo polskie nie traktowało obywateli narodowości niemieckiej tak samo jak Polaków. Np. pruska ustawa w sprawie języka została dosłownie przetłumaczona na język polski, z tym że była ona teraz skierowana przeciwko Niemcom, a nie Polakom. Te fakty stawiały ludzi o nastawieniu nacjonalistycznym przed konfliktem sumienia. (Polecam na ten temat: Thomas Urban "Der Verlust. Die Vertreibung der Deutschen und Polen im 20. Jahrhundert", polskie tłumaczenie: "Utracone Ojczyzny. Wypędzenia Niemców i Polaków w XX wieku" Warszawa 2007).

Pan Wójcicki pisze: "Jeśli we własnym sumieniu [Jerzy Paetzold] »rozgrzesza« swego dziadka, którego zresztą nie znał, to znaczy, że wyznaje zupełnie inny dekalog. Być może ma do tego prawo, podobnie jak autorzy współczesnych niemieckich podręczników do historii, pisząc, że Kaszuby i Pomorze to tereny pod tymczasową administracją polską".

Dziwi mnie, że dziennikarz piszący o sprawach polsko - niemieckich nie orientuje się, że takie sformułowanie od około 40 lat nie jest używane. Niewiedza czy "fałszowana legenda"?

Zestawienie tej wypowiedzi z pytaniem, jaki dekalog ja wyznaję, jest polemiczną manipulacją (co ma piernik do wiatraka?). Na pewno mam inny dekalog niż pan Wójcicki. W moim dekalogu znajduje się między innymi ósme przykazanie.

Nie rozumiem stwierdzenia pana Wójcickiego, że lojalność i honor w Zjednoczonej Europie nic nie znaczą. Przypadkowo tak się składa, że miałem dwie matki i w moim odczuciu mam dwie narodowości. To często prowadzi to tego, że jestem obrońcą poglądów polskich w rozmowach z Niemcami i vice versa. I mogę być lojalny w stosunku do Polski i do Niemiec. I to też dzięki Zjednoczonej Europie.

Jerzy Paetzold, Heidelberg

roland - 2009-04-02, 16:21
Temat postu: Rodzina Rodenacker
Przedstawiam kilka zdjęć rodziny Rodenacker właścicieli majątku w Celbowie.
Do roku 1918 byli właścicielami browaru Rodenacker mieszczącym się na ulicy Ogarnej 12

roland - 2009-04-02, 16:23
Temat postu: Rodenacker
Następne zdjęcia

[ Komentarz dodany przez: villaoliva: 2009-10-19, 15:12 ]
Te zdjęcia wykonano w Sopocie.

Jerzy - 2009-04-26, 09:14

Właściciele Celbowa nie byli browarnikami

Chcę sprostować to stwierdzenie, że należał do nich browar w Danzigu. Heinrich August Rodenacker nabył Celbowo w roku 1823. Był potomkiem browarników, ale sam już nie ważył piwa. Właściciele Celbowa żyli z tego co produkowało Celbowo.

Karin - 2009-10-17, 10:57
Temat postu: Celbowo - Kamienny stół
Usłyszałam kilka dni temu o kamiennym stole znajdującym się w celbowskim lesie. Czy zna ktoś o nim historię czy legendę? Czy posiada ktoś fotografię tego stołu i miejsca?
Karin - 2009-10-17, 14:05
Temat postu: Celbowo - Szabla na nagrobku Rodenackera
Usłyszałam też historię o szabli na nagrobku Rodenackerów. Szabla ta miała się raz ukazywać a raz znikać z nagrobka. Czy ktoś słyszał o tej historii?
Ponury - 2009-10-17, 18:50

Karin napisał/a:
Usłyszałam kilka dni temu o kamiennym stole znajdującym się w celbowskim lesie. Czy zna ktoś o nim historię czy legendę? Czy posiada ktoś fotografię tego stołu i miejsca?


Google prawdę ci powie :)

http://www.pascal.pl/atrakcja.php?id=49768

http://wikimapia.org/2432...o-kamienny-stół

Karin - 2009-10-17, 18:53

Dzięki za linki, czytałam te krótkie informacje. Wiem, że istnieje o tym stole legenda lecz nigdzie jej nie znalazłam.
Ponury - 2009-10-17, 18:54

Legend jest chyba z pięć :hyhy:
feyg - 2009-10-17, 19:08

Wygooglowałem. że w "Spotkaniach z Zabytkami" nr 4/2003 ukazał się artykuł na ten temat:
Cytat:
Stół w Celbowie
(Kamienny obelisk koło Celbowa)
Stefan Świerczewski


źródło zdjęcia

Karin - 2009-10-17, 20:44

Wielkie dzięki feyg szczególnie za fotkę tego stołu. :-)
ezet - 2009-10-17, 22:00
Temat postu: Re: Szabla na nagrobku Rodenckera
Karin napisał/a:
Usłyszałam też historię o szabli na nagrobku Rodenackerów. Szabla ta miała się raz ukazywać a raz znikać z nagrobka. Czy ktoś słyszał o tej historii?


Witaj Karin. Osiem lat temu pisała na ten temat red. Dorota Abramowicz, dołączam fragment artykułu.

Karin - 2009-10-18, 09:01

Witaj Zimmermann, liczyłam przede wszystkim na Twoją reakcję , nie ma bowiem tematu na których nie miałbyś odpowiedzi. Jestem bardzo wdzięczna za fragment artykułu. Proszę jeśli posiadasz ten artykuł w całości, prześlij mi go lub umieść tutaj na forum.:)
guzzi - 2009-10-18, 10:25
Temat postu: Re: Kamienny stół w Celbowie
Karin napisał/a:
Usłyszałam kilka dni temu o kamiennym stole znajdującym się w celbowskim lesie. Czy zna ktoś o nim historię czy legendę? Czy posiada ktoś fotografię tego stołu i miejsca?


Witaj Karin,
Głazy, z których wykonano kamienny stół postawiony pod potężnym starym bukiem w lasku przy folwarku zostały sprowadzone przez Rodenackera - browarnika z Danziga. Było to miejsce, w którym organizowano „niestety” letnie pikniki, na które zjeżdżali się okoliczni ziemianie i popijali sobie piwko. A co do legend, to całe szczęście, że istnieją...

guzzi - 2009-10-18, 10:39

Aparat cyfrowy kol. Kazika niestety nie chciał uwiecznić szabli Ericka Rodenackera :-( chociaż gdyby sie bardziej przyjrzeć... jakieś cienie u podstawy można zauważyć
Karin - 2009-10-18, 13:23

Dzięki za fotkę:) Może nie każdemu ta szabla się ukazuje?
Karin - 2009-10-18, 13:28

Dziękuję guzzi za dodatkowe informacje i fotkę kapsla:). Marzę jeszcze o tym aby zdobyć ten nr "Spotkania z zabytkami" w którym jest artykuł o tym ciekawym, aczkolwiek tajemniczym miejscu dzięki któremu powstały legendy. Pozdrawiam:)
ezet - 2009-10-18, 13:51

Karin napisał/a:
(...) Jestem bardzo wdzięczna za fragment artykułu. Proszę jeśli posiadasz ten artykuł w całości, prześlij mi go lub umieść tutaj na forum.


Zatem dalszy ciąg artykułu Doroty Abramowicz, Drzewa strzegą tajemnicy, który ukazał się w Wieczorze Wybrzeża 26.10.2001

ezet - 2009-10-18, 13:52

C.d.
Karin - 2009-10-18, 14:06

Witaj Zimmermann wielkie dzięki:). Jesteś niezawodny :-D
guzzi - 2009-10-18, 14:42

Karin,
Jeśli jesteś zainteresowana historią rodziny Rodenackerów i przy okazji Celbowa (Celbówka) polecam książkę "Czwarte miejsce przy stole" Horst Mönnich.

"...Mönnich napisał tę historię na podstawie autentycznych wydarzeń z życia kuzynki jego żony, pani Elisabeth Paetzold, której rodzice do 1945 roku mieszkali w Celbowie, a ona sama w Celbówku. Historia ta ożyła w ostatnich latach. Okazało się, że syn z Danziga wyjechał do Niemiec w 1977 roku. Natomiast chłopiec z Warszawy mieszka tam do dzisiaj pod innym nazwiskiem. Około 10 lat temu doszło do spotkania wszystkich dzieci z matką. Pani Elisabeth Paetzold zmarła w 1998 roku. Na podstawie tej historii nakręcono w Niemczech film w reż. Koeppa pt.: "Söhne" - od czerwca 2007 roku ukazuje się on na ekranach niemieckich kin i cieszy się dużą popularnością - został już uhonorowany nagrodą filmową. Sceny do filmu kręcono m.in.: w Celbowie, Danzigu, Warszawie i w Niemczech..." (pomorska księgarnia internetowa "Pod Gryfem")
Pozdrawiam

guzzi - 2009-10-18, 14:50
Temat postu: Re: Szabla na nagrobku Rodenckera
E. Zimmermann napisał/a:
Karin napisał/a:
Usłyszałam też historię o szabli na nagrobku Rodenackerów. Szabla ta miała się raz ukazywać a raz znikać z nagrobka. Czy ktoś słyszał o tej historii?


Witaj Karin. Osiem lat temu pisała na ten temat red. Dorota Abramowicz, dołączam fragment artykułu.


patrz "Czwarte miejsce przy stole" Horsta Mönnicha wyd. Region Gdynia 2008

ezet - 2009-10-18, 15:17

I jeszcze warty rozwinięcia wątek z przytoczonego powyżej artykułu: "W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenakerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny. - To nieprawda - twierdzą Rohlaffowie. - Byli już starszymi ludźmi, gdy zaczęła się wojna. Mieli tylko córkę Elisabeth. Jej mąż zginął gdzieś na froncie..."

Szczególnie w zestawieniu z tekstem: Honor rodu Rodenackerów http://lebork.naszemiasto...nia/953205.html

guzzi - 2009-10-18, 15:39

Historia Celbowa w pigułce: (patrz foto)

i jeszcze tutaj dużo ciekawych informacji:
http://spcelbowo.edupage.org/text3/?
http://www.spcelbowo.republika.pl/pomerania.html

guzzi - 2009-10-18, 15:45

Miejscowi wspominają, że w majątku Rodenackera pracowali jeńcy francuscy i potwierdzają to, że Fritz Rodenacker znany był z antypolskiej postawy.
Karin - 2009-10-18, 15:50

Witaj guzzi, dziękuję Ci za wszystkie informacje. Z ogromnym zainteresowaniem oddałam się czytaniem lektury którą mi podesłałeś:) Postaram się poszukać książkę, którą mi poleciłeś. Jeszcze raz wielkie dzięki:)
Karin - 2009-10-18, 18:00

Książkę już zamówiłam:). Trudno nam oceniać postawy ówczesnych Niemców, znamy je bowiem na podstawie źródeł historycznych i biograficznych. Jedno co można stwierdzić, że obywatele niemieccy byli lojalni wobec swojego państwa, a Polacy wobec swojego. Do poróżnień narodowościowych doprowadzili politycy i polityka hitlerowska. Ani Niemcy ani my nie powinniśmy pielęgnować wiekowej nienawiści, lecz strzec pamiątek historycznych i nie zapominać o błędach i szaleństwach nieodpowiedzialnych polityków.
guzzi - 2009-10-18, 19:43

Karin, rozsądnie powiedziane. Mam propozycję (i tutaj kol. Zimmermann będzie pomocny) - może połączymy te dwa tematy razem pod wspólną nazwą Celbowo / Celbau?
Karin - 2009-10-18, 19:51

Oczywiście :-D
guzzi - 2009-10-20, 07:41
Temat postu: Fritz Rodenacker
Karin napisał/a:
Trudno nam oceniać postawy ówczesnych Niemców, znamy je bowiem na podstawie źródeł historycznych i biograficznych. Jedno co można stwierdzić, że obywatele niemieccy byli lojalni wobec swojego państwa, a Polacy wobec swojego. Do poróżnień narodowościowych doprowadzili politycy i polityka hitlerowska. Ani Niemcy ani my nie powinniśmy pielęgnować wiekowej nienawiści, lecz strzec pamiątek historycznych i nie zapominać o błędach i szaleństwach nieodpowiedzialnych polityków.


Karin, obiecany fragment książki K. Wojcikiego:
Rozmowa Krzysztofa Wójcickiego z Grafem Albrechtem von Krockow:
/Wójcicki/ „- Przed wybuchem wojny. Fritz Rodenacker wraz z koleżkami, szczuł, podżegał, nagabywał by gnębić Kaszubów. Miał w swoim majątku w Celbowie, podobnie jak Aleksander Hannemann w Połczynie, mundury, karabiny, radiostację z pełnym nasłuchem no i pieniądze z Berlina na werbunek ochotników, którzy organizować mieli dywersję, tajne posiedzenia, zebrania partyjne, szkolenia bojówkarzy…
/Wójcicki/ - Wiedział Pan o tym?
/v.Krockow/ - Oczywiście to był sąsiad graniczyliśmy o miedzę. Rodenackera znałem, ale o jego działalności niewiele wiem. Dawniej współtworzył Deutsche Veringung, czyli Zjednoczenie Niemieckie, któremu podporządkowane były pozostałe organizacje dywersyjne. Oni zamierzali przygotować powstanie, które miało oderwać Pomorze od polski…”
dalej
/v.Krockow/ „-Fritz chciał mnie skaptować, próbował kilka razy wciągnąć moje nazwisko na swoją listę bo dobry był ze mnie jeździec i strzelec. Rozmawiałem o tym z dziadkiem, który jako dyplomata śmiał się, mówiąc, że to jest zupełne głupstwo, ta jego radiostacja, co on może wiedzieć o prawdziwej polityce skoro sam jest tylko narzędziem w rękach nowej, niemieckiej władzy. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie. Ale ja wiedziałem, że Rodenacker i jego banda odgrażają się polskim sąsiadom, kolportują wrogie ulotki, pozdrawiają się wyciągniętą w górę prawą ręką, ozdabiają garnitury hitlerowskimi znakami…”
Myślę, że Twoja opinia, którą zacytowałem, jako wstęp, jest zarazem komentarzem wspomnianego fragmentu.

roland - 2009-10-20, 08:56

Jerzy napisał/a:
Właściciele Celbowa nie byli browarnikami

Chcę sprostować to stwierdzenie, że należał do nich browar w Danzigu. Heinrich August Rodenacker nabył Celbowo w roku 1823. Był potomkiem browarników, ale sam już nie ważył piwa. Właściciele Celbowa żyli z tego co produkowało Celbowo.


Ale inni członkowie rodziny pracowali w browarnictwie.

W.F. Rodenacker był właścicielem kamienicy przy ul. Ogarnej 12 od roku 1838.
W roku 1867 w piwnicach tej kamienicy zbudował browar. Jego następca Eduard Rodenacker zakończył działalność browarniczą w roku 1918.

Kuglow - 2009-10-20, 12:43

Jeżeli chodzi o Eduarda , to w jego metalowej skrzyneczce trzymam sobie moje buteleczki. :flaga: :hihi: O jakości zdjęć już nic nie będę mówił :-|
Karin - 2009-10-20, 15:46

guzzi, dziękuję za zamieszczony fragment książki. Co do poczynań Rodenackera, wierzę wypowiedziom v Krockowa, bo są obiektywne. Niestety tak było zawsze, że ideologia polityczna miała swoich zwolenników, wręcz fanatyków którzy nie liczyli się z tym, że może to doprowadzić do tragedii. Nawet własnego narodu.
Jerzy - 2009-10-21, 08:09

Cytat:
Rozmowa Krzysztofa Wójcickiego z Grafem Albrechtem von Krockow:
/Wójcicki/ „- Przed wybuchem wojny. Fritz Rodenacker wraz z koleżkami, szczuł, podżegał, nagabywał by gnębić Kaszubów. Miał w swoim majątku w Celbowie, podobnie jak Aleksander Hannemann w Połczynie, mundury, karabiny, radiostację z pełnym nasłuchem no i pieniądze z Berlina na werbunek ochotników, którzy organizować mieli dywersję, tajne posiedzenia, zebrania partyjne, szkolenia bojówkarzy…
/Wójcicki/ - Wiedział Pan o tym?
/v.Krockow/ - Oczywiście to był sąsiad graniczyliśmy o miedzę. Rodenackera znałem, ale o jego działalności niewiele wiem. Dawniej współtworzył Deutsche Veringung, czyli Zjednoczenie Niemieckie, któremu podporządkowane były pozostałe organizacje dywersyjne. Oni zamierzali przygotować powstanie, które miało oderwać Pomorze od polski…”
dalej
/v.Krockow/ „-Fritz chciał mnie skaptować, próbował kilka razy wciągnąć moje nazwisko na swoją listę bo dobry był ze mnie jeździec i strzelec. Rozmawiałem o tym z dziadkiem, który jako dyplomata śmiał się, mówiąc, że to jest zupełne głupstwo, ta jego radiostacja, co on może wiedzieć o prawdziwej polityce skoro sam jest tylko narzędziem w rękach nowej, niemieckiej władzy. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie. Ale ja wiedziałem, że Rodenacker i jego banda odgrażają się polskim sąsiadom, kolportują wrogie ulotki, pozdrawiają się wyciągniętą w górę prawą ręką, ozdabiają garnitury hitlerowskimi znakami…”


Wypowiedzi te zawierają tyle prawdy co historyjki o szabli na grobie albo o druidach.
Fritz Rodenacker pracował w nienazistowskich organizacjach mniejszości niemieckiej. On bronił w sposób legalny praw Niemców na tych terenach. Np. walczył o niemiecką szkołę albo o naukę religii ewangelickiej. Dlatego też był pilnie śledzony przez polską policję. Nawet gdyby chciał to nie mógł sobie pozwolić na urządzanie radiostacji albo na chowania czołgów za stodołą.

Nie wiem skąd się te brednie wzięły. W jakich warunkach doszło do tych wypowiedzi? Albrecht Von Krockow był w dobrych stosunkach z Rodenackerami a po wojnie był też w kontakcie z córką Fritza Rodenackera Elisabeth Paetzold. Dlaczego miałby ich oczerniać?

Po mojej dyskusji z panem Krzysztofem Wójcickim w styczniu tego roku mam wrażenie, że jest on publicystą wprawdzie interesującym ale niezbyt rzetelnym.

http://wolneforumdanzig.p...der=asc&start=0
Lepszym źródłem są prawdziwi historycy:
http://www.spcelbowo.republika.pl/pomerania.html
http://spcelbowo.edupage.org/text1/
http://www.zamekkrokowa.pl/grzegorz_berendt.pdf

Jeśli chodzi o rzekome okrucieństwie Rodenackerów, to wystarczy porozmawiać z ludźmi w Celbowie, którzy ich znali. Byłem w sobotę (17.10) w szkole w Celbowie żeby pokazać film „Synowie” Volker Koeppa i rozmawiałem z potomkami ludzi, którzy pracowali na folwarku. Żadnego złego słowa nie usłyszałem. Fritz Rodenacker był pracodawcą, który dbał o swoich pracowników, bez różnicy czy byli Kaszubami, Polakami czy Niemcami.

guzzi - 2009-10-21, 14:20

Jerzy, jako autor cytatu z ostatniej książki Pana Wójcickiego "Mój przyjaciel trup", który poniekąd stał się przyczynkiem do Twojej odpowiedzi, chciałbym podziękować Ci za komentarz na naszym forum (prawdę mówiąc wiedziałem, że prędzej czy później zabierzesz głos, komentując historię losów Twojej rodziny z Celbowa ;-) ).
Bylibyśmy wdzięczni za przedstawienie faktów, których, jak widzisz brakuje nam, a mogą się okazać niezwykle cenne, dla przyszłej naszej dyskusji. Za każdą informację będziemy wdzięczni.
Serdecznie pozdrawiam

Jerzy - 2009-10-21, 17:15

Guzzi
Widzę, że nie ma odwrotu ;-)
Alo to parę dni potrwa. Dopiero co wróciłem z Danziga i muszę się trochę pozbierać
Pozdrowienia

guzzi - 2009-10-22, 09:52
Temat postu: Dawna historia Celbowa
Dając Jerzemu chwilkę na regenerację sił, postaram się sięgnąć do samych początków Celbowa, licząc na Waszą pomoc w uzupełnieniu zebranych przeze mnie materiałów. I tak od samego początku:

Pierwsze wzmianki dotyczące Celbowa datuje się na koniec XIII w., kiedy to w 1289 roku wieś wymienia się jako posiadłości diecezji włocławskiej: „…Stolica włocławska natomiast posiadała Mrzeźno od r. 1283, Smolno i Żoliborze (z niemiecka Celbowo zwane) od roku 1298. Oba te majątki były poprzednio własnością klasztoru w Łeknie z daru pewnie Mściwoja II; dokument na Smolno jest z r. 1270…” (źródło: ks. S. Kujot: „Kto założył parafie w dzisiejszej dyecezyi chełmińskiej?” Toruń, 1904)

Publikacja Andrzej Marka Wyrwa „Klasztor cysterski w Łeknie (poł. XII - kon. XIV wieku) - Zarys dziejów” Łekno-Poznań 2003.) podważa Clebowo jako własność klasztoru w Łeknie, sugerując, że klasztor w Łeknie miał mieć co prawda filie w Prusach ale fundacja ta nie doszła do skutku:
„…Klasztor łekneński natomiast założył dwie filie, tj. opactwo w Lądzie nad Wartą (ok. 1175 r.(?) lub po 1186 -1195 (?; koniec procesu fundacyjnego ok. 1195 roku !) i w Obrze (1231 ? 1238 do 1240 (?)). Miał być też twórcą filii w Prusach, którą zamierzał fundować biskup Prus Chrystian. Początki zabiegów o jej powołanie pochodzą z lat 1242-1243. Fundacja ta jednak nie doszła do skutku. Ze względu na bezpośrednie powiązania filiacyjne z Altenbergiem klasztor łekneński, podobnie jak Ląd i Obra, nazywane były tzw. „klasztorami kolońskimi”…”

Datą znamienną dla Celbowa jest 5 maja 1394 roku kiedy to „Jan von Rumpenheim, komtur danzigi, ponawia nadanie na prawie chełmińskim sołtysowi Jakubowi Brandeke wsi Celbowo i obniża do 17 skojców czynsz roczny z 1 łanu ziemi płacony przez mieszkańców” (źródło: Ciesielska, Janosz-Biskupowa: „Księga Komturstwa Danzigiego” Toruń, 1985). W tymże dokumencie Clebowo określane jest jako: Zeillibow (Czillibow).
Wieś ma wówczas 30 włók z czego 3 stanowią woliznę sołtysa.

Historia późniejsza Celbowa jest bardzo niejasna i opiera się głównie na przypuszczeniach aż do roku 1789, kiedy to, Celbowo, jako wieś rycerska – 66 włók, przechodzi w posiadanie wojewody pomorskiego Ignacego Przebendowskiego.

Czekam na kontynuację wątka... :flaga:

Jerzy - 2009-10-22, 12:42

Ten wątek zaczęty jest cytatem z mojej dyskusji z panem Krzysztofem Wójcickim.
Przytaczam tutaj całą dyskusję:

Wywiad z panem Wójcickim w Dzienniku Bałtyckim z 16.12.2008
http://danzig.naszemiasto.pl/kultura/936340.html

Moje pytanie i odpowiedź pana Wójcickiego w Dzienniku Bałtyckim z 12.01.2009.
Ten artykuł nie ukazał się w Internecie dlatego cytuję w całości:
Cytat:
Jak to było z Rodenackerami
16 grudnia Jarosław Zalesinski przeprowadził na tych łamach rozmowę z Krzysztofem Wójcickim, znawcą dziejów rodziny von Krockow. Powodem rozmowy było orzeczenie polskiego sadu otwierające drogę do uzyskania obywatelstwa polskiego przez Ulricha von Krockow. Nasz rozmówca wyraził wówczas m.in. opinię, ze na honorze von Krockowów nie powstały w czasie II wojny żadne istotne plamy i dlatego mogli oni po wojnie (a dokładnie od lat 90. ub. wieku) wspólnie z Polakami odnawiać swoje posiadłości w Krokowej. Krzysztof Wójcicki przeciwstawił postawę Krockowów postawie innych pomorskich rodów: Rodenackerów i von Grassów.
Po publikacji tego wywiadu otrzymaliśmy list od czytelnika z Hamburga, potomka rodziny Rodenackerów. Zamieszczamy ten list razem z odpowiedzią Krzysztofa Wójcickiego.
Fritz Rodenacker był człowiekiem honoru
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem wywiad z panem Krzysztofem Wójcickim.
Losy rodziny von Krockow są rzeczywiście bez precedensu i przyznanie obywatelstwa polskiego panu Ulrichowi von Krockow jest zrozumiale.
Ostatnia wypowiedz pana Wójcickiego wywołała jednak moje zdumienie. Wynika z niej, ze na honorze rodziny Rodenackerów jest jakaś plama. Ostatni właściciel Celbowa Fritz Rodenacker byl moim dziadkiem. Nie pamiętam go, bo nie miałem jeszcze roku, gdy zmarł w tragiczny sposób. To, co o nim wiem, wiem od mojej matki (Elisabeth Paetzold ur. Rodenacker) i od moich starszych braci. Dodatkowym źródłem są materiały zebrane przez pana Zygmunta Wisniewskiego, nauczyciela z Celbowa, który interesuje się historią ziemi puckiej. Według tych źródeł, Fritz Rodenacker był konserwatywnym nacjonalistą. To była postawa, która w tamtych czasach była spotykana często po stronie niemieckiej, jak i polskiej. Był on też działaczem w organizacjach mniejszości niemieckiej na terenie Polski. Jako człowiek konserwatywny nie był on zwolennikiem Hitlera i z tym się nie krył. Był on politycznym przeciwnikiem Polaków, ale był przecież Niemcem, a sytuacja była wtedy bardzo konfliktowa. To wszystko chyba nie wystarczy, żeby mówić o plamie na honorze.
Być może pan Wójcicki jest w posiadaniu innych materiałów, które by wniosły coś nowego. Jeśli tak, byłbym wdzięczny za udostępnienie ich. Nie chodzi mi o zachowanie racji, ale o poznanie prawdy.
Jerzy Paetzold, Heidelberg
Obywatele powinni być lojalni wobec swojego państwa
Dziękuje za przesłany list pana Jerzego Paetzolda, wnuka Fritza Rodenackera, o której to rodzinie wspominam podczas wywiadu.
Postawiłem ja świadomie naprzeciw rodzinie von Krockow, podobnie jak von Grass z Kłanina czy Hanemann z Połczyna, czy Keiserlingk z Wejherowa. Ale to zaledwie kontekst do pokazania, czy uwypuklenia lub zaakcentowania zaakcentowania postawy Krockowów wobec młodego, słabego i niedoświadczonego polskiego państwa. Rodzina von Krockow dopiero po sześciu latach zrozumiała, że jakakolwiek podwójna gra (Berlin –Warszawa, Danzig – Wejherowo) nie ma sensu, bo polskie prawo sens ten ujednoznacznia. Z narodowością jest jak z matka – można mieć tylko jedna. Obywatelstwo można, czasem trzeba wybrać. Ale gdy się już wybierze…
Pytanie pana Jerzego dotyczy plamy na honorze rodziny Rodenackerów. Tego przecież nie stwierdzam, nie mnie zresztą oceniać postawy Niemców na Kaszubach sprzed blisko 90 lat. Ale nie da się okryć faktów, ustalonych, opisanych, zinterpretowanych przez historyków tej choćby klasy, co prof. Andrzej Groth z naszego uniwersytetu. Zresztą pan Jerzy przywołuje jedna z prac Grotha.
Jesli we własnym sumieniu „rozgrzesza” swego dziadka, którego zresztą nie znal, to znaczy, ze wyznaje zupełnie inny dekalog. Być może ma do tego prawo, podobnie jak autorzy współczesnych niemieckich podręczników do historii, pisząc, ze Kaszuby i Pomorze to tereny pod tymczasowa administracja polska. Takie tez przekonanie nosiło w sobie wielu Niemców po 1920 roku, których młode państwo polskie po prostu śmieszyło. Sadzili, ze przetrwa dwa, trzy lata. Przetrwało 20. Potem następnych 60. W końcu trafiło do Zjednoczonej Europy. Nie da się również ukryć wspomnien, rozmów, zapisanych, nagranych z ludźmi pamiętającymi tamte lata. Jednym z nich w moim życiu był Albrecht von Krockow, któremu z wielu względów po prostu wierzyłem. Wspomina w naszych „Rozmowach” (1997 rok, wersja polska i niemiecka) Fritza Rodenackera z Celbowa, właściciela majątku w Celbowie, który zwoływał tajne zebrania organizacji niemieckich i szkolił bojówkarzy, a z czasem zainstalował w Celbowie radiostacje.
Albrecht von Krockow: „Rodenackera znalem, ale na temat jego działalności niewiele wiecej wiem. I choć byłą to działalność nielegalna, śmialiśmy się z tego. Ojciec (Doring von Krockow) mówił, ze to jest zupełne głupstwo ta jego radiostacja. Co on może wiedzieć o polityce. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie”. W naszych drukowanych „Rozmowach” tylko tyle. Mało…
Nie da się ukryć, ze agitację antypolską i dywersję uprawiali Niemcy od chwili połączenia Pomorza z Polską po traktacie wersalskim, którego przecież nigdy nie uznali. Mimo podpisania.
Pytania, jakie może warto zadać panu Jerzemu – mogłyby dotyczyć prawa, wedle którego Rodenackerom udało się pozostać na Pomorzu po 1926 roku. Cala rodzina von Krockow przyjęła polskie obywatelstwo, bo inaczej musiałaby opuścić swoje majątki, z oczywistym odszkodowaniem wypłaconym przez młode państwo polskie, które chciało się pozbyć dywersantów. Mickiewicz nazywał to bardziej poetycko: „oczyszczaniem domu ze śmieci”. A jak się stało z rodzina Rodenackerów? Składali akty lojalności? Zapewniali o niedziałaniu na szkodę państwa? To państwo pozwoliło im pozostać, bo byli wlascicielami majątku. A oni stworzyli w tym państwie piata kolumnę, która w 1939 rozłożyła je od środka. Ja tego nie badałem. Może pan Jerzy będzie wiedział? Jeśli nie o plamie na honorze (o czym w wywiadzie w odniesieniu do Rodenackerów nie było), to o czym mamy mówić, o braku honoru? Zresztą mnie bardziej zainteresował wątek tajemniczej śmierci Fritza Rodenackera. Z czyich rak zginał? Rosyjscy czynownicy z końca wojny byli nie mniej skrupulatni niż ich sprzymierzeńcy z jej początku i notowali wszystko o wszystkich, zatrzymanych i przesłuchiwanych. Chcąc się wydostać z Pucka w dalsza drogę, a można było tylko do Lęborka, w celu wystarania sie o pozwolenie na przekroczenie Elby, musiał otrzymać rosyjska przepustkę. Czy była na niej pieczątka NSDAP – niet? Ja tego nie badałem. Może pan Jerzy będzie wiedział? Z czyich rak zginął i to w okolicach Piasnicy? To pobrzmiewa jakąś fałszowaną legendą. Polacy nie byli przecież aż tak mściwi, zresztą niewielu ich tu wtedy pozostało. Pytam o to, bo przypominam sobie opowieść Albrechta von Krockow o Fritzu Rodenackerze, który przeżył wojnę. A po wojnie zamieszkał w Niemczech. To dlatego tak mało opowiedział o nim w naszych drukowanych „Rozmowach…”. Bo był lojalny. I miał honor. Ale czy te pojęcia – łącznie – coś jeszcze znaczą w Zjednoczonej Europie?
KrzysztofWójcicki


Moja odpowiedź w Dzienniku Bałtyckim z 28.01.2009
http://danzig.naszemiasto...nia/953205.html

Chcę uzupełnić, że Niemcy mieszkający na terenach, przyznanych Polsce przez traktat wersalski, mieli prawo do pozostania tam i przyjęcia obywatelstwa polskiego na podstawie Artykułu 91 tego traktatu.

Historia ucieczki Elisabeth Paetzold, zagubienia i odnalezienia dwojga dzieci została opisana przez panią Abramowicz w artykule "Wszyscy synowie Elizabeth" (Dziennik Bałtycki 25.03.2005). Może go później skopiuję albo sam coś napiszę.

guzzi - 2009-10-22, 13:39

Pojawia się pewna niekonsekwencja w wypowiedziach Pana Wójcickiego (o których mieliśmy już wątek na tym forum, przy okazji Sławutówka i smierci hrabiny Henny):

Albrecht von Krockow w "Mój przyjaciel trup" przytacza rozmowę z dziadkiem - czyli Gustavem von Below ze Sławutówka:
Cytat:
...Fritz chciał mnie skaptować, próbował kilka razy wciągnąć moje nazwisko na swoją listę bo dobry był ze mnie jeździec i strzelec. Rozmawiałem o tym z dziadkiem, który jako dyplomata śmiał się, mówiąc, że to jest zupełne głupstwo, ta jego radiostacja, co on może wiedzieć o prawdziwej polityce skoro sam jest tylko narzędziem w rękach nowej, niemieckiej władzy. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie. Ale ja wiedziałem, że Rodenacker i jego banda odgrażają się polskim sąsiadom, kolportują wrogie ulotki, pozdrawiają się wyciągniętą w górę prawą ręką, ozdabiają garnitury hitlerowskimi znakami…


w artykule Jerzego:
Cytat:
Albrecht von Krockow: „Rodenackera znalem, ale na temat jego działalności niewiele wiecej wiem. I choć byłą to działalność nielegalna, śmialiśmy się z tego. Ojciec (Doring von Krockow) mówił, ze to jest zupełne głupstwo ta jego radiostacja. Co on może wiedzieć o polityce. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie”. W naszych drukowanych „Rozmowach” tylko tyle. Mało…

pojawia się ojciec Albrechta Doring von Krockow :szok:

i tutaj musimy wspomóc się Kol. E. Zimmermannem, który może wpadł na ślad Fritza Rodenackera we wcześniejszych książkach K. Wójcickiego. :flaga:

ezet - 2009-10-22, 15:47

"A.K." (Albrecht von Krockow): „Rodenackera znałem, ale na temat jego działalności nie wiele wiem. I choć była to działalność nielegalna śmialiśmy się z tego. Ojciec mówił, że to jest zupełne głupstwo ta jego radiostacja. Co on może wiedzieć o polityce. Siedzi w Celbowie jak mysz w dziurze i nic nie wie”. (K. Wójcicki, Rozmowy z grafem Albrechtem von Krockow, Gdynia 1997, s. 84-85)

Jest tak, jak zauważyłeś. W tej książce wypowiedź o radiostacji i "myszy w dziurze" przypisywana jest Döringowi von Krockow, ojcu Albrechta. W innych książkach tego autora nie znalazłem informacji dotyczących Fritza Rodenackera

Karin - 2009-10-22, 16:48

Jak ważne jest zabranie głosu w dyskusji i prostowanie nierzetelnych wypowiedzi. Celbowo oraz historia przedwojennych właścicieli zainteresowała mnie głębiej dzięki rozmowie z pewną starszą osobą, która w dzieciństwie zetknęła się z tym miejscem lecz nie potrafiła udzielić więcej informacji. Dzięki temu forum i zabraniu głosu przez kompetentnych znawców historii Celbowa i rodu Rodenackerów, mogę i ja dowiedzieć się więcej faktów, jak i przekazać stąd informacje tej osobie. Dziękuję Jerzy, że podjąłeś się sprostowania nierzetelnych artykułów. Najłatwiej ocenia się tych, którzy nie mogą się od oskarżeń obronić. Nigdy nie byłam w Celbowie, ale dzięki Wam zaplanowałam sobie w przyszłym roku wiosną odwiedzić to miejsce.
Jerzy - 2009-10-22, 17:30

Cytat:
Jeśli jesteś zainteresowana historią rodziny Rodenackerów i przy okazji Celbowa (Celbówka) polecam książkę "Czwarte miejsce przy stole" Horst Mönnich.

"...Mönnich napisał tę historię na podstawie autentycznych wydarzeń z życia kuzynki jego żony, pani Elisabeth Paetzold, której rodzice do 1945 roku mieszkali w Celbowie, a ona sama w Celbówku. Historia ta ożyła w ostatnich latach. Okazało się, że syn z Danziga wyjechał do Niemiec w 1977 roku. Natomiast chłopiec z Warszawy mieszka tam do dzisiaj pod innym nazwiskiem. Około 10 lat temu doszło do spotkania wszystkich dzieci z matką. Pani Elisabeth Paetzold zmarła w 1998 roku. Na podstawie tej historii nakręcono w Niemczech film w reż. Koeppa pt.: "Söhne" - od czerwca 2007 roku ukazuje się on na ekranach niemieckich kin i cieszy się dużą popularnością - został już uhonorowany nagrodą filmową. Sceny do filmu kręcono m.in.: w Celbowie, Danzigu, Warszawie i w Niemczech..." (pomorska księgarnia internetowa "Pod Gryfem")


W tym tekście jest parę nieścisłości:
Syn z Danziga (Wrzeszcza), czyli ja, wyjechał do Niemiec w 1974 roku.
Od spotkania wszystkich dzieci z matką opłynęło już więcej niż 30 lat.
Reżyser Volker Koepp nie czytał nigdy „Czwartego miejsca”, czyli film nie jest oparty na historii „Czwartego miejsca” ale na przeżyciach Elisabeth Paetzold i jej synów.


Rozmawiałem właśnie z moim bratem Klausem. Według niego kamienny stół został postawiony przez naszego dziadka albo pradziadka i był używany podczas letnich pikników.
Druidów nie widziano.
Sprawę szabli może tylko wyjaśnić Wieczór Wybrzeża.

Wszystkim, którzy są rozczarowani i pragną czegoś romantycznego, mogę opowiedzieć, że na rodzinnym cmentarzu jest grób Arthura Rodenackera (*1870 +1895). On był starszym bratem Fritza i byłby dziedzicem Celbowa, ale popełnił samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości i Fritz musiał przejąć gospodarstwo.

Karin - 2009-10-22, 18:15

Jerzy, miło mi poznać potomka rodu Rodenackerów. Dzisiaj otrzymałam książkę "Czwarte miejsce przy stole" , od jutra zacznę ja czytać :-) . Niestety filmu nie oglądałam. Pozdrawiam
guzzi - 2009-10-22, 19:11

Jerzy, dziękuję za sprostowanie w sprawie książki, sam widzisz jak wiele nieścisłości nagromadziło się w ciągu kilku lat - a my mamy "pretensje" do historii sprzed lat 100.
Żałuję, że nie dałeś nam znać na forum o projekcji filmu "Synowie", która odbyła się w Celbowie kilka dni temu, może następnym razem...
Mam nadzieję, że nie naruszę Twojej prywatności zamieszczając link do artykułu:
http://www.monstersandcri...-2009-22-45-ARD , który pozwoli nam poznać Was naocznie, jako głównych bohaterów, wzruszającej i wręcz nieprawdopodobnej historii, która wydarzyła się w naszym regionie.
Ktoś kiedyś powiedział, że historia jest jak dobre stare kino. Przed twoimi oczami przesuwają się bohaterowie: zwycięzcy i straceńcy. A ty nie musisz biedzić się nad scenariuszem, bo jest już gotowy... - tak jest w Waszym przypadku. A my mamy szczęście, że jesteśmy właśnie tymi widzami.

Jerzy - 2009-10-22, 19:18

guzzi, Karin
Jestem mile zaskoczony tak silnym zainteresowaniem tym tematem.
Sprawdziłem prze Google i wydaje mi się, że DVD z filmem nie jest dostępna w Polsce.
Można zamówić przez niemiecki Amazon:
http://www.amazon.de/S%C3...56234229&sr=1-2

To jest DVD w języku niemieckim z podpisami w języku polskim i angielskim.
On był pokazywany w Polsce 2 razy na Festiwalu Filmowym w Warszawie (2007, 2008)
W zeszłym roku latem leciał w TVP-Kultura ale o tym terminie nie byłem powiadomiony.

Książka „Czwarte miejsce” jest właściwie scenariuszem filmu telewizyjnego, który był pokazany na początku lat 60. Na tym samym scenariuszu było też oparte bardzo znane w tym czasie słuchowisko radiowe.

Postaram się wkrótce dostarczyć krótki opis naszych dziejów.

Hochstriess - 2009-10-22, 19:21

Niewiarygodna wręcz historia!
Karin - 2009-10-22, 19:41

Jerzy będę oczekiwała obiecanej przez Ciebie historii o Twoich przodkach.
Jerzy - 2009-10-23, 16:48

Oto krótka historia potomków Fritza Rodenackera:

Nasza matka Elisabeth Paetzold (z domu Rodenacker) urodziła się w 1909 roku w majątku jej rodziców Celbowo. W 1919 roku Puck i Celbowo znalazły się w granicach polskich. W ten sposób moi dziadkowie (Erna i Fritz Rodenacker) i moja matka stali się obywatelami polskimi narodowości niemieckiej.
Nasi rodzice pobrali się w 1937 roku. Ojciec pochodził z rodziny niemieckiej posiadającej majątek w małej miejscowości Olszowa leżącej między Kaliszem i Wrocławiem.
W następnych latach urodziło się czterech synów:
Klaus – 1938,
Wolf – 1940,
Hans Friedrich (teraz Staś) – 1942
i ja, Rainer Joachim (teraz Joachim albo Jerzy) – kwiecień 1944.

W 1943 roku ojca zmobilizowano do Wehrmachtu i wysłano na front.

Wkrótce po świętach Bożego Narodzenia 1944 pojawili się w majątku uciekinierzy z Prus Wschodnich. Opowiadali o okrucieństwie Rosjan i o dramatycznych przeżyciach. Zima była sroga, wiele małych dzieci zamarzło w drodze.

Przyjaciele rodziny przekonywali naszą matkę, że powinna też uciec. Ale dziadek nie wierzył, że Rosjanie przekroczą Wisłę. Uważał on, że ucieczka z czworgiem dzieci jest zbyt ryzykowna. W końcu matka postanowiła wziąć obu starszych synów a mnie i Stasia zostawić pod opieką dziadków i później po nas przyjechać. Było to w lutym 1945, w tym samym czasie poległ nasz ojciec, ale przez wiele lat jeszcze uchodził za zaginionego.
Ucieczka matki z braćmi udała się, w ciągu 2 tygodni przekroczyli Łabę. Klaus i Wolf pozostali tam pod opieką krewnych. Matka próbowała wrócić do Celbowa, ale front przesuwał się szybciej niż przypuszczała. Armia Czerwona zdobyła Kołobrzeg, doszła do Bałtyku i zamknęła kocioł wokół Danziga i Pucka. Matka próbowała przedostać się do Danziga statkiem ze Świnoujścia. Port został zbombardowany na jej oczach. Droga powrotna była odcięta, pozostał tylko czekać i mieć nadzieję.

W marcu 1945 Puck został zajęty przez Rosjan. Dziadków wypędzono z majątku, byli bez dachu nad głową i tułali się po okolicy. Pałac został zdewastowany. Stasiem i mną zaopiekowały się kaszubskie rodziny z Celbowa. Gdy dziadkowie zostali umieszczeni w przepełnionym Domu Starców w Pucku, zostaliśmy tam też ulokowani. Warunki higieniczne były tam fatalne.

Pewnego dnia pomimo protestów naszych dziadków zostaliśmy zabrani przez polskich urzędników i zawiezieni do Domu Dziecka w Sopocie. Tam dano nam fikcyjne imiona i dane personalne.

Dziadka wywieźli Rosjanie do obozu koncentracyjnego Fünfeichen w Neubrandenburgu. On zmarł tam z wycieńczenia i z głodu. Nasza babka zmarła też z wycieńczenia w Domu Starców w Pucku.

Kierowniczka Domu Dziecka wzięła Stasia do siebie. Ja zostałem zabrany przez polskie bezdzietne małżeństwo (w lipcu 1945). Moi przybrani rodzice wyrobili dla mnie metrykę urodzenia, według której byłem ich synem.

Nasza matka próbowała po zakończeniu wojny bez powodzenia zdobyć zezwolenie na przyjazd do Polski. W listopadzie 1945, ryzykując życie, przekroczyła nielegalnie granicę i przyjechała do Pucka. Długo musiała szukać zanim trafiła do Domu Dziecka w Sopocie (jej pobyt w Polsce został zalegalizowany). W Domu Dziecka znalazła Stasia, przez sąd polski zostały jej przywrócone prawa rodzicielskie. Mnie nie znalazła.
Miała wyjechać następnym transportem do Niemiec. Tuż przed wyjazdem została nagle aresztowana na ulicy w Sopocie i bez śledztwa została osadzona w więzieniu w Danzigu. Tam spędziła około 8 miesięcy. Gdy została uwolniona, Stasia z opiekunką już nie było. Jego przybrana matka wyjechała z nim do Warszawy. Tam zmieniła ona swoje i Stasia dane personalne, żeby zmylić ślady.

Po wyjściu z więzienia nasza matka pracowała w Danzigu jako gosposia w rodzinie polskiego adwokata, który pomagał jej w poszukiwaniach Stasia i mnie.
Na początku roku 1947 znalazła dziecko w moim wieku, które zdawało się być podobne do naszego dziadka. Chłopiec ten mieszkał w polskiej przybranej rodzinie w okropnych warunkach socjalnych. Matka widziała mnie po raz ostatni w wieku 10 miesięcy, od tego czasu minęło około 2 lat, tak że rozpoznanie było utrudnione. Chłopiec ten został przez polski sąd uznany za Rainera Joachima Paetzolda i w lipcu 1947 roku został wysiedlony razem z matką do Niemiec.
Nasza matka była przekonana, że znalazła najmłodszego syna i szukała tylko Hansa Fridricha (Stasia).

Mieszkałem w tym czasie w Danzigu i byłem przekonany, że mam prawdziwych rodziców. Oni też mnie tak traktowali, opiekowali się mną dobrze i zapewniali mi wszystko na co ich było stać.
Staś mieszkał w pobliżu Warszawy i był też przekonany, że żyje u swojej prawdziej matki. Nasze przybrane rodziny utrzymywały ze sobą kontakt, ukrywając to przed nami, wiedziały skąd pochodzimy i wiedziały, że Staś jest poszukiwany.

W 1955 roku Staś został znaleziony przez polską milicję. W ten sposób dowiedział się kim jest, jego opiekunka nie chciała go oddać i on też nie chciał opuścić Polski.

W 1959 roku moja przybrana matka opowiedziała mi wszystko i pomimo moich oporów skłoniła mnie do nawiązania kontaktu z moją rodzoną matką w Niemczech. Ona chciała wtedy żebym wyjechał do Niemiec. W ten sposób nasza matka dowiedziała się, że nie ma "prawdziwego" Rainera, i że... ma pięciu synów. Moja przybrana matka zmieniła nagle zdanie i nie chciała mnie oddać. Ja też chciałem zostać w Polsce, niemiecka rodzina była mi obca. Czułem się Polakiem i moja opinia o Niemcach nie była pozytywna.

W 1963 roku udało się Wolfowi, który był wtedy studentem, dostać praktykę w fabryce w Poznaniu. Wykorzystał on tę okazję, żeby nas odwiedzić. Niespodzianie pojawił się u Stasia w Warszawie a potem u mnie w Danzigu. Potem spotkaliśmy sie w trójkę w Poznaniu. To było duże przeżycie, poznać dwóch braci. Byliśmy do siebie bardzo podobni, pomimo że nie mogliśmy sie łatwo porozumieć. W następnym roku odwiedził nas Klaus. Jeszcze później spotykaliśmy się z naszą matką w Czechosłowacji i w Berlinie Wschodnim.
W 1973 roku postanowiłem wyjechać z Polski. Udało mi się to przy okazji wycieczki sylvestrowej do Jugosławii i Wenecji gdzie odłączyłem się od grupy. Od tego czasu żyję w Niemczech.

guzzi - 2009-10-23, 17:05

Dziękuję Jerzy.
Możesz mi jeszcze wyjaśnić czy Twoja mama była jedynaczką?
[Erna Wilhelmine Elisabeth Bleek (*30.6.1882 - +?) ∞ Fritz Rodenacker (*12.12.1872/Celbau - +1945?) córka - Elisabeth]
Czy Twój ojciec był zarządcą / właścicielem majątku w Celbówku (starzy mieszkańcy Celbówka mówią Syberia Pucka)?
Jakie były losy waszej posiadłosci w Celbówku? http://www.pomorskie-zaby...s/IMG_0555.html

Jerzy - 2009-10-23, 17:23

Erna Wilhelmine Elisabeth Bleek (*30.6.1882 - +?.7.1945) ∞ Fritz Rodenacker (*12.12.1872/Celbau - +?.10.1945/Fünfeichen)
Córka jedynaczka. Ojciec był zarządcą Celbowa i właścicielem Celbówka.

Fritz pochodził z rodziny, która w 18 wieku przybyła z Turyngi do Danziga.

Erna była wnuczką Otto Steffensa, do którego należała Złota Kamienica w Danzigu. On był on honorowym obywatelem Danziga. Ufundował też Park Steffensa w Danzigu, który do dzisiaj nosi tą nazwę. http://pl.wikipedia.org/wiki/Otto_Steffens

guzzi - 2009-10-23, 17:36

Wszystko jasne. Dzięki. Tego mi brakowało. Troszkę szukania i proszę:
http://www.schulz-pearce.de/Steffens.html

Hochstriess - 2009-10-23, 17:55

:szczena: Bardzo Ci dziękuję , Jerzy za tę opowieść.
Jerzy - 2009-10-23, 17:58

guzzi
to też ciekawe: http://www.amug.org/~cstover/steffenspg.html

Ja się urodziłem w Celbówku ale w mojej metryce stoi Syberia, co czasem prowadzi do nieporozumień. Przed wojną niemiecka nazwa była Heinrichshof (to nie ma nic wspólnego z imieniem mojego ojca). Nie wiem wiem jak się Celbówko nazywało wtedy po polsku.

fritzek - 2009-10-23, 18:01

Wielki podziw i szacunek dla wszystkich piszących w tym arcyciekawym wątku. Szczególnie oczywiście dla Jerzego, za otwartość i chęć podzielenia się z nami historią swojej rodziny, która w dużej mierze była tragiczna.

Chapeau bas!

guzzi - 2009-10-23, 18:06

i link dla forumowiczów co znają Park Steffensa tylko z czołgu:
http://www.rzygacz.webd.p...=34,261,0,0,1,0
odnośnie Celbówka i Syberii Puckiej:
http://danzig.naszemiasto...nia/345438.html

Jerzy - 2009-10-23, 18:17

Według tej informacji park nie był ufundowany przez Otto ale przez jego kuzyna.
Muszę sprawdzić skąd miałem tą (fałszywą?) informację :oops: .
Mogę tu się też czegoś nauczyć.

guzzi - 2009-10-23, 18:20

Przed wojną Celbówko nosiło nazwę Syberia Pucka (mapa 1938r.)
Jerzy - 2009-10-23, 18:45

Johann Jacob Rodenacker *1759 - +1834 właściciel browaru w Danzigu kupił Celbowo dla swojego syna
Heinricha Augusta *1798 – +1852 w roku 1823. W tym czasie były tam tylko zabudowania drewniane
Jego syn:
Heinrich Alexander *1835 – +1882 zbudował obecny pałacyk.
Ostatnim właścicielem był
Fritz Alexander *1872 – +1945


Według zapisków mojej matki fundatorem Parku Steffensa w Danzigu był Otto Steffens!? :-?

guzzi - 2009-10-23, 18:53

Mapa Celbowa (1938) z pieknie zaznaczonym pałacem, zabudowaniami gospodarczymi, cmentarzem i laskiem z kamiennym stołem:
guzzi - 2009-10-23, 19:11

i jeszcze niemieckie mapy (stan 1940) Celbówka/Heinrichshof i Celbowa/Celbau:
roland - 2009-10-23, 19:27
Temat postu: Zdjęcia
Jerzy
Czy mógłbym umieścić jeszcze kilka zdjęć związanych z Twoją rodziną?

Karin - 2009-10-24, 10:39

Jerzy dziękuję za opowiedzenie historii rodziny jak i powikłanych wojennych powojennych Twoich losów i Twojej rodziny. Tragedia wojenna dotknęła wielu ludzi tamtych czasów i nie ma rodziny w której ktoś z przodków nie poniósł ogromnej straty. Skutki wojen są nieobliczalne, ale zawsze znajdą się szaleńcy którzy potrafią pociągnąć za sobą innych a najbardziej cierpią cywile: dzieci, matki i żony.
Jerzy - 2009-10-24, 11:37

Karin
Dlatego trzeba przypominać.

Dziękuję wszystkim za okazane zainteresowanie.

Chcę pokazać parę zdjęć ale nie wiem jak wprowadzić zdjęcia na serwer :?:

guzzi - 2009-10-24, 11:45

Jerzy, zwróć się do E.Zimmermanna - on na pewno pomoże. (wielkość zdjęcia 800x800pix, do 120kB max) dalej poprzez "Załącz plik" wskazujesz plik w komputerze. "Dodaj załącznik" i "Wyślij" ;-)
feyg - 2009-10-24, 12:45

Mam nadzieję te :arrow: instrukcje pomogą. Z praktyki wiem że największe problemy nowi użytkownicy mają ze zmniejszaniem zdjęć do rozmiarów podanych w linku (maksymalna szerokość 800 pikseli). Do tego niezbędna jest dowolna przeglądarka graficzna (osobiście używam darmowego programu IrfanViev)

P.S. Twoja historia jest wielce wzruszająca. Dziękuję że zechciałeś się podzielić ją z nami.

Jerzy - 2009-10-25, 00:42

A teraz obiecane zdjęcia; teraz tylko Celbowo. Z Celbówka nic narazie nie znalazłem.
guzzi - 2009-10-25, 07:21

Jerzy a jednak sobie poradziłeś :brawo: . Zdjęcia rewelacyjne - unikat. Gdyby nie rok 1912 na pierwszym (P1020508.jpg) byłbym przekonany, że na dachu stoi maszt antenowy, ten z opowieści von Krokowa (ale może to tylko moja wyobraźnia). Bądźmy szczerzy, jeśli Fritz Rodenacker miał radiostację, musiał mieć maszt z anteną i to spory. Teoria z rozwieszaniem anteny na sznurku do suszenia bielizny i nawiązywaniem łączności z Berlinem odpada, a mając maszt na dachu mógł się co najwyżej kontaktować z Abwehrstelle Danzig.
feyg - 2009-10-25, 07:33

Cytat:
P1020493.jpg
Wiatrak do pompowania wody, wytwarzania prądu i do śrutowania karmy.

A na pierwszym planie wagoniki konnej wąskotorowej kolejki folwarcznej która łączyła Celbowo i Celbowko ze stacją kolejową w Pucku

Karin - 2009-10-25, 10:01

Jerzy dziękuję za zdjęcia :-) . Bardzo ciekawa jest fotografia przedstawiająca wnętrze pałacu. Kiedy zwiedzam dawne rezydencje zawsze myślę o tym, jak kiedyś były urządzone. Jak to kobietę :-) . Czy masz więcej fotografii wnętrza pałacu?

guzzi każda plotka i zasiana wątpliwość zawsze przyniesie efekt docierania do prawdy, tak jak we wspomnianym przez Ciebie przypadku. Von Krockow być może też swoje wypowiedzi opierał jedynie na podstawie zasłyszanych plotek?

guzzi - 2009-10-25, 10:59

Karin napisał/a:
guzzi każda plotka i zasiana wątpliwość zawsze przyniesie efekt docierania do prawdy, tak jak we wspomnianym przez Ciebie przypadku. Von Krockow być może też swoje wypowiedzi opierał jedynie na podstawie zasłyszanych plotek?

Karin, czy krytykujesz efekt docierania do prawdy? Przepraszam ale nie zrozumiałem Twojej aluzji. Moim zdaniem właśnie efekt ubarwia nasze forum. Gdyby nie Twoja szabla i stół, nie byłoby tutaj ani tego tematu ani Jerzego.

Jerzy - 2009-10-25, 11:03

feyg
Dziękuję za uzupełnienie. W tych wagonikach transportowano buraki cukrowe do stacji kolejowej.

Karin
Ja wątpię, że te wypowiedzi pochodzą od von Krockow.
Albrecht von Krokow do końca życia był w kontakcie z naszą matką. Kontakty zawsze były przyjazne.

Autor obu książek zadawał pytania sugestywne, które już z góry zawierały różne negatywne informacje o Rodenackerach. Na moje pytanie w Dzienniku Bałtyckim o źródła odpowiedział, że wszystkie informacje o Rodenackerach pochodzą od Albrechta v Krokow. Coś tu się nie zgadza.

W tym samym artykule powołuje się na Albrechta twierdząc, że Fritz Rodenacker przeżył wojnę i żył w Niemczech. Albrecht nie mógł tego powiedzieć bo był zbyt dobrze poinformowany o losach naszej rodziny.

Przypuszczam, że w obu książkach jest opisana ta sama rozmowa. W nowej wersji pojawia się dużo nowych szczegółów. Jeśli pojawi się nowa książka będą tam już czołgi.

guzzi - 2009-10-25, 12:26

Jerzy, przytoczony przeze mnie fragment książki Pana Wójcickiego na temat F. Rodenackera nie był jedynym. Oto inny "...namawiali mnie do twardego Polaków i Kaszubów, " Teraz my wrócimy i znowu zaprowadzimy nasze porządki, porządki - podkreśllał Rodenacker, wygrażając pięścią, a nie śmierdzącą Polnische Wirtschaft. Stawiaj na Niemców, Albrecht a nie na Kaszubów, wymagaj raczej od nich, trzymaj ich krótko za pysk, a nie chodź z nimi na piwo, muszą nam służyć, bo my teraz będziemy górą, znowu my, a nie tam jakieś kaszubskie zasraństwo. Jesteśmy u siebie i zawsześmy byli! Heil Hitler!..."" mocne słowa...("Mój przyjaciel trup" str. 116)
Karin - 2009-10-25, 12:34

guzzi napisał/a:
Karin napisał/a:
guzzi każda plotka i zasiana wątpliwość zawsze przyniesie efekt docierania do prawdy, tak jak we wspomnianym przez Ciebie przypadku. Von Krockow być może też swoje wypowiedzi opierał jedynie na podstawie zasłyszanych plotek?

Karin, czy krytykujesz efekt docierania do prawdy? Przepraszam ale nie zrozumiałem Twojej aluzji. Moim zdaniem właśnie efekt ubarwia nasze forum. Gdyby nie Twoja szabla i stół, nie byłoby tutaj ani tego tematu ani Jerzego.



guzzi, źle mnie zrozumiałeś. To nie była aluzja , może nie tak wyraziłam swoje myśli i przez to niewłaściwie mnie zrozumiałeś :-( . Cieszę się, że "moja szabla i stół" odniosło gorący efekt na forum. Może wyrażę się tak: chodziło mi o to, że w tamtym czasie podejrzenia skierowane przeciwko ówczesnemu właścicielowi Celbowa były efektem podejrzeń przez zasianą plotkę, która skutkuje do dzisiaj. Na szczęście odezwał się Jerzy, który wyjaśnił nam wiele faktów i wskazał nam artykuły w których na temat się wypowiedział. Może teraz mnie właściwie zrozumiałeś?

Karin - 2009-10-25, 12:47

Jerzy, zastanawiam się skąd taką fałszywą historię zaczerpnął pan Wójcicki i dlaczego powołuje się na rozmowę z Albrechtem v Krockow. Czy to dzięki propagandzie komunistycznej, która przez dziesiątki lat fałszowała naszą historię i uczyła nienawiści wobec Niemców a wybielając Rosjan, którzy nie mniej przyczynili się w ostatniej wojnie , a szczególnie w pierwszych powojennych latach do wyniszczania Polaków którzy byli przeciwni komunizmowi i wprowadzonemu przez nich systemowi. O tym nie wolno było mówić jak o tym wszyscy wiemy, ale mówiło się i potęgowało wrogość wobec Niemców. Rosjanie też przecież najechali 17 września na Polskę.

guzzi, nie czytałam książki Wójcickiego i zastanawiam się czy warto ją przeczytać, skoro jest w niej tyle sprzeczności i nie prawdziwych teorii.

jaga55 - 2009-10-25, 13:15

Karin pewnie propaganda komunistyczna wpłynęła w jakiś sposób na pana Wójcickiego.zastraszano ludzi ,fałszowano historię,uczono nienawiści do Niemców,a skutki dotykały zwyczajnych ludzi/np.wdowy Polki po mężach Niemcach/.Dopiero niedawno dowiedziałam sie,że dziadek zginął 17 września 1939 pod Rembertowem/kartka pocztowa z tamtego czasu/
Karin - 2009-10-25, 13:30

jaga55 właśnie ta propaganda piorąca mózgi szczególnie młodemu powojennemu pokoleniu ( m.in. takiemu jak my ) wypaczyła wiele prawd. Pamiętamy zafałszowane prawdy w podręcznikach historii i wiele innych szkolnych imprez. Nareszcie możemy to wszystko prostować i doszukiwać się prawdy. My, rodowici Pomorzanie od nie dawna dowiadujemy się też prawdziwych faktów z życia naszych rodzin z czasów wojennych i bezpośrednio powojennych. Moi dziadkowie niestety zmarli za nim mogli otwarcie nam wszystko opowiedzieć. Wcześniej bali się mówić, ukrywali dokumenty z wiadomych powodów, aby chronić siebie i rodziny. Pan Wójcicki w swoich książkach zapewne zawarł wiadomości zasłyszane i opisane z okresu propagandy komunistycznej.
Jerzy - 2009-10-25, 13:57

Moja matka pisała w jej wspomnieniach o atakach prasy polskiej:
Firtz urządził na terenie Celbowa kolonie letnie dla dzieci niemieckich robotników z Łodzi. To wydarzenie zostało w przedwojennej prasie polskiej przedstawione jako obóz Hitlerjugend.

Po zakończeniu wojny parę osób, które teraz chciały się okazać dobrymi Polakami, rozpuszczało szkalujące plotki.

W roku 46 ukazał się szkalujący artykuł w prasie danzigiej.
Ja sam czytałem podobny artykuł na początku lat 60 (nawet wtedy w to uwierzyłem)

Teksty, które podałem w tym Forum, poparte cytatami z polskich źródeł historycznych, dają zupełnie inny obraz.

Karin - 2009-10-25, 14:14

Jerzy ale te źródła historyczne były tworzone w okresie, kiedy Polska była krajem komunistycznym.
Jerzy - 2009-10-25, 14:53

Nie tylko
http://spcelbowo.edupage.org/text1/
Tutaj też są raporty policji polskiej, która nie była mu przychylna, ale nie pisała takich bzdur.
Trzeba też odróżniać, co pisano w prasie a co w opracowaniach historycznych.

Karin - 2009-10-25, 15:26

Prasa oczywiście jak najbardziej posługiwała się propagandą.
Jerzy, wysłałam do Ciebie prywatną wiadomość z tego forum.

guzzi - 2009-10-25, 20:00

Karin napisał/a:
guzzi, nie czytałam książki Wójcickiego i zastanawiam się czy warto ją przeczytać, skoro jest w niej tyle sprzeczności i nie prawdziwych teorii.

Karin, każdą książkę, warto czytać, chociażby po to aby, zamieszać na forum :-) . A tak przy okazji jak lektura "Czwartego miejsca..."?

roland - 2009-10-25, 20:01
Temat postu: zdjęcia
Kilka zdjęć z mojego archiwum. Wszystkie są związane z rodziną Rodenacker.
Mam ndzieję, że Jerzy pomoże je opisać.

roland - 2009-10-25, 20:04
Temat postu: zdjęcia
Następna seria
roland - 2009-10-25, 20:07
Temat postu: Zdjęcia
I jeszcze
roland - 2009-10-25, 20:09
Temat postu: zdjęcia
C.d.
roland - 2009-10-25, 20:12
Temat postu: zdjęcia
C.d.
roland - 2009-10-25, 20:14
Temat postu: zdjecia
I jeszcze trzy
Jerzy - 2009-10-25, 20:17

Ja nie wiem :oops:
Spytam moich braci. To może potrwać.

Karin - 2009-10-25, 21:37

guzzi napisał/a:
Karin napisał/a:
guzzi, nie czytałam książki Wójcickiego i zastanawiam się czy warto ją przeczytać, skoro jest w niej tyle sprzeczności i nie prawdziwych teorii.

Karin, każdą książkę, warto czytać, chociażby po to aby, zamieszać na forum :-) . A tak przy okazji jak lektura "Czwartego miejsca..."?



Masz rację, dlatego dzisiaj zamówiłam :-) Nie po to aby mieszać :-) lecz aby weryfikować.
Wspomnianą przez Ciebie książkę niestety jeszcze nie zaczęłam czytać, muszę dokończyć czytanie innej, też o losach pewnej ziemiańskiej rodziny ale z kresów wschodnich. W tym tygodniu na pewno dobiorę się do niej :-)

Karin - 2009-10-25, 21:42

roland to pewnie Twoja tajemnica skąd dorobiłeś się tak bogatego archiwum :-) . Te fotki są tak stare, że Jerzy jest do nich za młody :-) aby je rozszyfrować.
Jerzy - 2009-10-26, 09:07

Te zdjęcia chyba już widziałem.
Znalezione zostały one 7 lat temu na strychu jakiegoś domu pod Puckiem. Wieczór Wybrzeża o tym napisał.
Mój brat z Warszawy odkupił prawie wszystkie od antykwariusza w Sopocie, ale one zostały przedtem skopiowane i ukazują się w Internecie.
Niestety nie potrafimy opisać tych zdjęć. Prawdopodobnie należały one do mojej prababki Luisy Rodenacker (ur. Geysmer).
Pokażę te z WFG mojemu najstarszemu bratu Klausowi. Jeśli on nie wie to nie ma rady :cry:

roland - 2009-10-26, 20:25
Temat postu: Zdjęcia
Jerzy
Mam nadzieję, że nie masz pretensji do mnie, że umieściłem skany zdjęć związanych z Twoją rodziną. Jakiś czas temu zajmując się tematyką danzigich browarów trafiłem u znajomego na materiały, które tu prezentowałem. Szkoda, że nie są to oryginalne zdjęcia. Była by okazja przekazania ich w prawowite ręce.

Jerzy - 2009-10-26, 20:28

To nie problem. Cieszy mnie ta dyskusja o Celbowie.
guzzi - 2009-10-27, 17:57

Jeszcze jedno zdjęcie. Prośba o komentarz do Jerzego.
Jerzy - 2009-10-27, 19:28

guzzi,
Rok 1940 w Celbowie (a może w Celbówku?)
Klaus siedzi na kolanach babki Erny. Z tyłu stoją dziadek Fritz Rodenacker, matka i ojciec.
Wolf na kolanach prababki Louise.

elsner irena - 2009-10-27, 21:18

Wzmianka o losach rodziny Rodenacker z Celbowa. Tekst jest krótkim fragmentem relacji Hetwig Freimann, która do 1945 roku jako obywatelka niemiecka mieszkała w Pucku. Po wkroczeniu Armii Czerwonej w marcu 1945 roku do tego miasta i okolc p. Freimann trafiła do miejscowego domu starców. Relacja w całości została zamieszczona w książce: Hans - Jürgen von Wilckens: Die große Not. Danzig-Westpreußen 1945, s. 514-526.
"(...) W kwietniu trafili do domu starców także państwo Rodenacker z Celbowa z ich sekretarką, panną Helmholz z Hannoveru. Znaleźli tu wreszcie schronienie. Wypędzono ich w okropny sposób z domu, znęcano się nad nimi w nieludzki sposób, przepędzano od stodoły do stodoły. Nieco później dziadkom przyprowadzono tu ich dwójkę wnuków - ich matka Elisabeth Paetzold, z domu Rodenacker podczas swej ucieczki na początku marca nie mogła ich zabrać ze sobą. Gdy dziadków wypędzono z ich posiadłości, pewna życzliwa rodzina robotnika z ich majątku przygarnęła dzeici do siebie. Wkrótce jednak zmuszono ich, oddać dzieci w obce ręce. (...) Następnej nocy nasz przytułek zaczęto przeszukiwać. Polski komisarz polityczny przechodził przez wszystkie pomieszczenia i przesłuchiwał przebywających tu Niemców. Zjawił on się tutaj z pewnym mieszkańcem Pucka, który raz stał po stronie Polaków, a innym razem po stronie Niemców - jak mu pasowało. (...) Pędzono nas do majątku do Celbowa. Tam w pomieszczeniach dla zagranicznych robotników sezonowych mieliśmy spać na podłodze na słomie. Myć mieliśmy się pod pompą na podwórzu. Nad nami czuwali wartownicy: młodzi byli więźniowie obozu koncentracyjnego ubrani w mundury SS oraz miejscowi Kaszubi. Jedzenie miał zapewniać polski zarządca majątku. Każdego ranka odbywał się "apel" - tak długo, aż większość padała z omdlenia. Dziwne, ale w tym obozie karnym przebywały także Polki, które w 1940 roku przyjęły obywatelstwo niemieckie. (...)"
elsir

Karin - 2009-10-27, 22:46

Ireno fragmenty które tu przytoczyłaś są bardzo cenne w tej dyskusji. Każda relacja uzupełnia naszą wiedzę w poszukiwaniu losów Rodziny Rodenacker, a wypowiedzi świadków w tej tragedii są bardzo ważnym uzupełnieniem wiadomości. Podpowiedz mi, gdzie szukać tej książki? Wkrótce muszę z jednego pokoju zrobić konkretną bibliotekę, jak na dworach i w pałacach bywało. Jestem wciąż poszukującą wiedzy z rodzin, którzy przez jednego szaleńca mu ulegli mając w zamiarze zrobienie kariery wojskowej i marzenia o spełnieniu ich ideologii. Spełnili na krótki czas, lecz pozostała na ich rękach krew niewinnych ludzi. Czy tę książkę można kupić w Polsce, czy wydana jest tylko w Niemczech w języku nimieckim? Zainteresowała mnie bardzo, bo już w tym fragmencie gdzie wypowiada się naoczny świadek widać, jak potwierdza się to co opowiedział nam Jerzy.
elsner irena - 2009-10-28, 08:39

Karin - być może, że dostanie się tę książkę w Polsce w jakimś antykwariacie - ukazała się ona w w 1957 roku w wydawnictwie Niederdeutscher Verlag Ulrich und Ziss, Sarstedt/Hannover. Z tego co wiem, nie ma jej wznowienia i nie ma także wersji polskojęzycznej.
elsir

renekk - 2009-10-28, 09:54

Książka jest do kupienia w niemieckich antykwariatach wysyłkowych:
http://www.zvab.com/basic...itemsPerPage=10

elsner irena - 2009-10-29, 19:43

"Tak, jak Feniks unosi się z popiołu w kierunku światła, tak też i dusza ludzka rozpościera swe skrzydła wolności, by móc zaspokoić swą tęsknotę za rozpoznaniem prawdziwego sensu naszego tak bardzo zagadkowego życia. (...)
Już w ostatnich latach wojny podczas mojego pobytu na froncie towarzyszyła mi myśl, by stworzyć pewnego rodzaju własną podstawę zdrowego, rozsądnego światopoglądu. (...)
Dopiero, gdy uda nam się w nasz światopogląd włączyć element bliskości z naturą, możliwe będzie zrodzenie się w nas uczucia pocieszenia na nieznaną przyszłość".

Fritz Rodenacker: "Ein Baum des Lebens", Celbowo/Celbau, poczta Puck, powiat Morski, 1933

elsir

ezet - 2009-10-29, 20:53

elsner irena napisał/a:
"Tak, jak Feniks unosi się z popiołu w kierunku światła, tak też i dusza ludzka rozpościera swe skrzydła wolności, by móc zaspokoić swą tęsknotę za rozpoznaniem prawdziwego sensu naszego tak bardzo zagadkowego życia. (...)
Już w ostatnich latach wojny podczas mojego pobytu na froncie towarzyszyła mi myśl, by stworzyć pewnego rodzaju własną podstawę zdrowego, rozsądnego światopoglądu. (...)
Dopiero, gdy uda nam się w nasz światopogląd włączyć element bliskości z naturą, możliwe będzie zrodzenie się w nas uczucia pocieszenia na nieznaną przyszłość".

Fritz Rodenacker: "Ein Baum des Lebens", Celbowo/Celbau, poczta Puck, powiat Morski, 1933

elsir


Domyślam się, że to "Drzewo życia" to jakaś mało znana publikacja Fritza Rodenackera, wydana nakładem autora. Czy mogłabyś napisać coś więcej o tej pracy, podając spis treści (jeżeli jest), ilość stron, może zdjęcie okładki i strony tytułowej?

elsner irena - 2009-10-30, 18:22

Witam.
Rozchodzi się tu o bardzo interesująco sformułowany światopogląd Fritza Rodenackera na temat ścisłych powiązań człowieka z przyrodą i oddziałujących nań sił kosmicznych i duchowych we wszechświecie. Jako rolnik poczuwał się on do szczególnego obowiązku wobec ludzkości. Ten prosty, a jednocześnie bardzo inteligentny człowiek był w stanie już w dość młodym wieku pojąć, że istotę życia człowieka nie powinny cechować przede wszystkim dobra materialne, które go otaczają na co dzień, że istnieją jeszcze ponad wszystkim wartości ponadczasowe (rozdział „Życie jest wieczne”). Swoje credo notował już podczas pobytu w niewoli francuskiej w latach 1918-1920 w Pamiers- Ariége. Wydał je później we własnym niewielkim nakładzie w 1933 roku i zadedykował swojej żonie, która podczas jego 5 i półletniej nieobecności (na wojnie i w niewoli) dzielnie przejęła odpowiedzialność nad rodzinnymi dobrami. Wydanie to jest ciekawe pod względem graficznym: teczka z tekstem na 17 luźnych kartkach o formacie A4 oraz dodatkowa wkładka o formacie A3. Wkładka ta przedstawia budowlę starogreckiej świątyni, której dokładnie współgrające elementy architektoniczne decydują o jej solidności i trwałości. Rysunek ten pomógł Rodenackerowi wykonać jego współtowarzysz niewoli: architekt z Hamburga Arno Löhner. Zasadę owej statyki porównał Rodenacker ze współgrającymi elementami w naturze, w rolnictwie. Jednak jest jeszcze „coś”, co decyduje, o szczególnym charakterze doskonałości świata: siły duchowe, które przenikają przyrodę ożywioną i nieożywioną – budowlę świątyni „oświecają” promienie siedmiokolorowej tęczy: siedem różnych energii siedmiu planet (reprezentuje je też siedem metali), które dopiero, gdy się ze sobą połączą, mogą na krótko obdarować szczególną energią wszystkie żywe istoty. W innym przypadku dzieje się to „oddzielnie” podczas siedmiu dni tygodnia: w poniedziałek oddziałuje szczególnie energia Księżyca (metal srebro), we wtorek Marsa (żelazo), w środę Merkurego (rtęć), w czwartek Jupitera (cyna), w piątek Wenus (miedź), Saturna w sobotę (ołów) oraz w niedzielę Słońca (złoto). Równowaga w rolnictwie zostanie zachowana w harmonijnie dobranych siedmiu minerałach. Interesująca jest (bądź też była?) główna fasada pałacu w Celbowie. Może uda Wam się przybliżyć myszką obraz starej pocztówki, którą zamieścił na Forum Jerzy – ukażą Wam się ciekawe symbole... Tekst wzbogacają trafnie dobrane cytaty z Biblii, z poezji von Scheffela, von Goethego i Giordano Bruno. Stronę tytułową zdobi wspaniały drzeworyt (nie mogę sobie poradzić z przesłaniem zdjęcia!). Dostojny dąb na polu z rozłożystymi konarami, ale i też z jeszcze bardziej rozłożystymi korzeniami, niewidocznymi nad powierzchnią: symbol siły i długiego żywota. W tle oracz za pługiem ręcznym, w oddali lasek, polne ścieżki. Oraczowi i siewcy poświęcone są w tekście oddzielne fragmenty. Do końca II wojny światowej w Celbowie rósł bardzo stary dąb – na granicy pola i lasku. Podobnie jak i kamienny stół był on charakterystycznym symbolem dla celbowskiej posiadłości. Może kiedyś prześlę zdjęcie tego dębu. „Ileż to razy chodziliśmy z dziećmi na spacery pod lasek i w cieniu rozłożystego dębu śpiewaliśmy ku uciesze babci ludowe piosenki” – fragment wspomnień nani z albumu ze zdjęciami z Celbowa z lat 30-tych XX wieku.
Czy to ironia losu, że taki człowiek, jakim był Fritz Rodenacker: całym sercem rolnik, został wypędzony ze swej posiadłości i umarł z głodu i do tego wszystkiego jeszcze w miejscowości o nazwie Fünfeichen = Pięćdębów?
Jak już zdążyłam zauważyć, niektórzy z Was znają już książkę „Czwarte miejsce przy stole”, którą przetłumaczyłam na język polski. Bohater książki p. Bandomir mimo grożącego niebezpieczeństwa pozostał w swoim domu, za co został „ukarany”. Ten sam los spotkał Fritza Rodenackera – pozostał on w Celbowie, może dlatego, że głęboko wierzył, że nieszczęście w życiu człowieka jest tylko czymś przejściowym, bo przecież „życie jest wieczne”.
Pragnę w tym miejscu nadmienić, że nie łączą mnie z tą rodziną jakieś szczególne więzi, a już w żadnym wypadku więzy pokrewieństwa. Wszystko zaczęło się przypadkowo (?). Cieszę się, że udało mi się poznać historię tej rodziny w odworotnej kolejności, aniżeli Wy: ja książkę p. Wójcickiego przeczytałam na końcu, gdy to osoba Fritza Rodenackera, u którego w kuźni mój pradziadek był kowalem, zdobyła już mój szacunek i sympatię.
Forum rozpoczyna się próbą ratowania honoru rodziny Rodenacker – niepotrzebnie. Rodzina ta nie utraciła swego honoru, więc nie ma takiej potrzeby, by go ratować.
Pozdrawiam
elsir

ezet - 2009-10-30, 19:28

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej wspaniałej wypowiedzi. Serdeczne dzięki!!! :flaga: :brawo: :flaga:
guzzi - 2009-10-31, 13:25

elsner irena napisał/a:
Stronę tytułową zdobi wspaniały drzeworyt (nie mogę sobie poradzić z przesłaniem zdjęcia!). Dostojny dąb na polu z rozłożystymi konarami, ale i też z jeszcze bardziej rozłożystymi korzeniami, niewidocznymi nad powierzchnią: symbol siły i długiego żywota.


Wiedza na temat magicznych właściwości dębu jest wyjątkowo obszerna. W mitologii dąb był poświęcony bóstwom burzy: w Grecji i Rzymie - Zeusowi-Jowiszowi ciskającemu pioruny, na obszarze germańskim - bogu piorunów, Donarowi (Torowi). W Piśmie Świętym często mówi się o dębie; po raz pierwszy w Księdze Rodzaju (35,8): gdy zmarła piastunka Rebeki, "pochowano ją w pobliżu Betel pod terebintem [dębem], który dlatego otrzymał nazwę Terebint [Dąb] Płaczu". Biblijne księgi historyczne kilkakrotnie wspominają o dębach, jako o żywych pomnikach mających upamiętnić miejsca, z którymi było związane jakieś ważnie wydarzenie. Szkoccy Celtowie nazywali dąb słowem „duir”, niektórzy dopatrywali się związku duir z druid, jednak rzeczywistym tłumaczeniem jest słowo drzwi "door". Drzwi stanowią zarówno przejście jak i zabezpieczenie przed wpływami zewnętrznymi. Dębina zapewnia drzwiom silną koncentrację duchową, która potrafi przetrwać trudną próbę czasu. Dąb symbolizuje: Życie, Siłę, Mądrość, Szlachetność, Rodzinę, Lojalność, Moc, Długowieczność, Dziedzictwo i Honor. Może właśnie honor Rodenackerów?

W średniowieczu, a i w czasach nowożytnych powstanie chrześcijańskiego państwa lub dynastii, a więc sacrum, nie mogło być dziełem przypadku. Miało nosić Boży stygmat. Gall Anonim opisuje w swej Kronice, jak dwaj Goście „z tajemnej woli Boga” zostają odpędzeni przez mieszczan grodu księcia Popiela, szykujących się do uczty z okazji postrzyżyn jego synów. Dalej Gall pisze, że „oburzeni nieludzkością” poddanych Popiela przepędzeni Goście zostają zaproszeni do chatki prostego Oracza Piasta, biedującego na przedmieściach.
Motyw Oracza, założyciela dynastii z wyroków Bożych, pojawia się nie tylko w Polsce. Również pierwszy legendarny władca Czech Przemysł został powołany na tron wprost od orki w polu. Jak pisze historyk Jerzy Wyrozumski, podobne relacje spotykamy w austriackiej potem Karyntii. Wydawać by się mogło, że motyw oracza ma swe korzenie jeszcze głębsze, nawet uwzględniając wielowiekową powszechność tego zawodu, sięga aż do antycznych przekazów o Katonie lub Cincinacie, powołanych wprost z pola do służenia ojczyźnie. Być może Rodenacker symbolem oracza chciał pokazać swoje korzenie i początki swego rodu…

(źródła: http://www.dab.jezuici.pl/o-nas/42-dib http://paganwheel.w.inter...drzewa/dab.html "Polityka" 1/2006)

elsner irena - 2009-10-31, 14:53

Guzzi - wybrałeś bardzo ciekawy materiał na temat symboliki dębu - tyle w nim mądrości. Dziękuję. elsir
Karin - 2009-10-31, 17:16

Dziękuję elsir za obszerny opis i fragmenty z książki F.Rodenackera, zrobiły duże wrażenie na mnie no i stały się uzupełnieniem do poznania bliżej naszego głównego bohatera rodu Rodenacker. guzzi mnie też spodobało się Twoje trafne uzupełnienie symboliki dębu z zacytowanej książki przez elsir. "Być może Rodenacker symbolem oracza chciał pokazać swoje korzenie i początki swego rodu… " - Twoje przypuszczenie jest chyba trafne.
Jerzy - 2009-10-31, 17:47

Rozmawiałem z moim bratem. Według niego na zdjęciu 007 na pierwszej stronie jest Fritz Rodenacker ze swoją siostrą Fridą i matką Louise.


Zdjęcie 026 na 6 stronie jest prawdopodobnie zdjęciem naszej matki Elisabeth.


Natomiast kapelusz na zdjęciu 29 służy do zamaskownia stacji radiowej z anteną :mrgreen: :hihi:

guzzi - 2009-10-31, 19:16

elsir, czy tłumaczyłaś słowa na greckiej "świątyni Rodenackera", chyba nie chodzi tutaj o "równowagę w rolnictwie"? Aż się boję powiedzieć, że kojarzy mi sie to zupełnie z czymś innym...

(Nazwa druid pochodzi od indoeuropejskiego słowa, które po grecku brzmi drys, a oznacza dąb. Tajemnic druidów nie wolno było zapisywać, ponieważ wówczas, jak wierzono, uległyby profanacji i straciłyby całą moc. Dlatego też prawa, historie, tradycje i formuły magiczne, których zapamiętywanie zajmowało wiele lat, przepadły bezpowrotnie dla potomności.)

No ale przecież mamy Halloween :-D

Jerzy - 2009-10-31, 20:55

guzzi,
Które słowa masz na myśli?

Jak to się stało. że znowu wylądowaliśmy przy druidach? :?:

guzzi - 2009-10-31, 22:16

Jerzy napisał/a:
guzzi,
Które słowa masz na myśli?
Jak to się stało. że znowu wylądowaliśmy przy druidach? :?:


Jerzy potraktuj to w kategorii halloween :-) , ale...

Niestety nie wszystkie słowa na "świątyni Rodenackera" są wyraźne ale z tych co widać, żadne nie dotyczą rolnictwa - to raczej równowaga pomiędzy ziemią a duszą, miedzy minerałami a pierwiastkami chemicznymi (lub czymś w tym rodzaju). A to już kojarzy mi się osobiście z filozofia celtycką.

Wróćmy do przedmiowowych:
„Druidzi to mistycy, których moc pochodzi z harmonijnej więzi łączącej ich z ziemią. Poszukując wiedzy magicznej wśród dzieł Natury, zdobywają jednocześnie wiele przydatnych umiejętności.” Wyraz druid znaczy po grecku mniej więcej tyle co „dębiarz” (drys) - dąb jest bowiem magicznym drzewem. Pogląd ten opiera się na przekazie Pliniusza, który pisze, iż nie ma nic bardziej świętego dla druidów niż jemioła i drzewo, które ją na sobie nosi, tj. dąb.

Juliusz Cezar sądzi, że przybyli oni z Brytanii do Galii. Jeżeli jednak byłaby to prawda, to jak funkcja druidów dotarła do Galacji w Azji Mniejszej, gdzie również osiedliła się duża grupa Celtów (są to osobnicy, do których jest skierowany słynny "List do Galatów" św. Pawła)? Nie jest to wprawdzie pewnik, lecz wzmianki starożytnych autorów i chociażby nazwa stolicy Galatów Drunemeton, czyli "Dębowa świątynia" poważnie o tym świadczą. W każdym razie wśród badaczy raczej przeważa opinia o istnieniu druidów w całej społeczności celtyckiej.

Bogiem druidów jest Tanar, którego symbolem jest dąb. Od ognia błyskawicy miotanej przez tego boga wyrasta na dębie jemioła - silny środek na czary i słabości. Misteria druidzkie wiążą się z nieśmiertelnością duszy ludzkiej. Głosząc tę wiarę, druidzi powołują się na analogiczne zjawiska występujące w przyrodzie, jak codzienna śmierć i zmartwychwstanie słońca, coroczna śmierć i odradzanie się liści dębowych, żniwa i kiełkowanie zasiewów wiosną.

Wiedza druidzka odnosiła się jednak z pewnością ni tylko do spraw religijnych, ale również do spraw codziennego życia. Dotyczyło to na przykład kalendarza. Cezar pisze, że druidzi posługiwali się kalendarzem księżycowym. Wtóruje mu Pliniusz tekstem "ponieważ to za pomocą Księżyca obliczają miesiące i lata, jak również wieki trwające po trzydzieści lat." Z kalendarzem wiążą się daty wyznaczanych świąt poświęconych bogom oraz normalny cykl upraw na roli, hodowli bydła etc. Antycznie autorzy przypisują druidom jeszcze większą wiedzę "o gwiazdach i ich ruchach, o rozmiarach świata i Ziemi, o filozofii naturalnej." To cytat z Cezara. Mela wspomina, że w zakresie wiedzy druidów mieściły się "wymiary i kształt świata, ruchy niebios i gwiazd".

To takie moje przemyślenia, poparte źródłami a Druidach, (na szczęście elsir zna cały tekst i może... skomentuje moje herezje, wie chociażby to co Fritz Rodenacker napisał w swojej publikacji a co ma związek z Druidami, jedno jest pewne - jest to filozofia stanowiąca zagadkę, a nie "złote myśli".

(źródła: http://www.fantasy.dmkhost.net , http://www.inholilem.fora.pl )

Ponadto, polecam książkę "Kod Druidów i sekrety Celtów" Leszek Matela.

potas - 2009-10-31, 22:49

Pierwsze skojarzenie ze stołem, dębem i tematem druidzkim, wywołanym "ezoterycznym" rysunkiem Fritza Rodenackera i ewentualnością jego związków z parawolnomularskim światopoglądem. Rzecz dotyczy nie tyle Celtów, co ideologicznej "rekonstrukcji" w ryt inicjacyjny. Pierwszy tekst z antymasońskiej pozycji jako ilustracja do opublikowanej w nim fotografii, drugi fragment z amerykańskiego leksykonu wolnomularskiego. Obie pozycje zostały napisane w latach 30-tych XX w.
potas - 2009-10-31, 23:03

cd
elsner irena - 2009-10-31, 23:10

Guzzi – tak, znam znaczenie słów zamieszczonych na rysunku. Tak to jest, jak się cytuje fragmenty wyrwane z kontekstu i czytelnikowi mogą się nasuwać jakieś niepotrzebne subiektywne skojarzenia, o których boi się pomyśleć. Myślę, że temat dyskusji jeszcze nie został wyczerpany, by na siłę wyszukiwać jakichś pobocznych nitek – bo to i chyba nie jest istotą tego forum. Znając cały tekst Rodenackera dokładnie można wyczytać wpływy nowych tendencji w rolnictwie, jakie pojawiły się na początku lat 20 –tych XX wieku. W 1923 roku znany niemiecki filozof z dziedziny antropozofii (nie mylić z antropologią) Rudolf Steiner przeprowadzał w majątku w Kobierzycach koło Wrocławia kursy rolnicze. Jego wykłady ukazały się także drukiem pod tytułem „Geisteswissenschaftliche Grundlagen zum Gedeihen der Landwirtschaft”. Innowacją było wskazanie rolnikom decydującego wpływu w rolnictwie sił kosmicznych i duchowych (kontynuacją jest dzisiejsze rolnictwo ekologiczne o tzw. jakości „Demeter”) O wpływach tych samych elementów informował Steiner też w dziedzinie pedagogiki (powstały wtedy przedszkola i szkoły waldorfskie), medycyny i życia po śmierci – polecam polskie tłumaczenia tych dzieł, które ukazały się w ostatnich latach w wydawnictwie Genesis w Gdyni.
elsir

Jerzy - 2009-10-31, 23:29

W tej dyskusji nie mogę uczestniczyć. Mistycyzm i okultyzm nigdy mnie nie fascynowały.
Antropozofia jest w Niemczech dość popularna nawet wśród chrześcian. Jej wpływ na Fritza Rodenackera jest bardziej prawdopodobny niż wpływ druidów.

Jerzy - 2009-10-31, 23:45

Dalsze informacje: http://pl.wikipedia.org/w...o_biodynamiczne
guzzi - 2009-11-01, 10:21

Marek Fota ciekawe, ciekawe... musisz jednak dać mi czas abym sobie to przeczytał. Dzięki za materiały...

elsner irena napisał/a:
W 1923 roku znany niemiecki filozof z dziedziny antropozofii (nie mylić z antropologią) Rudolf Steiner przeprowadzał w majątku w Kobierzycach koło Wrocławia kursy rolnicze. Jego wykłady ukazały się także drukiem pod tytułem „Geisteswissenschaftliche Grundlagen zum Gedeihen der Landwirtschaft”. Innowacją było wskazanie rolnikom decydującego wpływu w rolnictwie sił kosmicznych i duchowych (kontynuacją jest dzisiejsze rolnictwo ekologiczne o tzw. jakości „Demeter”)


elsir, dzięki za wyjaśnienia i to wcale nie jest poboczny wątek forum, szkoda, że wydawnictwo Genesis nie przetłumaczyło książki R. Steinera (patrz foto) może przekonalibyśmy się, że Steiner zajmował się także czymś innym...

Jerzy musisz pozostać w dyskusji, ktoś o zdrowych zmysłach, musi nas pilnować abyśmy nie zabrnęli w ślepy zaułek :-)

Karin - 2009-11-01, 11:01

Nie spodziewałam się, że rozpoczęty przeze mnie wątek rozwinie się aż tak rozlegle.
Jerzy - 2009-11-01, 11:19

Myślałem że halloween już zakończony, ale widzę, że każdy temat prowadzi do druidów. Zapewniam, że stół kamienny w Celbowie służył tylko do pikników.

Dąb jest archetypem występującym w wielu legendach i kultach. Użycie go niekoniecznie świadczy o płączeniu z jakimkolwiek z nich. Jest po prostu symbolem życia.

Karin - 2009-11-01, 11:50

Jerzy, do Twojego ostatniego zdania dodałabym , że dąb jest także symbolem siły nie tylko fizycznej ale i duchowej.
elsner irena - 2009-11-01, 12:41

Chciałabym chętnie powrócić do tematu Celbowa i ostatnich niemieckich właścicieli tego majątku. Poprosiłam E.Zimmermanna, by zamieścił dla mnie jeszcze dwa zdjęcia, których opisy teraz zamieszczam.
1. „Olbrzymi stół kamienny w lasku – zdjęcie zrobione jesienią. To rodzina Rodenacker zebrała się przy nim: dziadek, babcia, mama, bernardyn „Sultan” i jamniczka „Erda”. Na kamień natrafiono na celbowskim polu podczas orania pługiem. Ustawiono go później w lasku pod wspaniałym starym bukiem – był on celem wielu naszych spacerów”.
2. Z prawej strony na zdjęciu widoczna jest lora (Kaszubi do dzisiaj nazywają lorą odkryty wogon, platformę kolejową). „Przez całe Celbowo przechodziła sieć torów lorowych. Szczególnie podczas wykopków buraków lory były wielkim ułatwieniem w robotach polowych. Tak więc buraki cukrowe transportowano wagonami bezpośrednio z pola na dworzec kolejowy w Pucku”.
elsir

ezet - 2009-11-01, 13:15

elsner irena napisał/a:
Do końca II wojny światowej w Celbowie rósł bardzo stary dąb – na granicy pola i lasku. Podobnie jak i kamienny stół był on charakterystycznym symbolem dla celbowskiej posiadłości.

Jerzy napisał/a:
(…) Rozmawiałem właśnie z moim bratem Klausem. Według niego kamienny stół został postawiony przez naszego dziadka albo pradziadka i był używany podczas letnich pikników.

(...) Zapewniam, że stół kamienny w Celbowie służył tylko do pikników. Dąb jest archetypem występującym w wielu legendach i kultach. Użycie go niekoniecznie świadczy o połączeniu z jakimkolwiek z nich. Jest po prostu symbolem życia.


Jerzy, w wypowiedziach dotyczących tego tematu nikt nie neguje, że wielki kamienny stół używany był podczas letnich pikników. Tyle że, według tradycji, postawił go Wasz dziadek albo pradziadek, dla którego ten niezwykły obiekt mógł mieć znaczenie symboliczne.

marek fota napisał/a:

Pierwsze skojarzenie ze stołem, dębem i tematem druidzkim, wywołanym "ezoterycznym" rysunkiem Fritza Rodenackera i ewentualnością jego związków z parawolnomularskim światopoglądem. Rzecz dotyczy nie tyle Celtów, co ideologicznej "rekonstrukcji" w ryt inicjacyjny. Pierwszy tekst z antymasońskiej pozycji jako ilustracja do opublikowanej w nim fotografii, drugi fragment z amerykańskiego leksykonu wolnomularskiego. Obie pozycje zostały napisane w latach 30-tych XX w.


Dzięki, Marek, że zechciałeś wypowiedzieć się na temat kompozycji dębu z kamiennym stołem. Bardzo się cieszę, że na WFG trafia coraz więcej specjalistów z różnych dziedzin.

elsner irena napisał/a:
Myślę, że temat dyskusji jeszcze nie został wyczerpany, by na siłę wyszukiwać jakichś pobocznych nitek – bo to i chyba nie jest istotą tego forum.


Oczywiście, że temat dyskusji nie został wyczerpany. Niewątpliwie wrócą jeszcze sprawy, o których napisał Krzysztof Wójcicki. Jednakże dla wielu osób magiczna legenda Celbowa jest najbardziej intrygującym wątkiem związanym z Rodenackerami, czemu dają wyraz również na tym forum. A, jak pokazuje forumowa praktyka, poboczne nitki prowadzą niekiedy do niezwykle ciekawych ustaleń.

Jerzy - 2009-11-01, 13:20

E. Zimmermann,
Cytat:
Tyle że, według tradycji, postawił go Wasz dziadek albo pradziadek, dla którego ten niezwykły obiekt mógł mieć znaczenie symboliczne.

Tego symbolicznego znaczenia nikt z rodziny nie może potwierdzić.
Tego typu przypuszczenia są traktowane jako fantazje.

guzzi - 2009-11-01, 13:43

E. Zimmermann napisał/a:
Jednakże dla wielu osób magiczna legenda Celbowa jest najbardziej intrygującym wątkiem związanym z Rodenackerami, czemu dają wyraz również na tym forum. A, jak pokazuje forumowa praktyka, poboczne nitki prowadzą niekiedy do niezwykle ciekawych ustaleń.

...bez komentarza...

ezet - 2009-11-01, 14:16

Jerzy napisał/a:
E. Zimmermann,
Cytat:
Tyle że, według tradycji, postawił go Wasz dziadek albo pradziadek, dla którego ten niezwykły obiekt mógł mieć znaczenie symboliczne.

Tego symbolicznego znaczenia nikt z rodziny nie może potwierdzić.
Tego typu przypuszczenia są traktowane jako fantazje.


"Tego symbolicznego znaczenia nikt z rodziny nie może potwierdzić", co przecież nie wyklucza, że dla stawiającego ten niezwykły obiekt mógł mieć takie znaczenie. Tak czy inaczej, kamienny stół ze starym dębem był, jak napisała Elsir, "charakterystycznym symbolem dla celbowskiej posiadłości".

Jerzy - 2009-11-01, 17:41

E. Zimmermann,
Cytat:
Tak czy inaczej, kamienny stół ze starym dębem ...



Elsir napisała:
Cytat:
Na kamień natrafiono na celbowskim polu podczas orania pługiem. Ustawiono go później w lasku pod wspaniałym starym bukiem

ezet - 2009-11-01, 18:57

Jerzy napisał/a:
E. Zimmermann,
Cytat:
Tak czy inaczej, kamienny stół ze starym dębem ...


Elsir napisała:
Cytat:
Na kamień natrafiono na celbowskim polu podczas orania pługiem. Ustawiono go później w lasku pod wspaniałym starym bukiem


Nawiązywałem do wcześniejszego postu Elsir (2009-10-30, 18:22), z którego wynika, iż sędziwy dąb (ten "na granicy pola i lasku") oraz kamienny stół ("w lasku pod wspaniałym starym bukiem") stanowiły symbol majątku w Celbowie.

elsner irena napisał/a:
Do końca II wojny światowej w Celbowie rósł bardzo stary dąb – na granicy pola i lasku. Podobnie jak i kamienny stół był on charakterystycznym symbolem dla celbowskiej posiadłości.
elsir

guzzi - 2009-11-09, 17:45

Witam ponownie wszystkich miłośników Celbowa, myślę, że wszyscy troszeczkę ochłonęliśmy dlatego wracamy do tematu. W poście z 2009-10-17, 19:08 feyg wspomniał o artykule dotyczącym stołu w Cebowie. Otóż, dotarłem do owego miesięcznika i znalazłem o interesującym nas miejscu jedynie krótką wzmiankę. Jest jednak coś interesującego - drugi stół, o którym autor wspomina w ostatnim zdaniu. Moja prośba do ekspertów (konsultantów?) tematu: Jerzego i elsir: czy cos wam wiadomo o drugim stole?

A w ramach ciekawostki dodam, iż w przewodniku turystycznym „Kaszuby”(str.29) wydanym przez wydawnictwo Region Jarosława Ellwarta, występuje krótka wzmianka o stole nazywanym tym razem "stołem olbrzymów":
„(…)Prócz skromnego dworu Rodenackerów i częściowo zachowanych XIX-wiecznych zabudowań folwarcznych z charakterystyczną wieżą wodociągową w formie baszty atrakcją Celbowa jest też aleja kasztanowców wzdłuż drogi do Brudzewa oraz skryty w niewielkim bukowym zagajniku na północny-wschód od wsi tzw. stół olbrzymów (wielki, płaski głaz narzutowy).”

Jerzy - 2009-11-09, 18:29

Jeden kamienny stół znajdował się pośrodku rodzinnego cmentarza, nasza matka pisała, że stał on tam jeszcze pod koniec listopada 1945, ale to nie jest południowo-zachodni narożnik pałacu. Pan Swierczewski pisze tak jakby ten "jego" stół stał tam jeszcze w roku 2003.
guzzi - 2009-11-09, 20:12

Dzięki Jerzy za wyjaśnienie sprawy stołu.
Kolejna sprawa, pokusiłem się o opisanie mapki majątku Celbowo. Gdybyś zauważył błędy, będę edytował na bieżąco.

guzzi - 2009-11-09, 20:36

Zauważyłem, że w naszym temacie brakuje zdjęcia dworu i oto ono:
ezet - 2009-11-09, 22:06

Jerzy napisał/a:
Jeden kamienny stół znajdował się pośrodku rodzinnego cmentarza, nasza matka pisała, że stał on tam jeszcze pod koniec listopada 1945, ale to nie jest południowo-zachodni narożnik pałacu. Pan Swierczewski pisze tak jakby ten "jego" stół stał tam jeszcze w roku 2003.


Kilka zdjęć dworu znajduje się na stronie: Zamki w Polsce. Zwróćcie uwagę (po powiększeniu obrazu) na pobielony obiekt w zachodnim narożniku dworu. Czyżby to był stół, o którym wspomniał Stefan Świerczewski?

http://209.85.129.132/sea...l=pl&lr=lang_pl

guzzi - 2009-11-09, 22:33

E. Zimmermann napisał/a:
Jerzy napisał/a:
Jeden kamienny stół znajdował się pośrodku rodzinnego cmentarza, nasza matka pisała, że stał on tam jeszcze pod koniec listopada 1945, ale to nie jest południowo-zachodni narożnik pałacu. Pan Swierczewski pisze tak jakby ten "jego" stół stał tam jeszcze w roku 2003.


Kilka zdjęć dworu znajduje się na stronie: Zamki w Polsce. Zwróćcie uwagę (po powiększeniu obrazu) na pobielony obiekt w zachodnim narożniku dworu. Czyżby to był stół, o którym wspomniał Stefan Świerczewski?

http://209.85.129.132/sea...l=pl&lr=lang_pl


Niestety w chwili obecnej ani stołu, ani masztu flagowego ... nie ma :-(

ezet - 2009-11-09, 23:09

Jerzy napisał/a:
Jeden kamienny stół znajdował się pośrodku rodzinnego cmentarza, nasza matka pisała, że stał on tam jeszcze pod koniec listopada 1945, ale to nie jest południowo-zachodni narożnik pałacu. Pan Swierczewski pisze tak jakby ten "jego" stół stał tam jeszcze w roku 2003.


guzzi napisał/a:
Niestety w chwili obecnej ani stołu, ani masztu flagowego ... nie ma :-(


Ale, jak pokazuje zdjęcie zatytułowane: "Narożnik zachodni" (Celbowo - pałac Rodenackerów), w 2007 roku jeszcze ten obiekt tam się znajdował http://209.85.129.132/sea...l=pl&lr=lang_pl . A moje pytanie jest nadal aktualne: Czyżby to był stół, o którym wspomniał Stefan Świerczewski? Ten sam kamienny stół, który znajdował się pośrodku rodzinnego cmentarza Rodenackerów?

elsner irena - 2009-11-10, 00:36

Tak.
guzzi - 2009-11-10, 16:19

Drugi stół
(inne ujęcie z 2000r.)

ezet - 2009-11-14, 22:35

Karin napisał/a:
Jerzy, zastanawiam się skąd taką fałszywą historię zaczerpnął pan Wójcicki i dlaczego powołuje się na rozmowę z Albrechtem v Krockow. Czy to dzięki propagandzie komunistycznej, która przez dziesiątki lat fałszowała naszą historię i uczyła nienawiści wobec Niemców...


Okazuje się, że nie jest to tylko propaganda komunistyczna. Potwierdzenie informacji Krzysztofa Wójcickiego mówiącej o tym, że według raportów polskich służb Fritz Rodenacker prowadził nielegalną działalność, znaleźć można we wspomnieniach Franciszka Sokoła. Był on komisarzem Rządu w Gdyni w latach 1933 -1939. 1 września 1939 Sokół otrzymał nominację na szefa administracji Obszaru Nadmorskiego i Komisarza Cywilnego przy Dowódcy Floty. Jego władza sięgała czterech powiatów: morskiego, kartuskiego kościerskiego i grodzkiego w Gdyni oraz zdobytego terytorium Wolnego Miasta Danziga ( http://pl.wikipedia.org/w...Sok%C3%B3%C5%82 ).

W książce zatytułowanej „Żyłem Gdynią”, Gdynia 1998, s. 37/38, Franciszek Sokół napisał (niezbyt gramatycznie): W Celbowie koło Pucka Rodenacker przeprowadzał w swoim majątku kursy dla przeszło pięćdziesięciu dywersantów hitlerowskich; dla burmistrza miasta Pucka – majora Szkuty, który okiem oficera sztabowego właściwie oceniał działalność i zachowanie się Niemców na płycie puckiej. Z powodu 75 złotych niewyjaśnionych podczas kontroli gospodarki miejskiej wytworzyli w prasie i plotkach taką atmosferę, że ten dzielny człowiek i patriota odebrał sobie życie. (…) Ze starostą morskim Wendorffem i jego zastępcą sporządziliśmy w roku 1935 mapę siatki organizacji hitlerowskich. Najgęściej rozmieszczone były na płycie puckiej, oksywskiej...

Nie ulega żadnej wątpliwości, że o antypolskiej działalności Fritza Rodenackera przeświadczone były służby inwigilujące mniejszość niemiecką. A teraz zajrzyjmy jeszcze do wypowiedzi hrabiego Albrechta, zamieszczonej w książce Krzysztofa Wójcickiego. W „Rozmowach z Grafem von Krockow”, Gdynia 1997, s. 85, znajduje się następujący fragment:

K.W. (K. Wójcicki): Historia stwierdza jednoznacznie, że agitację antypolską i dywersję uprawiali Niemcy od chwili połączenia Pomorza z resztą ziem polskich, po traktacie wersalskim, z którym nie potrafili się pogodzić, i którego de facto nigdy nie uznali. Główne ośrodki dyspozycyjne znajdowały się w Berlinie i Danzigu, zaś pośrednie w Krokowej, w Kłaninie i we wspomnianym Celbowie.

A.K. (A. Krockow): Proszę nie zapominać o tym, że myśmy byli Polakami, to znaczy mieliśmy polskie obywatelstwo, ale ja w tym czasie w Krokowej nie miałem czego szukać. Majątkiem ojca zarządzał mój najstarszy brat Reinhold, który był polskim oficerem. Rozmawialiśmy już o postawie mojego ojca, hrabiego Döringa, który zapewniał polskie władze o lojalności i jako człowiek szlachetny gwarantował lojalność własnym honorem.

Odpowiadając nieco wykrętnie na stwierdzenie Krzysztofa Wójcickiego, Albrecht von Krockow nie zaprzeczył jednoznacznie, że w Krokowej był jeden z lokalnych ośrodków dyspozycyjnych. Trudno się temu dziwić w sytuacji, gdy od 1936 roku gospodarzem Krokowej był Reinhold von Krockow, późniejszy esesman. Nie ulega wątpliwości, że po powrocie z niewoli w październiku 1939 r. został członkiem miejscowych struktur SS, a nawet ich dowódcą na terenie gminy podaje dr Grzegorz Berendt ( Krokowa i okolice w okresie „upiornej dekady”(1939-1949, http://www.zamekkrokowa.pl/grzegorz_berendt.pdf ). Warto dodać, że w cytowanym opracowaniu dr Berendt powołuje się na dokument z Archiwum Państwowego w Danzigu: AP Gd., 999, nr 1354, Pismo szefa policji i SS w Okręgu Rzeszy Danzig-Prusy Zachodnie, SS-Gruppenfeuhrera Richardta Hildebrandta do Reinholda von Krockow, listopad 1941.

guzzi - 2009-11-15, 08:42

E. Zimmermann napisał/a:
...Odpowiadając nieco wykrętnie na stwierdzenie Krzysztofa Wójcickiego, Albrecht von Krockow nie zaprzeczył jednoznacznie, że w Krokowej był jeden z lokalnych ośrodków dyspozycyjnych...


Wypowiedź E. Zimmermanna chciałbym uzupełnić cytatem z książki K.Wójcickiego "Mój przyjaciel trup" str. 76, 77:

Wspomina Albrecht von Krockow: „…Musi Pan wiedzieć panie Wójcicki, że ojciec był w pierwszych latach nowej Polski bardzo hardy, może nawet chełpliwy i zadufany w sobie. Niw ma co ukrywać, że liczył na rychły powrót Niemców. No, bo skoro żyli tu przez tyle długich lat, a nie próżnowali na tej kaszubskiej ziemi, którą wyposażyli w drogi i mosty, młyny i wiatraki, rowy melioracyjne, dwory zamki, pałace i kościoły, to wszystko wydawało się wtedy oczywiste, ze wrócą tu prędzej czy później. Zaraz na początku nowych czasów ojciec zaangażował się nawet w działalność propagandową. Agitation für Kaschuben, słyszał Pan? (…) Powstał nawet specjalny oddział propagandowy i ojciec wraz z innymi Niemcami – Rodenackerem z Celbowa, Hannemannem z Połczyna, Grassem z Kłanina – należał do ścisłego kierownictwa. Chodziło o izolowanie Kaszubów od Polaków, o wroga postawę wobec administracji, o żądanie plebiscytu w sprawie korytarza.
Krzysztof Wójcicki: (…) Jak można było sprowadzać urzędników z Warszawy i obsadzać nimi najważniejsze stanowiska? Kaszubi szybko zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że nie mają żadnych szans na współrządzenie, że są odsuwani pomijani, niechciani. A Niemcy natychmiast wykorzystali tę sytuację.
Albrecht von Krockow : (…) I tak ojciec w pierwszych latach stanął na czele spisku, którego celem był zbrojne zajecie Pomorza, ale to działanie oczywiście nielegalne, wynikało z przekonania, że Kaszubi – dobrzy znajomi ojca, jego pracownicy, sąsiedzi, przyjaciele – nie zasługują na taki los, jaki ich spotkał w nowej ojczyźnie. Ta wywrotowa, dywersyjna działalność, mimo, że była bezpośrednio finansowana bezpośrednio z Berlina, nie miała najmniejszych szans powodzenia, gdyż od początku kontrolowana była przez policję. Spisek został wykryty, część organizatorów trafiła do aresztu a ojcu polskie władze postawiły ultimatum(…) Ojciec przemyślał wszystko, doszedł do wniosku, że dywersja nie ma sensu i złożył deklarację lojalności(…)”

Komentarzem, do wspomnianego pamiętnika i wcześniejszych wątpliwości (jak graf von Krockow mógł..., przecież byli przyjaciółmi...) niech będzie wypowiedź Krzysztofa Wójcickiego zamieszczona na łamach Dziennika Bałtyckiego z dn. 30.10.2009r. z okazji promocji książki:"(...) Właściwie obaj postanowiliśmy sobie warunki, Albrecht, że wydam książkę po jego śmierci, ja, że tylko z prawdziwym nazwiskiem bohatera. Myślę, że zastrzeżenie Albrechta wynikało nie z obawy, że coś będzie nie tak, ale z wrodzonej skromności. Zgodził się na wyznania szczere, może wręcz intymne, które czynią go mężczyzną z krwi i kości, a nie figurą czy personą, jaką się stał za życia w oczach wielu. nie chciał zapewne słuchać komentarzy ani sie tłumaczyć ze swoich wyborów czy postaw z przeszłości..."

ezet - 2009-11-15, 10:28

guzzi napisał/a:


Wspomina Albrecht von Krockow: (...) Zaraz na początku nowych czasów ojciec zaangażował się nawet w działalność propagandową. Agitation für Kaschuben, słyszał Pan? (…) Powstał nawet specjalny oddział propagandowy i ojciec wraz z innymi Niemcami – Rodenackerem z Celbowa, Hannemannem z Połczyna, Grassem z Kłanina – należał do ścisłego kierownictwa. (...) Krzysztof Wójcicki: Jak można było sprowadzać urzędników z Warszawy i obsadzać nimi najważniejsze stanowiska? Kaszubi szybko zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że nie mają żadnych szans na współrządzenie, że są odsuwani pomijani, niechciani. A Niemcy natychmiast wykorzystali tę sytuację.


Również dlatego trudno uwierzyć, że
Cytat:
/Wójcicki/ Przed wybuchem wojny Fritz Rodenacker wraz z koleżkami, szczuł, podżegał, nagabywał by gnębić Kaszubów (post z 2009-10-20, 07:41)


Poza tym określanie "Rodenacker wraz z koleżkami", jakby chodziło o młodego bojówkarza np. z terenu WMG, a nie o starszego, poważnego człowieka, nieformalnego przywódcę mniejszości niemieckiej na swoim terenie, też jest dość wymowne.

guzzi napisał/a:
(...) Komentarzem, do wspomnianego pamiętnika i wcześniejszych wątpliwości (jak graf von Krockow mógł..., przecież byli przyjaciółmi...


No właśnie, ze zdziwieniem czytam słowa, które według Krzysztofa Wójcickiego miał powiedzieć Albrecht von Krockow: Ale ja wiedziałem, że Rodenacker i jego banda ...

A dziwi mnie to także dlatego, że zaangażowani w działalność antypolską przedstawiciele mniejszości niemieckiej, nie tylko na tamtym terenie, postrzegani byli przez miejscowych Niemców jako patrioci, a nie banda.

Jerzy - 2009-11-15, 11:24

Cytat:
Okazuje się, że nie jest to tylko propaganda komunistyczna.


Chyba rzeczywiście nie tylko. Cytuję co napisałem w tym wątku 25.10:

Cytat:
Moja matka pisała w jej wspomnieniach o atakach prasy polskiej:
Firtz urządził na terenie Celbowa kolonie letnie dla dzieci niemieckich robotników z Łodzi. To wydarzenie zostało w przedwojennej prasie polskiej przedstawione jako obóz Hitlerjugend.


Oskarżenie Franciszka Sokoła brzmi podobnie jak to oskarżenie o organizowanie obozu Hitlerjugend. Czy pan Sokół powołuje się w swojej książce na jakieś źródła?

Cytat:
W Celbowie koło Pucka Rodenacker przeprowadzał w swoim majątku kursy dla przeszło pięćdziesięciu dywersantów hitlerowskich

Jeśli to byli dywersanci hitlerowcy, to musiało się to szkolenie odbywać około roku 1933. Fritz Rodencker był wtedy w wieku 61 lat. Ostatni raz był on w czynnej służbie wojskowej przed rokiem 1917 (potem był w niewoli francuskiej). Czego on tam mógł ich uczyć? Jak sadzić buraki?
Jak prawie wszyscy niemieccy ziemianie z jego generacji nie sympatyzował z ruchem nazistowskim, dlatego przypuszczam, że nie utrzymywał przyjaznych kontaktów z hitlerowskimi organizacjami.

Cytat:
Nie ulega żadnej wątpliwości, że o antypolskiej działalności Fritza Rodenackera przeświadczone były służby inwigilujące mniejszość niemiecką.


Z tym się całkowicie zgadzam. Twierdzę jednak, że działał tylko w sposób legalny. On był niewygodny dla władz polskich i dla polskich organizacji nacjonalistycznych, których celem było polonizowanie pomorza. Dlatego próbowano go zwalczać przez pomówienie.

W Państwowym Archiwum w Bydgoszczy znajdują się raporty policji polskiej, która śledziła Fritza Rodenackera. Nigdy nic mu nie udowodniono. Nigdy nie był aresztowany albo oskarżony.
Jego córka Elisabeth Paetzold powtarza parę razy w jej wspomnieniach, że majątek w Celbowie był wielokrotnie przeszukiwany przez policję polską. Szukano dokumentów i broni. Nigdy nic nie znaleziono.

Pytałem też pana Wójcickiego z jakich źródeł czerpał on swoją wiedzę o Fritzu Rodenackerze. On odpowiedział mi, że jedynym źródłem były rozmowy z Albrechtem von Krokow.
Cytat:
Rozmowa Krzysztofa Wójcickiego z Grafem Albrechtem von Krockow:
/Wójcicki/ „- Przed wybuchem wojny. Fritz Rodenacker wraz z koleżkami, szczuł, podżegał, nagabywał by gnębić Kaszubów. Miał w swoim majątku w Celbowie, podobnie jak Aleksander Hannemann w Połczynie, mundury, karabiny, radiostację z pełnym nasłuchem no i pieniądze z Berlina na werbunek ochotników, którzy organizować mieli dywersję, tajne posiedzenia, zebrania partyjne, szkolenia bojówkarzy…
/Wójcicki/ - Wiedział Pan o tym?

W tym pytaniu są zawarte informacje, które nie mogą pochodzić od Albrechta von Krokow, bo inaczej to pytanie nie miało by sensu. A więc skąd?

Cytat:
"...namawiali mnie do twardego Polaków i Kaszubów, " Teraz my wrócimy i znowu zaprowadzimy nasze porządki, porządki - podkreślał Rodenacker, wygrażając pięścią, a nie śmierdzącą Polnische Wirtschaft. Stawiaj na Niemców, Albrecht a nie na Kaszubów, wymagaj raczej od nich, trzymaj ich krótko za pysk, a nie chodź z nimi na piwo, muszą nam służyć, bo my teraz będziemy górą, znowu my, a nie tam jakieś kaszubskie zasraństwo. Jesteśmy u siebie i zawsześmy byli! Heil Hitler!..."" mocne słowa...("Mój przyjaciel trup" str. 116)


Z obu ostatnich cytatów wynika, że Fritz Rodenacker był wrogo nastawiony do Kaszubów. Kaszubi pracowali od pokoleń w Celbowie i we wszystkich innych majątkach w tym rejonie. Oni byli przez ich pracodawców szanowani. Te wypowiedzi są po prostu niewiarygodne. Wystarczy zapytać ludzi z Celbowa.
Parę dni temu czytałem wspomnienia Behrenda von Graßa. On daje tam wyraz swemu oburzeniu, jak byli Kaszubi traktowani przez SS po wybuchu wojny. To chyba lepiej przedstawia stosunek Niemców z Pomorza do Kaszubów.

Cytuję jeszcze z tego źródła
http://www.spcelbowo.republika.pl/pomerania.html

Cytat:
Nie można negatywnie oceniać człowieka tylko za to, iż jest aktywnym działaczem organizacji narodowych w obcym kraju. W tym miejscu należy zauważyć – jak wspominają starzy mieszkańcy osady, – iż w czasie wejścia na te tereny hitlerowców, właściciel nie pozwolił na żadne aresztowania wśród swoich polskich pracowników, mimo iż byli tu przedstawiciele Związku Zachodniego, których z tą większą zaciekłością poszukiwali naziści. Charakterystyczne jest, iż w czasie rządów hitlerowców, Fritz Rodenacker w tej nowej władzy nie brał udziału

guzzi - 2009-11-15, 15:39

Fragment artykułu Słowa Pomorskiego opisującego zebranie "starke Agitazion" w Pucku 8 października 1922 roku

Słowo Pomorskie nr 240 18.10.1922r. oai:kpbc.umk.pl:9860
http://kpbc.umk.pl/dlibra/text?id=polityka#

ezet - 2009-11-15, 16:59

Jerzy napisał/a:


Cytat:
W Celbowie koło Pucka Rodenacker przeprowadzał w swoim majątku kursy dla przeszło pięćdziesięciu dywersantów hitlerowskich

Oskarżenie Franciszka Sokoła brzmi podobnie jak to oskarżenie o organizowanie obozu Hitlerjugend. Czy pan Sokół powołuje się w swojej książce na jakieś źródła?

Jeśli to byli dywersanci hitlerowcy, to musiało się to szkolenie odbywać około roku 1933. Fritz Rodencker był wtedy w wieku 61 lat. Ostatni raz był on w czynnej służbie wojskowej przed rokiem 1917 (potem był w niewoli francuskiej). Czego on tam mógł ich uczyć? Jak sadzić buraki?


Franciszek Sokół zmarł w 1956 roku, a wiadomości dotyczące Celbowa są tylko marginalnym wątkiem jego wspomnień. Relacje tego wysokiego urzędnika, obdarzonego najwyższym zaufaniem w sprawach bezpieczeństwa i obrony Wybrzeża, mającego dostęp do poufnych i tajnych informacji wojskowych, same są źródłem, gdy stwierdza np.: Niemieckie majątki na Oksywiu: Stefanowo Pennera, Nowe i Stare Obłuże Thymianów angażowały na pracowników rolnych hitlerowców, których zadaniem było penetrowanie obiektów wojskowych na Oksywiu. Jak się później okazało, organizował ich i prowadził młody Penner ze Stefanowa, absolwent polskiej podchorążówki. Chełpił się tym, przesłuchując mnie w gestapo…

Wróćmy do Celbowa. Słaby to argument, że Fritz Rodenacker w chwili dojścia Hitlera do władzy miał 61 lat. Myślę, że przy jego niebywałej aktywności można mówić, iż był wtedy w sile wieku. Ale mniejsza z tym. Szkoleniem dywersantów zajmowali się pośrednio i bezpośrednio specjalnie przeszkoleni instruktorzy, wysyłani również z terenu III Rzeszy i Wolnego Miasta Danziga. Odbywało się to zwykle podczas spotkań legalnych organizacji niemieckich i praktycznie, przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności, nie można było niczego udowodnić organizatorom i uczestnikom zebrań. Być może duża częstotliwość spotkań licznych członków legalnych organizacji niemieckich w Celbowie spowodowała przeświadczenie polskich władz o szkoleniu dywersantów w tym majątku.

Cytat:
2009-10-25, 07:21 (...) Zdjęcia rewelacyjne - unikat. Gdyby nie rok 1912 na pierwszym (P1020508.jpg) byłbym przekonany, że na dachu stoi maszt antenowy, ten z opowieści von Krokowa (ale może to tylko moja wyobraźnia). Bądźmy szczerzy, jeśli Fritz Rodenacker miał radiostację, musiał mieć maszt z anteną i to spory. Teoria z rozwieszaniem anteny na sznurku do suszenia bielizny i nawiązywaniem łączności z Berlinem odpada, a mając maszt na dachu mógł się co najwyżej kontaktować z Abwehrstelle Danzig.


Wiadomo, że zorganizowane grupy dywersantów dysponowały radiostacjami, wystarczającymi do łączności z ośrodkami na terenie Wolnego Miasta Danziga i III Rzeszy (pamiętajmy, że np. Wierzchucino było już za granicą). Nie potrzeba było ogromnych masztów i nawiązywania łączności z Kępy Puckiej bezpośrednio z Berlinem.

Cytat:
http://wiadomosci.onet.pl...la,artykul.html (...) KLUCZEM ZWYCIĘSTW Wermachtu, w początkowym okresie wojny, BYŁA NOWOCZESNA ŁĄCZNOŚĆ RADIOWA POMIĘDZY WSZYSTKIMI SZCZEBLAMI, oparta na radiostacjach pracujących na wysokich zakresach fal krótkich, czyli tam, gdzie dziś pracują CB radia. (…) Antena, aby była skuteczna, MUSI BYĆ, najlepiej połową długości fali. a ponieważ radiostacja pracuje na kilku pasmach, antena zwykle ma długość 1/4 długości fali i odpowiednio dobrane reduktory. W przypadkach radiostacji niemieckich, które pracowały wysoko, bo około 50 MHz, antena była długości około 70 cm, w przypadku radiostacji stosowanych w armii polskiej, które pracowały na niskich pasmach antena urastała do rozmiarów małego masztu...

Jerzy - 2009-11-15, 19:55

guzzi,
Cytat:
Fragment artykułu Słowa Pomorskiego opisującego zebranie "starke Agitazion" w Pucku 8 października 1922 roku

Styl i poziom tego artykułu potwierdza to co napisałem przedtem
Cytat:
On był niewygodny dla władz polskich i dla polskich organizacji nacjonalistycznych, których celem było polonizowanie pomorza. Dlatego próbowano go zwalczać przez pomówienie.

W każdym razie jest to ciekawy dokument historyczny dokumentujący jak bardzo silna była konfrontacja pomiędzy Polakami i Niemcami.

Jerzy - 2009-11-15, 20:00

E. Zimmermann,
Ale dlaczego nigdy nic u niego nie znaleziono, nic nie udowodniono?
Dlaczego rodzina nie wiedziała o jego działalności?

Jeśli wtedy nie udowodniono, jak można to zrobić dzisiaj?
Ciągle jeszcze obowiązuje maksyma „In dubio pro reo“

Jerzy - 2009-11-15, 20:16
Temat postu: Celbówko
Napisałem parę dni temu:
Cytat:
Ojciec był zarządcą Celbowa i właścicielem Celbówka.

Sprostowanie:
Heinrich Paetzold nie był właścicielem Celbówka. Celbówko należało do Rodenackerów.

ezet - 2009-11-15, 22:12

Jerzy napisał/a:
E. Zimmermann,
Ale dlaczego nigdy nic u niego nie znaleziono, nic nie udowodniono?
Dlaczego rodzina nie wiedziała o jego działalności?


Są dwie możliwości. Albo działalność Fritza Rodenackera mieściła się w granicach zakreślonych przez polskie prawo. Albo było inaczej, a ciągłe inwigilacje przez policję i służby wojskowe uczyniły z niego mistrza konspiracji.

Jerzy - 2009-11-17, 15:14

E. Zimmermann,
Cytat:
Albo działalność Fritza Rodenackera mieściła się w granicach zakreślonych przez polskie prawo.
I tak było.


Cytat:
Albo było inaczej, a ciągłe inwigilacje przez policję i służby wojskowe uczyniły z niego mistrza konspiracji.
W tym wpadku "przyjaciel trup" nic by nie wiedział. Chyba, że byłby supermistrzem inwigilacji.
ezet - 2009-11-17, 20:51

Jerzy napisał/a:
E. Zimmermann,
Cytat:
Albo działalność Fritza Rodenackera mieściła się w granicach zakreślonych przez polskie prawo.
I tak było.


Cytat:
Albo było inaczej, a ciągłe inwigilacje przez policję i służby wojskowe uczyniły z niego mistrza konspiracji.
W tym wypadku "przyjaciel trup" nic by nie wiedział. Chyba, że byłby supermistrzem inwigilacji.


Można by się zgodzić z tym stwierdzeniem, gdyby zamiast „przyjaciela trupa” zarządcą/właścicielem majątku sąsiadującego z Rodenackerami był jakiś podejrzliwy, nieprzychylny Niemcom Polak. Albrecht von Krockow nie musiał być super mistrzem inwigilacji, żeby wiedzieć, że w środowisku mniejszości niemieckiej powiatu morskiego zaprzyjaźnione z Krockowami rody popierają politykę Berlina, a niektórzy czynnie ją wspierają. Przecież oni grali w jednej drużynie, znakomicie zorganizowani i skonsolidowani. Byli doskonale zorientowani w sprawach, które znajdowały się jedynie w sferze podejrzeń polskiej policji i wywiadu wojskowego. W okresie międzywojennym należące do nich majątki ziemskie stanowiły ostoję niemieckości i trudno byłoby znaleźć tam kogoś, kto by nie oczekiwał kresu polskiego panowania na Pomorzu Wschodnim.

guzzi - 2009-11-17, 21:33

E. Zimmermann napisał/a:
Jerzy napisał/a:
E. Zimmermann,
Ale dlaczego nigdy nic u niego nie znaleziono, nic nie udowodniono?
Dlaczego rodzina nie wiedziała o jego działalności?


Są dwie możliwości. Albo działalność Fritza Rodenackera mieściła się w granicach zakreślonych przez polskie prawo. Albo było inaczej, a ciągłe inwigilacje przez policję i służby wojskowe uczyniły z niego mistrza konspiracji.


W książce J. F. Bernasiów pt. "V kolumna" czytamy:
"...Jednym z ośrodków kierujących dywersją na Pomorzu był majątek ziemski Kieplin w powiecie tucholskim, własność obszarnika niemieckiego Wiestenberga, byłego oficera armii niemieckiej. On to, tuż przed wybuchem wojny, kierował rozmieszczeniem tajnych radiostacji w ulach, dziuplach drzew, opuszczonych grobowcach itp. miejscach. W ostatnich dniach sierpnia zgromadził u siebie 50-osobową grupę Niemców w wieku od 25-40 lat. W kilka godzin po rozpoczęciu działań wojennych na terenie majątku wylądował transportowiec Luftwaffe przywożąc transport broni oraz kilku oficerów wywiadu. Jeszcze tego samego dnia dywersanci wyruszyli w teren z zadaniem niszczenia sieci łączności i transportu wojsk polskich. Podobne zadania otrzymały również i inne działające na tym terenie grupy dywersyjne, jak np. grupa skoncentrowana w majątku Horsta Kuhla w Małym Kacku koło Orłowa, która zaatakowała z broni automatycznej oddział polskich żołnierzy..."

Ciekawe opracowanie autorstwa Tomasza Chińcińskiego pod tytułem:
"Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 r. w świetle dokumentów policyjnych i wojskowych II Rzeczpospolitej oraz służb specjalnych III Rzeszy" znalazłem na str. IPN:
Część pierwsza - dywersja w okresie marzec - sierpień 1939 (str.159 - 196):
http://www.ipn.gov.pl/por...na_3600_zl.html
Część druga - dywersja w okresie sierpień - wrzesień 1939 (str.165 - 198):
http://www.ipn.gov.pl/por...na_3000_zl.html

Tam również nie pojawia się nazwisko Rodenackerów (chociaż m.Puck w jednym z przykładów występuje). Zapraszam do lektury i czekam na komentarz.

Opracowania Tomasza Chińcińskiego "Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 r. w świetle dokumentów policyjnych i wojskowych II Rzeczpospolitej oraz służb specjalnych III Rzeszy" można przeczytać w wersji pdf (na samym dole strony jest odnośnik "wersja do wydruku w formacie pdf").

ezet - 2009-11-17, 23:13

guzzi napisał/a:
(...) Podobne zadania otrzymały również i inne działające na tym terenie grupy dywersyjne, jak np. grupa skoncentrowana w majątku Horsta Kuhla w Małym Kacku koło Orłowa, która zaatakowała z broni automatycznej oddział polskich żołnierzy..."



O Kühlu wspomniał też komisarz Rządu w Gdyni Franciszek Sokół:

Cytat:
W Kacku Małym, w lokalu Kühla zaczęli urzędować hitlerowcy z Danziga i swym prowokacyjnym stanowiskiem doprowadzili do tego, że 13 kwietnia 1935 roku organizacje społeczne w Gdyni zdemolowały ten lokal i rozpędziły zebranych, raniąc śmiertelnie Groena. W zebranych dokumentach znaleziono wykazy Niemców, obywateli polskich, z Małego i Wielkiego Kacka, z Chwaszczyna i Koleczkowa, należących do zorganizowanych komórek hitlerowskich.


Guzzi, świetny ten wycinek ze Słowa Pomorskiego :brawo:


Czy wiadomo, w jakiej publikacji prof. Groth podał informacje dotyczące Rodenackerów?
Cytat:
Pytanie pana Jerzego dotyczy plamy na honorze rodziny Rodenackerów. Tego przecież nie stwierdzam, nie mnie zresztą oceniać postawy Niemców na Kaszubach sprzed blisko 90 lat. Ale nie da się ukryć faktów, ustalonych, opisanych, zinterpretowanych przez historyków tej choćby klasy, co prof. Andrzej Groth z naszego uniwersytetu.

Jerzy - 2009-11-18, 00:11
Temat postu: Albrecht i trup
E. Zimmermann,
Cytat:
Można by się zgodzić z tym stwierdzeniem, gdyby zamiast „przyjaciela trupa” zarządcą/właścicielem majątku sąsiadującego z Rodenackerami był jakiś podejrzliwy, nieprzychylny Niemcom Polak. Albrecht von Krockow nie musiał być super mistrzem inwigilacji, żeby wiedzieć, że w środowisku mniejszości niemieckiej powiatu morskiego zaprzyjaźnione z Krockowami rody popierają politykę Berlina, a niektórzy czynnie ją wspierają. Przecież oni grali w jednej drużynie, znakomicie zorganizowani i skonsolidowani. Byli doskonale zorientowani w sprawach, które znajdowały się jedynie w sferze podejrzeń polskiej policji i służb wojskowych. W okresie międzywojennym należące do nich majątki ziemskie stanowiły ostoję niemieckości i trudno byłoby znaleźć tam kogoś, kto by nie oczekiwał kresu polskiego panowania na Pomorzu Wschodnim.


Celowo użyłem pseudo "przyjaciel trup", żeby postać z książek pana Wójcickiego odróżniać od rzeczywistego Albrechta von Krockow. Twój komentarz pasuje do Albrechta. Na pewno wiedział dokładnie co się dzieje w Celbowie. Ale ani Fritz Rodenacker ani on nie byli mistrzami konspiracji, takiej gry nie można ciągnąć przez 20 lat. Oni prowadzili politykę antypolską. Może na granicy legalności ale nie dalej. Może czekali na sposobność. We wspomnieniach Behrenda von Graßa czytałem, że w momencie puczu Piłsudskiego on przez krótki czas myślał: „teraz możemy oderwać Pomorze od Polski”. Ale oni nie byli na to przygotowani.
Ja myślę oczywiście inaczej niż nasi dziadkowie, którzy najchętniej skoczyli by sobie do gardła, ale czasem próbuję wejść w ich skórę. Młode państwo polskie w roku 1920 nie przywitało ich jako mile widzianych nowych obywateli. Oni też takiego powitania nie oczekiwali, oni się czuli gospodarzami na Pomorzu. Nikt nie chciał pojednania. Ta wrogość była zaprogramowana. Fritz walczył o niemiecką szkołę i naukę religii ewangelickiej (co było zapewnione w traktacie wersalskim). Państwo polskie chciało mieć obywateli mówiących po polsku i wyznających religię katolicką. Ta sama konstelacja w państwie Bismarcka, ale dotycząca Polaków i religii katolickiej byłaby w później Polsce zupełnie inaczej oceniona.

Ja szanuję Albrechta von Krokow za jego postawę powojenną. On był jednym z pierwszych, którzy szukali pojednania.
Nie czytałem książek pana Wójcickiego, znam tylko fragmenty, jego wywiady i jego dyskusję ze mną, która była z jego strony „poniżej pasa”. Z tego co wiem, on próbuje przedstawić nam innego bohatera, który już wtedy (przed 1945 rokiem) inaczej myślał niż jego przyjaciele. Ci inni: Rodenackers, von Grass, Hannemanns byli bez honoru. To takie podejście teatralne, pozytywnemu protagoniście trzeba przedstawić negatywnego dla uwypuklenia jego wspaniałej postaci.

Albrecht von Krockow należał do innej generacji niż Fritz, dlatego zadawał się raczej z moimi rodzicami niż z Fritzem. Faktem jest, że nasze rodziny były zaprzyjaźnione. Moja matka znała Albrechta i jego braci od dziecka. Oni bawili się razem w Celbowie i w Krokowej. On był zaproszony na ślub moich rodziców w roku 1937. Był ojcem chrzestnym mojego brata w roku 1942. Aż do śmierci mojej matki w roku 1998 utrzymywał z nią przyjazny kontakt.
Dlatego te wypowiedzi „przyjaciela trupa” nie pasują do Albrechta. Jeśli one są prawdziwe, to nie przedstawia on się w najlepszym świetle i tu ma pan Wójcicki problem z jego bohaterem. Jeśli one są nieprawdziwe ma pan Wójcicki też problem.

guzzi - 2009-11-18, 10:43

Jerzy, czy F. Rodenacker kandydował do sejmu/senatu? Czy jest to poprostu zbieżność nazwisk?

Gazeta Bydgoska nr 29 5.02.1928r. oai:kpbc.umk.pl:22616
http://kpbc.umk.pl/dlibra/text?id=polityka#

Jerzy - 2009-11-18, 21:12

E. Zimmermann,


Cytat:
O Kühlu wspomniał też. komisarz Rządu w Gdyni Franciszek Sokół
Cytat:

W Kacku Małym, w lokalu Kühla zaczęli urzędować hitlerowcy z Danziga i swym prowokacyjnym stanowiskiem doprowadzili do tego, że 13 kwietnia 1935 roku organizacje społeczne w Gdyni zdemolowały ten lokal i rozpędziły zebranych, raniąc śmiertelnie Groena. W zebranych dokumentach znaleziono wykazy Niemców, obywateli polskich, z Małego i Wielkiego Kacka, z Chwaszczyna i Koleczkowa, należących do zorganizowanych komórek hitlerowskich.

To znaczy, że grupa bojówkarzy napadła na lokal, zdemolowała go i zabiła jednego z gości, a wysoki urzędnik rządu polskiego nazywa napastników organizacją społeczną. Trochę mnie to dziwi. Jeśli zebranie było nielegalne, powinna była interweniować policja.

ezet - 2009-11-18, 21:26

Jerzy napisał/a:
To znaczy, że grupa bojówkarzy napadła na lokal, zdemolowała go i zabiła jednego z gości, a wysoki urzędnik rządu polskiego nazywa napastników organizacją społeczną.

Biorąc pod uwagę, że wydarzenie miało miejsce w 1935 roku, prawdopodobnie podczas zamkniętego spotkania, można to tak odebrać.

feyg - 2009-11-18, 21:44

Nie sądzę aby celowe i sensowne było porównywanie tych dwu osób. W zasadzie Fritza Rodenackera i Horsta Kühla łączyła w moim mniemaniu tylko narodowość.
ezet - 2009-11-18, 22:41

feyg napisał/a:
Nie sądzę aby celowe i sensowne było porównywanie tych dwu osób. W zasadzie Fritza Rodenackera i Horsta Kühla łączyła w moim mniemaniu tylko narodowość.


Również uważam, że porównywanie Fritza Rodenackera i Horsta Kühla nie jest ani celowe, ani sensowne. Tyle tylko, że w poprzednich postach nikt takich porównań nie czynił. Jerzy odniósł się do zdarzenia, które miało miejsce w lokalu Kühla kilka lat przed wojną. I nic ponadto.

guzzi - 2009-11-19, 20:48

guzzi napisał/a:
Czy F. Rodenacker kandydował do sejmu/senatu? Czy jest to poprostu zbieżność nazwisk?
- sam siebie cytuję, nieźle :hihi:

Przerywając milczenie Jerzego:

Zbigniew Zaporowski w publikacji "Białorusini w Sejmie RP II kadencji 1928-1930" wspomina, że po wyborach, które odbyły się 4 marca 1928 roku, wśród przedstawicieli mniejszości narodowych, którzy stanowili bez mała 1/4 składu Izby, Niemców było 21, jako źródło wskazując książkę A. Czubińskiego "Centrolew. Kształtowanie się i rozwój opozycji antysanacyjnej w Polsce", wg. której (str.69, 70 przypisy) zatwierdzono 34 listy wyborcze, a wśród nich antyrządową listę opozycyjną mniejszości narodowych nr 18 - "Blok mniejszości narodowych w Polsce" (ogółem zgłoszono 717 list, w okręgu wyborczym konkurowało ze sobą przeciętnie kilkanaście list) - jakie były szanse, aby wśród "21" znalazł się Fritz Rodenacker?

Jerzy czy znany był Tobie ten epizod z życia Fritza Rodenackera?


Słowo Pomorskie nr 28 4.02.1928r. oai:kpbc.umk.pl:25947
http://kpbc.umk.pl/dlibra/text?id=polityka#

Jerzy - 2009-11-19, 21:17

guzzi,
Cytat:
guzzi napisał/a:
Czy F. Rodenacker kandydował do sejmu/senatu? Czy jest to poprostu zbieżność nazwisk?
- sam siebie cytuję, nieźle :hihi:

Ja też już tutaj siebie samego cytowałem. Nic nowego. :-D

Ja jestem za młody, żeby takie rzeczy wiedzieć. Musiałem konsultować mego brata. Fritz Rodenacker kandydował do sejmu ale nie został wybrany. Masz ciekawe źródła.

guzzi - 2009-11-23, 17:54

Jerzy napisał/a:

Ja jestem za młody, żeby takie rzeczy wiedzieć. Musiałem konsultować mego brata. Fritz Rodenacker kandydował do sejmu ale nie został wybrany. Masz ciekawe źródła.


O wyborach do Sejmu, jeszcze napiszę powołując się na osobne źródła. Teraz jednak cofnijmy się na moment do roku 1921 i przyjrzyjmy się historii Verband Westpreussischer Landwirte no i oczywiście naszemu głównemu bohaterowi. Po lekturze proszę o komentarz, który, mam nadzieję, będzie przyczynkiem do dalszej dyskusji. W przypadku braku zainteresowania, uważam (z mojej strony) temat za wyczerpany.

źródło: Słowo Pomorskie nr 107 1921.05.13 oai:kpbc.umk.pl:10697
http://kpbc.umk.pl/dlibra/text?id=polityka#

Jerzy - 2009-11-23, 21:58

guzzi,
Fritz Rodenacker wrócił 23 lutego 1920 roku z niewoli francuskiej. To było pół roku po uchwale Izby. Nawet jeśli on był członkiem tej Izby w roku 1919, to nie miał żadnego wpływu na jej decyzje.

guzzi - 2009-11-24, 06:44

Jerzy napisał/a:
guzzi,
Fritz Rodenacker wrócił 23 lutego 1920 roku z niewoli francuskiej. To było pół roku po uchwale Izby. Nawet jeśli on był członkiem tej Izby w roku 1919, to nie miał żadnego wpływu na jej decyzje.

Jerzy może zdradzisz pewne daty z życia F.R. - o wiele łatwiej byłoby wiązać fakty - niestety, nasza dyskusja musi "działać w obydwie strony", myślę, że wiesz o wiele więcej na interesujący nas temat i byłbym rad gdybyś się zechciał z nami podzielić. ;-) - z mojej strony gwarantuję to samo.

ezet - 2009-11-24, 08:09

guzzi napisał/a:
Jerzy napisał/a:
guzzi,
Fritz Rodenacker wrócił 23 lutego 1920 roku z niewoli francuskiej. To było pół roku po uchwale Izby. Nawet jeśli on był członkiem tej Izby w roku 1919, to nie miał żadnego wpływu na jej decyzje.

Jerzy może zdradzisz pewne daty z życia F.R. - o wiele łatwiej byłoby wiązać fakty...


Dobry pomysł, a informację o pobycie Fritza Rodenackera w niewoli potwierdziła wcześniej Elsir (2009-10-30, 18:22) :

Cytat:
Swoje credo notował już podczas pobytu w niewoli francuskiej w latach 1918-1920 w Pamiers- Ariége.

Jerzy - 2009-11-24, 17:52

guzzi, E. Zimmermann,
Pomysł jest dobry, ale teraz te wszystkie informacje są rozsiane po różnych dokumentach, i rękopisach, które teraz przeglądam i porządkuję. Dlatego może to potrwać parę tygodni.
Od 1 Maja (święto pracy :hihi: ) jestem emerytem. A jak wiadomo emeryci nie mają na nic czasu.

guzzi - 2009-11-24, 19:20

Jerzy napisał/a:
guzzi, E. Zimmermann,
Pomysł jest dobry, ale teraz te wszystkie informacje są rozsiane po różnych dokumentach, i rękopisach, które teraz przeglądam i porządkuję. Dlatego może to potrwać parę tygodni.
Od 1 Maja (święto pracy :hihi: ) jestem emerytem. A jak wiadomo emeryci nie mają na nic czasu.

Jerzy mamy czas. A do pracy będziemy Cię stopniowo "zachęcać" :lol: .

ezet - 2009-11-25, 12:55

Cytat:
z postu Jerzego, 2009-10-22, 12:42)

Jak to było z Rodenackerami

(...) Ale nie da się ukryć faktów, ustalonych, opisanych, zinterpretowanych przez historyków tej choćby klasy, co prof. Andrzej Groth z naszego uniwersytetu. Zresztą pan Jerzy przywołuje jedną z prac Grotha. (...)

Krzysztof Wójcicki


Wiele razy rozmawiałem z prof. Grothem na różne tematy związane z dziejami Ziemi Puckiej, ale nie wiedziałem, że w jakiejś publikacji zamieścił informacje dotyczące Rodenackerów. Jerzy, jaka to praca?

Jerzy - 2009-11-25, 19:13

E. Zimmermann
To jest nieporozumienie. Ja nigdy nie przywoływałem prac Grotha, bo ich nie znam. List do pana Wójcickiego z zapytaniem z jakich źródeł czerpie swe wiadomości o Rodenackerach (mój cytat na Forum: 22.10.09 strona 3) był zawarty w e-mailu, który wysłałem do Dziennika Bałtyckiego w grudniu zeszłego roku. W tym e-mailu powołałem się na następującą publikację pana Wiśniewskiego: http://www.spcelbowo.repu...a.html#_ftnref2 , w tejże publikacji pan Wiśniewski powołuje się na pana Grotha
Cytat:
W literaturze przedmiotu można znaleźć opinie, iż Fritz Rodenacker był zagorzałym hakatystą, czy też– przywódcą miejscowych Niemców w walce z Polakami. Wiemy na pewno, iż był współzałożycielem w 1928 roku oddziału Związku Niemieckich Żołnierzy Frontowych oraz do 1938 prezesem puckiego oddziału Deutsche Vereinigung[2]. Myślę, iż fakt działalności w organizacjach niemieckich człowieka, który był naturalnym patriotą niemieckim nie może nikogo dziwić. Należy zauważyć, iż przed pierwszą wojną światową tereny Pomorza Danzigiego zamieszkiwało około 60% ludności niemieckiej, więc Fritz Rodenacker, jako właściciel sporego folwarku, mógł czuć się pełnoprawnym gospodarzem na tych ziemiach, mimo iż znalazły się one pod panowaniem polskim. Nie można negatywnie oceniać człowieka tylko za to, iż jest aktywnym działaczem organizacji narodowych w obcym kraju. W tym miejscu należy zauważyć – jak wspominają starzy mieszkańcy osady, – iż w czasie wejścia na te tereny hitlerowców, właściciel nie pozwolił na żadne aresztowania wśród swoich polskich pracowników, mimo iż byli tu przedstawiciele Związku Zachodniego, których z tą większą zaciekłością poszukiwali naziści. Charakterystyczne jest, iż w czasie rządów hitlerowców, Fritz Rodenacker w tej nowej władzy nie brał udziału[3]. Możliwe, iż negatywna ocena właściciela Celbowa powstała na potrzeby komunistycznej propagandy, która chciała w ten sposób usprawiedliwić zbrodnię, której dopuścili się wkraczający tu żołnierze sowieccy, na starych już wówczas mocodawcach majątku.

Odnośnik [2] i [3]: Historia Pucka, red. A. Groth, Danzig 1998, s. 248, 249.

Ja nie mam niestety dostępu do tej pracy.

ezet - 2009-11-25, 19:42

Jerzy napisał/a:

To jest nieporozumienie. Ja nigdy nie przywoływałem prac Grotha, bo ich nie znam (...)
Odnośnik [2] i [3]: Historia Pucka, red. A. Groth, Danzig 1998, s. 248, 249.

Ja nie mam niestety dostępu do tej pracy.


No właśnie!!! To, że w odnośniku podano: Historia Pucka, red. A. Groth, Danzig 1998, s. 248, 249., znaczy tylko tyle, że książka była pod redakcją prof. Grotha. Nie mam pod ręką tej książki, ale z tego co sobie przypominam, profesor Groth nie pisał o Rodenackerach. Guzzi, ty chyba masz tę pracę, bądź uprzejmy wypowiedzieć się w tej sprawie.

guzzi - 2009-11-25, 19:54

Niezrozumienie wynika z faktu, że opis epizodów z życia Fritza Rodenackera, owszem, znajduje się w publikacji pod redakcją prof. Andrzeja Grotha pt. „Historia Pucka”, ale rozdział V - Puck w II Rzeczpospolitej, we wspomnianej książce należy do Grzegorza Berendta, który na str. 247 – 248, powołując się na materiały Archiwum Państwowego w Danzigu, napisał m.in. : „…Subwencje dla organizacji niemieckich nadchodziły za pośrednictwem banków ulokowanych w Danzigu. Rolę kuriera odbierającego pieniądze odgrywał Czesław Krauze. Ważnymi ośrodkami życia społecznego i siedzibą central wielu stowarzyszeń były również Bydgoszcz i Toruń. Dla celów organizacji niemieckich udostępniał swój majątek właściciel Celbowa Fritz Rodenacker. Był on współzałożycielem (1928r.) oddziału Związku Niemieckich Żołnierzy Frontowych (niem. Bunder der Deutschfrontkaempfer). Werbując członków obiecywał potencjalnym kandydatom, że po ukończeniu 60. roku życia każdy z nich będzie otrzymywał 60 marek niemieckich miesięcznie. Jego żona kierowała w latach dwudziestych Stowarzyszeniem Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego (niem. Vaterlaendischer Frauenverein für Kreis Putzig)…”
...dalej...
Na str. 249 czytamy: „…Od początku lat trzydziestych inicjatywa w dziedzinie integrowania Niemców zaczęła przechodzić w ręce młodszej generacji Niemców, zafascynowanej poglądami i osobą Adolfa Hitlera. Wskutek tego w roku 1938 rozwiązano pucki oddział Deutsche Vereinigung, którego okregowym prezesem był Fritz Rodenacker a na placu pozostała wyłącznie bardziej radykalna Jungdeutsche Partei. Jej faktycznym lokalnym przywódcą był wówczas Fritz Freimann, aresztowany zresztą po raz ostatni przez polskie władze za działalność antypaństwową w sierpniu 1939 roku; co przyniosło mu dodatkową popularność i stanowiło zapewne czynnik wzmacniający jego pozycję i wiarygodność w oczach kierownictwa NSDAP…”

guzzi - 2009-11-25, 20:29

Obiecałem, że napiszę słowo o marcowych wyborach z 1928r.:

Tytułem wstępu wg. Pierwszego Powszechnego Spisu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 30.09.1921r. "Statystyka Polski" t.2, na przykładzie Pucka w dwudziestoleciu międzywojennym na ok.5000 mieszkańców, Niemcy stanowili ok. 500 osób.

Wracając do wyborów, na str. 245 "Historię Pucka" w rozdziale Grzegorza Berendta czytamy: "...w Pucku padło aż 458 głosów na listę mniejszości niemieckiej (lista nr 18), podczas gdy na wszystkie polskie listy 957 głosów. Zestawiając głosy oddane na listę 18, z całkowitą liczbą Niemców w mieście, wynoszącą wówczas 420 osób, bez trudu konstatowano fakt udzielenia poparcia Niemcom przez co najmniej 100 dorosłych Kaszubów. Występowanie związku części wspomnianej ludności z niemczyzną wynikającego zapewne z większego zaufania dla niemieckich talentów organizacyjnych..."

Teoretycznie Rodenacker powinien wygrać, co stanęło na przeszkodzie?

guzzi - 2009-11-25, 21:05

Jeszcze jeden cytat, który z pewnością rozwieje wszelkie wątpliwości: w roz. pt. "Pod rządami hitlerowców" (str.271) Grzegorz Berendt napisał: „…Świadkowie wskazywali, że hitlerowcy musieli już przed wybuchem wojny przygotowywać się do przejęcia kontroli nad miejskimi instytucjami, nie powstały bowiem większe przerwy w ich pracy we wrześniu 1939r. Od razu przydzielono funkcje lokalnym aktywistom wywodzącym się z DV i JDP. Nie wszystkim zresztą udało się zyskać na nowym rozdaniu ról. Właściciel Celbowa Fritz Rodenacker , mimo, że przez cały okres międzywojenny udzielał poparcia organizacjom i akcjom niemieckim w powiecie, nie dostał żadnej ważnej funkcji. Zaliczał się bowiem do starej pruskiej szkoły, która nie cieszyła się bynajmniej zbytnim poważaniem karierowiczów z NSDAP…”
ezet - 2009-11-25, 21:18

Warto dodać, że historyk Grzegorz Berendt jest bardzo wiarygodnym badaczem: http://pl.wikipedia.org/wiki/Grzegorz_Berendt
fritzek - 2009-11-25, 21:25

guzzi napisał/a:
Zaliczał się bowiem do starej pruskiej szkoły, która nie cieszyła się bynajmniej zbytnim poważaniem karierowiczów z NSDAP…”

Z tego co mi wiadomo, właśnie tak było. F. Rodenacker był konserwatystą i człowiekiem przywiązanym do swojego narodu. Natomiast poglądy i polityka narodowo socjalistyczna III Rzeszy była mu mentalnie obca.

Więcej na ten temat może napisze Feyg, który wczoraj na ten temat rozmawiał z p. Berendtem.

feyg - 2009-11-25, 21:33

No cóż mogę tylko potwierdzić, że korzystając z okazji zapytałem o Rodenackera. Odpowiedź była taka że nie był on uważany za nazistów za "swojego" czego symbolem było że nie pełnił żadnej funkcji publicznej w nowej rzeczywistości (o czym wspomniał już wcześniej guzzi).

P.S. O stosunku młodych działaczy hitlerowskich, żądnych odwetu po przegranej wojnie, do dotychczasowych liderów mniejszości niemieckiej świadczy cytat z artykułu dr Berenda, "Krokowa i okolice w okresie "upiornej dekady" (1939-1949), "Acta Cassubiana" 2005, t. 7:
Cytat:
Jeszcze przed wojną agitatorzy Jungdeutsche Partei podczas zebrań w powiecie morskim, m.in. w Karwieńskich Błotach, zapowiadali, że dążą do rewolucji socjalnej, do likwidacji znaczenia dawnych elit społecznych. Krytykując je stwierdzano m.in.: „nie chcą [owe dawne elity – G.B.] z ludem pracującym współdziałać, a tylko go wyzyskują. Są reakcjonistami nie mogącymi jeszcze zapomnieć pruskich czasów przedwojennych, chętnie by chcieli i teraz rej wodzić, jak to czynili w dawnej Rzeszy”

(z raportu sytuacyjnego starosty morskiego z 13 marca 1936r.)
źródło

ezet - 2009-11-25, 21:45

Zatem pozostaje jeszcze do wyjaśnienia fragment zacytowanego wcześniej artykułu: "W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenackerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny".
Pan Artur Jabłoński ( http://pl.wikipedia.org/w...C5%82o%C5%84ski ) to bez wątpienia człowiek poważny, dlatego oczekujemy na uzasadnienie powyżej zacytowanego stwierdzenia.

fritzek - 2009-11-25, 22:37

E. Zimmermann napisał/a:
Zatem pozostaje jeszcze do wyjaśnienia fragment zacytowanego wcześniej artykułu: "W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenackerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny".
Pan Artur Jabłoński ( http://pl.wikipedia.org/w...C5%82o%C5%84ski ) to bez wątpienia człowiek poważny, dlatego oczekujemy na uzasadnienie powyżej zacytowanego stwierdzenia.

Ezecie, a czy nie wydaje Ci się, że p. Jabłoński oparł to stwierdzenie li tylko na relacjach ludzi. Ludzi, którym indoktrynacja, skrzywiła obraz i ślady pamięci?
Ja nie chcę wybielać postaci Fritza Rodenackera i rodziny. Tylko bardzo mnie dziwi przypinanie łatki "siepacza" owemu panu na włościach Celbowa. Jaki miałby w tym interes? Totalny absurd.
P. Jabłoński jest niewiele starszy ode mnie. Ja niestworzonych historii już się nasłuchałam od ludzi, którzy żyli w Danzigu i na Żuławach od "zawsze". Nie biorę już wszystkich opowieści za dobrą monetę.
Podobnie jak kalumnii rzucanych na osoby o "niepolskich" nazwiskach.

ezet - 2009-11-26, 12:25

fritzek napisał/a:
E. Zimmermann napisał/a:
Zatem pozostaje jeszcze do wyjaśnienia fragment zacytowanego wcześniej artykułu: "W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenackerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny".
Pan Artur Jabłoński ( http://pl.wikipedia.org/w...C5%82o%C5%84ski ) to bez wątpienia człowiek poważny, dlatego oczekujemy na uzasadnienie powyżej zacytowanego stwierdzenia.

Ezecie, a czy nie wydaje Ci się, że p. Jabłoński oparł to stwierdzenie li tylko na relacjach ludzi. Ludzi, którym indoktrynacja, skrzywiła obraz i ślady pamięci? (...)
.

Być może, ale tak czy inaczej warto byłoby poznać uzasadnienie tak poważnych zarzutów. Tym bardziej, że Artur Jabłoński jest historykiem.

Jerzy - 2009-12-01, 18:01

E. Zimmermann
Cytat:
Zatem pozostaje jeszcze do wyjaśnienia fragment zacytowanego wcześniej artykułu: "W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenackerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny".
Pan Artur Jabłoński ( http://pl.wikipedia.org/w...C5%82o%C5%84ski ) to bez wątpienia człowiek poważny, dlatego oczekujemy na uzasadnienie powyżej zacytowanego stwierdzenia.


Kto może je uzasadnić? Chyba tylko sam autor. Ale on nic nie wie o naszej dyskusji. Poza tym na forum nie jest cytowany pan Jabłoński a „Wieczór Wybrzeża”
(26.10.2001 artykuł pani Abramowicz):

Cytat:

Artur Jabłoński w książce „Wędrówki po Kaszubach” tak oto pisze...[tekst o kamiennym stole]


Cytat:

Niewiele osób w Celbowie wie o rodzinie Rodenackerów tyle, ile państwo Bronisława i Józef Rohlaffowie. Mieszkają, tuż przy pałacu. Ojciec pani Bronisławy, z domu Budzisz, pracował przed wojną u Rodenakerów
- Nie byli to źli ludzie - twierdzi starsze małżeństwo z Celtowa - Ewangelicy jeździli do kościoła w Pucku.


Cytat:

W książce Artura Jabłońskiego można przeczytać, że Rodenackerowie wsławili się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny.
- To nieprawda - twierdzą Rohlaffowie.- Byli już starszymi ludźmi, gdy zaczęta się wojna


Opierając się na Wieczorze Wybrzeża jako źródle trzeba stwierdzić, że tam gdzie informacja o okrucieństwie się pojawia jest jednocześnie zaprzeczona. Ja sam rozmawiałem wielokrotnie z ludźmi z Celbowa, też z rodziną Rohraff. Wszyscy oni mieli dobre zdanie o Rodenackerach.

Przypuszczalnie wypowiedź o okrucieństwie jest zawarta w książce „Wędrówki po Kaszubach”. Cały nakład jest niestety wyczerpany. Czy ma ktoś dostęp do tej książki?

P.S. W tej chwili dostałem od pana Wiśniewskiego cytat z książki „Wędrówki po Kaszubach”
Cytat:
Po Rodenackerach pozostał jeszcze jeden ślad - maleńki, zamknięty w okręgu cmentarzyk. Wiedzie do niego piękna aleja kasztanowa. Często spacerują tamtędy dzisiejsi mieszkańcy Celbowa. Niestety cmentarz jest poważnie zdewastowany. Nawet wiekowe drzewo rosnące p[ośrodku okręgu nie zdołało oprzeć się czasowi - od dawna stoi na wpół przewrócone. Tuż pod nim straszy otwarty, murowany z cegły grobowiec. Nieopodal połamana płyta nagrobna Arthura Rodenackera, a nieco dalej fragment tablicy z grobu Alexandra. Czas oszczędził jedynie kamień nagrobny Ericha. To prawda, Rodenackerowie nie zapisali chlubnej karty w dziejach Ziemi Puckiej - w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji - ale czy to znaczy, że mamy niszczyć ich groby

Zadne źródła nie są podane.

ezet - 2009-12-01, 21:38

Jerzy napisał/a:


Przypuszczalnie wypowiedź o okrucieństwie jest zawarta w książce „Wędrówki po Kaszubach”. Cały nakład jest niestety wyczerpany. Czy ma ktoś dostęp do tej książki?

P.S. W tej chwili dostałem od pana Wiśniewskiego cytat z książki „Wędrówki po Kaszubach”
Cytat:
(...) To prawda, Rodenackerowie nie zapisali chlubnej karty w dziejach Ziemi Puckiej - w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji - ale czy to znaczy, że mamy niszczyć ich groby

Żadne źródła nie są podane.

To oczywiste, że takie stwierdzenie może uzasadnić przede wszystkim autor przywołanej pracy. Jednakże warto dotrzeć też do publikacji z wczesnego PRL-u, w których może być więcej szczegółów dotyczących Rodenackerów. Z podaniem źródeł. Myślę, że już niebawem omawiany temat zostanie wzbogacony o nowe informacje...

guzzi - 2009-12-02, 12:46

A jest tego sporo...
Zacznijmy od książki Henryka Kopczyka pt. Niemiecka działalność wywiadowcza na Pomorzu w latach 1920 -1933 gdzie w aneksie 3 "Mężowie zaufania Głównego biura Zjednoczenia Niemieckiego w Bydgoszczy w 1930r." na pozycji nr 13 (spośród 17) figuruje "Rodenacker, właściciel majątku w Celbowie pow. Puck" przypis pod dokumentem: "Byli oni zaliczani do wybitniejszych działaczy niemieckiego ruchu mniejszościowego w województwie pomorskim i utrzymywał z nimi kontakt zastępca kierownika Głównego Biura - Heidelck, któremu przekazywali informacje wywiadowcze o charakterze polityczno-narodowościowym i ekonomicznym" zródło aneksu: WAPB, Komenda Powiatowa PP Brodnica nr 13.

Jerzy - 2009-12-02, 20:08

guzzi,
To wnosi niewiele nowego. Wiedzieliśmy już, że był prezesem puckiego oddziału Deutsche Vereinigung
http://www.spcelbowo.republika.pl/pomerania.html.
Dlatego miał też kontakty z centralą. Oczywiście, że dla policji te kontakty były podejrzane. Kto jakie wiadomości przekazywał, nie wiadomo. Na pewno wymieniali wiadomości o charakterze polityczno-narodowościowym, bo do tego ten związek był powołany. Gdzie była granica jakie wiadomości są wywiadowcze a jakie nie? Można sobie wyobrazić, że centrala przekazywała sumę tych wiadomości do Berlina.

guzzi - 2009-12-02, 21:30

Jerzy, Deutsche Vereinigung powołano do życia 9-15 września 1934 roku - 8 września władze państwowe zezwoliły na jej działalność. ("V kolumna na Pomorzu Danzigim").
Zamieszczona notatka dot. mężów zaufania pochodzi z 1930r. czyli...niestety, ktoś?, przeoczył istotny fakt, a mianowicie: posłowie i senatorowie mniejszości niemieckiej utworzyli w 1922 roku klub pod nazwą Deutsche Vereinigung im Sejm und Senat. Zakładali oni biura poselskie (sejmowe) w celu utrzymania łączności Niemców z ich reprezentacja parlamentarną, w rzeczywistości "przygotowywano je do kontynuowania antypolskiej akcji irredentystycznej i wywiadowczej".
"Najwyższą uchwałodawcza i nadzorczą instancją Zjednoczenia był tzw. Komitet Dziewięciu (Neunerausschuss). Organem administracyjno-wykonawczym było Główne Biuro (Hauptgeschaftstelle) w Bydgoszczy, którym kierowali poseł Kurt Graebe i Friedrich Heideleck. (...) Główne Biuro...spełniało rolę organu opiniodawczego rządu Rzeszy we wszystkich sprawach mniejszościowych, jak też aparatu informacyjno wywiadowczego, zwłaszcza w dziedzinie narodowościowo-politycznej i gospodarczej (WAPB, Rep 4, nr 861)
(...) dobrze urządzony system organizacyjny opierał się głównie na utajonych mężach zaufania, wsród których było wielu pastorów i nauczycieli akademickich. (...) itd.
H. Kopczyk "Niemiecka działalność wywiadowcza na Pomorzu 1920-1933".

Feyg, mam prośbę jak przy okazji będziesz rozmawiał z p. Berendtem, poproś go o wyjaśnienia sprawy pochodzenia tłumaczeń pochodzących z "Historii Pucka" (...Dla celów organizacji niemieckich udostępniał swój majątek właściciel Celbowa Fritz Rodenacker. Był on współzałożycielem (1928r.) oddziału Związku Niemieckich Żołnierzy Frontowych (niem. Bund der Deutschfrontkämpfer). Werbując członków obiecywał potencjalnym kandydatom, że po ukończeniu 60. roku życia każdy z nich będzie otrzymywał 60 marek niemieckich miesięcznie. Jego żona kierowała w latach dwudziestych Stowarzyszeniem Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego (niem. Vaterlaendischer Frauenverein für Kreis Putzig)…” - ma to duże znaczenie dla naszej dyskusji.

Proponuję podzielić okres działalności Rodenackera na fazy do 1922, do 1928, do 1939... ponieważ możemy się pogubić :-)

feyg - 2009-12-02, 21:43

Twoje zapytanie przesłałem dla kolegi Pepa gdyż on "ma" profesora na co dzień a nie od święta jak ja niestety ;-)

P.S. Trochę przesadziłem z tym "na co dzień". ;-)
Profesor Berendt jest w tej chwili w Izraelu, a jak wróci to jedzie do USA ;-)

Pepo - 2009-12-02, 21:50

Niesamowity obieg informacji :)

Jak tylko znajdę moment, aby (poza sprawami zawodowymi) porozmawiać z prof. Berendtem o tym wątku, to go zapytam. Tylko, nie ukrywam, w tym momencie trochę nie rozumiem. Mam go zapytać o tłumaczenia? Ale przecież w zacytowanym tekście w nawiasie ktoś podał wersje niemieckie organizacji, które w wersji polskiej przytoczył profesor. Więc...w czym rzecz tak naprawdę?

guzzi - 2009-12-02, 21:57

Zapytaj go wprost czy miał niemieckie nazwy i przetłumaczył na polski (jeżeli tak, to tłumaczenia są niedokładne), czy odwrotnie miał polskie i przetłumaczył na niemiecki. Jeżeli może to niech poda źródła.
Związek Niemieckich Żołnierzy Frontowych (niem. Bund der Deutschfrontkämpfer). Stowarzyszeniee Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego (niem. Vaterlaendischer Frauenverein für Kreis Putzig)

Jerzy - 2009-12-02, 23:16

Krótki życiorys Fritza Rodenackera: (Więcej faktów w tej chwili nie mam. Może uda mi się później udostępnić)

Urodzony 12 Grudnia 1872 r. wCelbowie. Miał dwóch braci i dwie siostry. Dziedzicem miał być najstarszy brat Arthur.
Maturę uzyskał w Königliches Gymnasium w Danzigu
Służba wojskowa – wykształcenie na oficera w Berlinie (?)
19 październik 1895 – samobójstwo brata Arthura
Fritz przejmuje Celbowo jako dziedzic
1902 ślub się z Erną Bleek
1914 – udział w 1. wojnie światowej
Październik 1918 – niewola francuska, w obozie położonym w Pirenejach
Luty 1920 – powrót z niewoli
1925-26 przymusowa parcelacja majątku – 25 Ha musiał oddać
1927 – urlop w Alpach niemieckich
1934 – urlop zdrowotny w Turyngii
Koniec czerwca 1939 wydalenie z terenu Pomorza na podstawie rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych z 22 stycznia 1937 o obszarze granicznym państwa (o tym później)
Pobyt w Danzigu.
Połowa września 1939 powrót do Celbowa.
12 Marca 1945 wraz z żoną wypędzony z Celbowa przez żołnierzy sowieckich.
Zostali bez dachu nad głową i błąkali się po okolicy śpiąc w stodołach
Początek maja 1945 – dom starców w Celbowie
Lipiec 1945 śmierć żony w wyniku wycieńczenia i choroby,
aresztowanie przez GPU.
Październik 1945 śmierć z głodu i wycieńczenia w sowieckim obozie Fünfeichen

Jerzy - 2009-12-02, 23:23

Rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych z 22 stycznia 1937 o obszarze granicznym państwa.
Informację o tym rozporządzeniu znalazłem w rękopisach mojej matki.
Streszczam w skrócie: (jeśli ktoś ma oryginalny tekst to proszę o podanie)
Obszar graniczny obejmował tereny przygraniczne o szerokości 30km. Wojewoda Pomorza rozszerzył go jednak na wszystkie okręgi, które przed rokiem 1920 należały do Niemiec (z wyjątkiem Bydgoszczy i Torunia). Każdy pobyt w tym obszarze mógł być bez uzasadnienia uzależniony od zezwolenia władz. Każda zmiana własności nieruchomości wymagała zezwolenia władz. To dotyczyło też dziedziczenia nieruchomości. Gdy władze nie zezwalały na dziedziczenie majątku, musiał być on sprzedany w ciągu 12 miesięcy osobie, która była uznana przez władze.
Rozporządzenie to stosowano głównie w stosunku do Niemców.

Pierwszą osobą w naszej rodzinie, która odczuła działanie tego rozporządzenia był nasz ojciec Heinrich Paetzold. Po ślubie z naszą matką Elisabeth Rodenacker w październiku 1937 roku odmówiono mu prawa do stałego pobytu w Celbówku. Był tam przez cały czas zameldowany tymczasowo. W połowie maja 1939 odmówiono mu całkowicie prawa pobytu w obszarze granicznym, tak, że do wybuchu wojny rodzice nasi mieszkali w Danzigu.
Następnym przypadkiem było wspomniane już wydalenie Fritza Rodenackera.

Ciekawostką jest że na podstawie tego samego rozporządzenia wysiedlano w 1945 roku Łemków i Ukraińców.
http://www.interklasa.pl/...iedlenia-lemkow

feyg - 2009-12-02, 23:27

Jerzy napisał/a:

Lipiec 1945 śmierć żony w wyniku wycieńczenia i choroby,
aresztowanie przez GPU.
Październik 1945 śmierć z głodu i wycieńczenia w sowieckim obozie Fünfeichen

A propos tego obozu (i tym podobnych) ciekawy artykuł z Przeglądu
Cytat:
Paradoksalnie trafiali tam nawet ludzie z niemieckiego ruchu oporu przeciwko Hitlerowi, w tym skazani przez sądy hitlerowskie na śmierć, jak spiskowcy z kręgu 20 lipca (zamach na Hitlera), żeby wymienić Justusa Delbrücka, Ulricha Freiherra von Sella czy Horsta von Einseidela. Obozy NKWD nie ominęły nawet komunistów, np. brata późniejszego prezydenta NRD, Wilhelma Piecka, którego zamknięto w obozie Fünfeichen, bo protestował przeciwko licznym gwałtom żołnierzy radzieckich na kobietach niemieckich.

guzzi - 2009-12-03, 08:35

Jerzy napisał/a:
Krótki życiorys Fritza Rodenackera: (Więcej faktów w tej chwili nie mam. Może uda mi się później udostępnić)
1925-26 przymusowa parcelacja majątku – 25 Ha musiał oddać
n

wg. Gazeta Bydgoska nr 8 z 12.01.1926r. tych hektarów było troszkę więcej bo ok. 200.


Jerzy, Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 22 sty 1937r. o granicach państwa masz tutaj

ezet - 2009-12-03, 10:25

guzzi napisał/a:
Zapytaj go wprost czy miał niemieckie nazwy i przetłumaczył na polski (jeżeli tak, to tłumaczenia są niedokładne), czy odwrotnie miał polskie i przetłumaczył na niemiecki. Jeżeli może to niech poda źródła.
Związek Niemieckich Żołnierzy Frontowych (niem. Bund der Deutschfrontkämpfer). Stowarzyszenie Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego (niem. Vaterlaendischer Frauenverein für Kreis Putzig)


Guzzi, z Vaterländischer Frauenverein nie ma problemu, choć na język polski przetłumaczyłbym raczej jako Ojczyźniany Związek Kobiet (oddział dla pow. puckiego). Natomiast nie mogę rozpracować, co to jest ten Bund der Deutschfrontkämpfer, którego pucki oddział był założony (jak podaje G. Berendt) w 1928 roku. Nie ma nic takiego w dostępnej mi literaturze ani nawet w niemieckich wyszukiwarkach.

guzzi - 2009-12-03, 12:39

Bund der Deutschfrontkämpfer to wg. mnie to Związek Niemieckich Bojowników Frontowych, a Związek Niemieckich Żołnierzy Frontowych to Bund der Deutschfrontsoldaten lub Der Verband Deutscher Frontsoldaten (żródło: Wikipedia - patrz Działalność).

Pomieszanie z poplątaniem - jak dobrze, że nie jestem tłumaczem :-D

guzzi - 2009-12-03, 17:03

ezet napisał/a:

Zatem wytłumacz to jaśniej.
Niemiecka organizacja o nazwie Bund der Deutschfrontkämpfer nigdy nie istniała, a w 1928 roku założono w pow. puckim oddział organizacji paramilitarnej, Stahlhelm?


Nie sądzę aby w tym czasie mogła powstać organizacja paramilitarna, szczególnie po tym jak "...w lipcu 1925 roku tczewska policja polityczna zdemaskowała ośrodek tej organizacji na Pomorzu (Gazeta Bydgoska nr 157, 11.7.1925). Cytując H. Kopczyka: "Po zlikwidowaniu tych tajnych ogniw pruskiej dywersji, wpływy organizacji Stahlhelm w Polsce poważnie się zmniejszyły, pogłębiła się konspiracja i zmniejszył się terytorialny zasięg jej działania. terenem prowadzonej akcji stało się głównie pogranicze polsko-niemieckie gdzie zakładano grupy bojowe z miejscowych Niemców..." i dalej jest mowa o przykładzie w powiecie lubawskim.
Co prawda, literatura PRL donosi o pewnym incydencie w majątku w Celbowie, (ale jak to oceniliśmy mogła to być tylko nagonka) i nie warto do tego wracać.

Co do Bund der Deutschfrontkämpfer, oczywiście mógł istnieć, dowiedzieć się o tym można by było z Archiwum Państwowego w Danzigu, gdzie w teczce 46 I/5 znajdują się szczegółowe informacje na temat organizacji niemieckich działających w Pucku w latach 1922-28.

ezet - 2009-12-03, 23:31

guzzi napisał/a:
Co do Bund der Deutschfrontkämpfer, oczywiście mógł istnieć...


Tak, tylko wydaje się dziwne, że na temat organizacji o nazwie Bund der Deutschfrontkämpfer nie można znaleźć żadnej informacji? Jeżeli był oddział w powiecie puckim, to musiała być też organizacja macierzysta i zapewne inne oddziały...

guzzi - 2009-12-07, 20:08

ezet napisał/a:

Tak, tylko wydaje się dziwne, że na temat organizacji o nazwie Bund der Deutschfrontkämpfer nie można znaleźć żadnej informacji? Jeżeli był oddział w powiecie puckim, to musiała być też organizacja macierzysta i zapewne inne oddziały...


W książce Franciszka i Julitty Bernasiów pt. "V kolumna" na str. 124 czytamy: (...) Szybko jednak okazało się, że nie tylko Śląsk był widownią działalnosci dywersyjnej V kolumny. Oto w lesie nieopodal majątku obszarnika niemieckiego Rodenackera z Celbowa na Pomorzu znaleziono zgubioną opaskę ze swastyką. Naprowadziło to na
niezwykły trop. W majątku Rodenackera odbywały się ćwiczenia szturmowców w pełnym umundurowaniu, ze swastykami na rękawach.
Obowiązywał regulamin wojskowy Wermahtu, a nadzór sprawował
instruktor przybyły z Danziga. Rodenacker mówił, że zbliża się czas
"wyzwolenia Pomorza", obiecywał broń i
amunicję(...)" Niestety żadnych źródeł, dat, odnośnikow.

Jerzy - 2009-12-07, 20:17

guzzi
W którym roku ukazała się ta książka?

guzzi - 2009-12-07, 20:21

Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych Warszawa 1972
ezet - 2009-12-10, 17:03

guzzi napisał/a:
W książce Franciszka i Julitty Bernasiów pt. "V kolumna" na str. 124 czytamy: (...) Szybko jednak okazało się, że nie tylko Śląsk był widownią działalnosci dywersyjnej V kolumny. Oto w lesie nieopodal majątku obszarnika niemieckiego Rodenackera z Celbowa na Pomorzu znaleziono zgubioną opaskę ze swastyką. Naprowadziło to na
niezwykły trop. W majątku Rodenackera odbywały się ćwiczenia szturmowców w pełnym umundurowaniu, ze swastykami na rękawach.
Obowiązywał regulamin wojskowy Wermahtu, a nadzór sprawował
instruktor przybyły z Danziga. Rodenacker mówił, że zbliża się czas
"wyzwolenia Pomorza", obiecywał broń i
amunicję(...)" Niestety żadnych źródeł, dat, odnośnikow.

Skoro w tej książce nie podano żadnych źródeł, warto się wstrzymać z uznaniem informacji o Fritzu Rodenackerze za wiarygodną. Zdarzało się przecież, że oskarżanie innych właścicieli majątków ziemskich, nawet o zbrodnie hitlerowskie, okazywało się całkowicie bezpodstawne. Takim przykładem jest Werner Modrow z Modrowa (obecnie Bolesławowo w pow. starogardzkim). Nie dość, że w publikacjach przez dziesięciolecia stwierdzano, iż jego majątek ziemski był miejscem ćwiczeń wojskowych oddziałów V kolumny, to właściciela tej posiadłości określano jako zbrodniarza. Jeszcze w 1998 roku Gertruda Pierzynowska napisała w książce Dwory, parki i folwarki Kociewia i Kaszub: Kiedy 2 września 1939 r. na te tereny wkroczyła armia niemiecka, Werner Modrow w znaczny sposób przyczynił się do mordowania Polaków (bez podania źródeł). Podobne informacje można znaleźć także w Internecie. Tymczasem nie ma jakichkolwiek danych, dotyczących szkolenia w jego majątku bojówkarzy hitlerowskich i nic nie wskazuje na jego udział w eksterminacji ludności polskiej. Nikt tego nie potwierdza. Wszyscy świadkowie, z którymi ongiś rozmawiałem, uważali Wernera Modrowa za wzorowego gospodarza i uczciwego człowieka (były to osoby wiarygodne, z różnych środowisk). Natomiast informacje o jego udziale w mordowaniu Polaków uznali za kompletną bzdurę.

O Wernerze Modrowie wspomina prof. Andrzej Gąsiorowski (pracownik naukowy Muzeum Stutthof, który pełnił funkcję przewodniczącego Okręgowej Komisji Badań Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu – IPN) w książce: Jan Kaszubowski i służby specjalne. Gestapo-Smiersz-UB..., 2008 rok. Z jego badań wynika, że Werner Modrow prowadził w okresie międzywojennym aktywną działalność polityczną, był nawet prezesem okręgu poznańsko-pomorskiego Jungdeutsche Partei (W trakcie inspirowanej przez władze Trzeciej Rzeszy walki o polityczną jedność Niemców w Polsce zgodną z ideologią narodowosocjalistyczną, Werner Modrow został usunięty z tego stanowiska przez centralę JDP, jako przedstawiciel wpływów ziemiańsko-kapitalistycznych) oraz członkiem Zarządu Głównego Deutsche Vereinigung in Westpolen. Ale i tu w relacjach świadków wyłania się obraz porządnego człowieka, który nie pozwolił aresztować ani wysiedlić nikogo z Polaków zatrudnionych u niego oraz troszczył się o jeńców angielskich, pracujących w majątku. I nie ma żadnych przesłanek wskazujących na to, że miał jakikolwiek związek z mordowaniem Polaków.

Kto przebrnął przez ten nieco przydługi tekst, może się zastanawiać, co ma wspólnego Fritz Rodenacker z Wernerem Modrowem. Otóż wiele. Obaj byli czołowymi działaczami mniejszości niemieckiej na swoim terenie a ich majątki inwigilowała polska policja i służby wojskowe, słusznie przypuszczając, że z entuzjazmem przyjęliby włączenie Pomorza do Niemiec. Obu podejrzewano o szkolenie bojówkarzy. W niektórych publikacjach Wernera Modrowa oskarża się o udział w zbrodniach hitlerowskich, a o Rodenackerach napisano, że w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji.

Jak było w przypadku Fritza Rodenackera – nie wiem. Nie zajmowałem się tą sprawą. A na przykładzie Wernera Modrowa chciałem pokazać, jak łatwo kogoś oczernić przypisując mu czyny, których nie popełnił.

Jerzy - 2009-12-13, 11:17

Jest znamienne, że wszystkie dotychczas cytowane publikacje przedstawiające Fritza Rodenackera w sposób negatywny, nie podają źródeł.
feyg - 2009-12-13, 17:32

Jerzy napisał/a:
Jest znamienne, że wszystkie dotychczas cytowane publikacje przedstawiające Fritza Rodenackera w sposób negatywny, nie podają źródeł.

Zapewne z jakichś źródeł korzystali, pytanie tylko jakie wnioski wyciągnęli z tych materiałów i czy nie zastosowali zbyt daleko posuniętych uogólnień. Warto byłoby zajrzeć do dokumentu który podał w przypisach profesor Berendt:
Cytat:
AP Gd., 46 I, s. 54, Skorowidz osób politycznie karanych i podejrzanych z powiatu puckiego, 1 I 1925.

Nie sądzę aby autorzy pominęli to źródło w swoich badaniach. Z góry zakładam, że opinia władz polskich w stosunku Fritza Rodenackera nie była najlepsza, skoro w końcu doszło do jego wydalenia. Pytanie tylko czy opinia dotycząca działalności w organizacjach mniejszości niemieckiej pozwala na przyklejenie łatki "hitlerowca", "oprawcy" czy osoby która "wsławiła się wyjątkowym okrucieństwem w czasie wojny". Jak sam przyznał dr Berendt: "Nie zawsze negatywna kwalifikacja była uzasadniona".

Jerzy - 2009-12-13, 19:38

feyg napisał:
Cytat:

Z góry zakładam, że opinia władz polskich w stosunku Fritza Rodenackera nie była najlepsza, skoro w końcu doszło do jego wydalenia.


Wtedy wydalano wszystkich, którzy nie byli Polakami, albo nie mogli „stać się Polakami”.
Fritz Rodenacker nie został wydalony jak większość Niemców. On został aresztowany przez sowiecką GPU i wywieziony do obozu koncentracyjnego. Tam zamykano nie tylko hitlerowców, ale też tak zwanych wrogów społecznych.

Wiele osób o pochodzeniu wątpliwym starało się wtedy udowodnić, że są „dobrymi Polakami” dokonując donosów na innych. Być może Fritz Rodenacker był ofiarą takiego donosu.

feyg - 2009-12-13, 21:12

Miałem na myśli to, że opieranie się wyłącznie na przedwojennych aktach, bez konfrontacji ze świadkami zdarzeń może wypaczać opinię na temat niektórych osób. Odnoszę wrażenie (aby to zweryfikować należałoby do tych akt zajrzeć), że polskie władze traktowały wszystkich Niemców działających w jakichkolwiek organizacjach podobnie. Po 1 września 1939 okazywało się czy słusznie czy nie...
Jerzy - 2009-12-14, 08:43

feyg
Przepraszam za nieporozumienie. Ty myślałeś o roku 39 a ja napisałem o 45.

Jerzy - 2010-02-11, 10:45
Temat postu: Zapiski Puckie
Ukazał się właśnie 10 numer "Zapisków Puckich" wydawanych przez Muzeum Ziemi Puckiej.
Zawiera on między innymi dwa artykuły dotyczące Celbowa:
"Rodenackerowie w Celbowie 1823-1945" napisany przez pana Zygmunta Wiśniewskiego
i "Losy potomków rodziny Rodenacker z Celbowa" napisany przeze mnie.

W artykule pana Wiśniewskiego jest po raz ostateczny wyjaśniona zagadka kamiennego stołu.

ezet - 2010-02-11, 14:02

Temat Celbowo / Celbau ma najwięcej wyświetleń na podforum Puck i powiat pucki, z czego można wnioskować, że wzbudza duże zainteresowanie użytkowników WFG. Czy w tej sytuacji zechciałbyś zamieścić swój artykuł na forum?
Jerzy - 2010-02-11, 14:11

9 stron A4 (?)
villaoliva - 2010-02-11, 14:29

Oczywiście :-D
ezet - 2010-02-11, 14:31

Jerzy napisał/a:
9 stron A4 (?)


Jeżeli masz ten tekst w Wordzie, to żaden kłopot skopiować i wkleić na forum. Podana przez Ciebie objętość nie stanowi żadnej przeszkody w zaprezentowaniu na WFG.

guzzi - 2010-02-11, 19:24

Czekamy...
Jerzy - 2010-02-12, 08:27

Przytaczam w całości mój artykuł z "Zapisków Puckich":

Losy potomków rodziny Rodenacker z Celbowa

Eines nahm ich mir an diesem Abend vor:
Niemals wollte ich hassen lernen, so wie diese Menschen es taten.
Immer trotz allem wollte ich versuchen, über den Dingen zu stehen.
Elisabeth Paetzold „Erlebnis in Polen”

Tego wieczora postanowiłam:
Ja nigdy nie chcę się nauczyć tak nienawidzić, jak ci ludzie to robili.
Zawsze pomimo wszystkiego będę się starać zachować wewnętrzny spokój
Elisabeth Paetzold „Przeżycie w Polsce”




Minęło już wiele dziesięcioleci od czasów wojny, gdy rozstrzygały się losy narodów i gdy losy jednostek czy rodzin zdawały się na tym tle nie mieć znaczenia. Okrucieństwo nazistowskie zanegowało wszystkie normy, których do tej pory przestrzegano nawet w czasie poprzednich wojen. To dawało też niestety legitymację do nieludzkich zachowań w stosunku do Niemców tuż po wypędzeniu okupanta.
W wyniku wojny wiele dzieci utraciło rodziców, nie tylko w wyniku śmierci ale często poprzez zaplanowane uprowadzenie. Należy tu przede wszystkim wymienić zabieranie polskich dzieci poprzez hitlerowską organizację Lebensborn w celu ich germanizacji. Jest bardzo prawdopodobne, że wiele dzieci wtedy bezprawnie uprowadzonych do dzisiaj nic nie wie o swoim pochodzeniu.
Los naszej rodziny nie jest tak tragiczny jak los wielu innych rodzin dotkniętych wojną. Ale jest to los szczególny. W wyniku tych wydarzeń z końca wojny rodzina nasza została podzielona między Polską i Niemcami. W ten sposób, że rodzeni bracia znaleźli się po przeciwnych stronach granicy a później w procesie odnajdywania się zostali zmuszeni do zmiany swoich poglądów i pewnych narzuconych schematów myślowych.
Nasi rodzice Elisabeth (jedyna córka Fritza i Erny Rodenacker właścicieli majątku w Celbowie) i Heinrich Paetzold mieszkali od momentu ślubu w 1937 roku w Celbówku koło Pucka (wtedy Pucka Syberia albo Heinrichshof). Mieli oni czterech synów. Klaus przyszedł na świat w roku 1938, Wolf w 1940, Fritz (teraz Staś) w 1942 a w 1944 roku ja, Rainer (teraz Jerzy). Pomimo wojny życie rodzinne przebiegało spokojnie. Ojciec był zarządcą na folwarku w Celbowie, który należał do jego teścia Fritza Rodenackera. To go chroniło przez pewien czas przed służbą wojskową. Dopiero w roku 1943 został powołany i od tego czasu rzadko bywał w domu. Nasi dziadkowie Fritz i Erna Rodenacker mieszkali w pałacu w Celbowie.
Boże Narodzenie 1944 obchodzono jeszcze jak zwykle. Ale już wkrótce zaczęło do Celbowa przybywać coraz więcej uciekinierów z Prus Wschodnich. Opowiadali oni o okrucieństwie żołnierzy sowieckich i o tym co przeżyli w czasie ucieczki: chaos, srogą zimę, naloty myśliwców, śmierć osób bliskich. Wśród ofiar było szczególnie dużo dzieci.
Przyjaciele rodziny radzili naszej matce, żeby jak najszybciej wzięła synów i uciekła na Zachód. Ale jej ojciec uważał, że ucieczka jest bardziej niebezpieczna niż pozostanie w Celbowie, szczególnie dla dzieci. Miał on o tyle rację, że zima tego roku była niezwykle ostra, środki komunikacji w dużej części były zniszczone a naloty nie oszczędzały ludności cywilnej. Po długich i gwałtownych dyskusjach, wbrew jej przekonaniu, podporządkowała się częściowo woli ojca. Postanowiono, że pojedzie z dwojgiem starszych synów, a dwóch młodszych zabierze później.
W połowie lutego 1945 udało jej się zdobyć miejsce na ciężarówce Wehrmachtu, która jechała za Odrę, stamtąd trzeba było dalej podróżować koleją. Ze względu na naloty pociągi jeździły tylko nocą. Dni trzeba było spędzać na dworcach albo w piwnicach. W ciągu dwóch tygodni matka z siedmioletnim Klausem i pięcioletnim Wolfem dotarła za Łabę. Trzyletni Fritz i ja w wieku 9 miesięcy pozostaliśmy w Celbowie pod opieką dziadków.
Mniej więcej w tym samym czasie nasz ojciec Heinrich Paetzold został ujęty i rozstrzelany w pobliżu Mostaru przez serbskich partyzantów. Wiadomość o tym nie dotarła jednak wtedy do naszej matki. Dopiero wiele lat po wojnie odnalazła byłych żołnierzy z tej samej jednostki, którzy potwierdzili jego śmierć.
Mama pozostawiła Klausa i Wolfa nad Łabą pod opieką przyjaciółki i nie zważając na działania wojenne udała się w drogę powrotną do Celbowa. Środki transportu w kierunku z zachodu na wschód prawie nie działały i całymi dniami duże odcinki trasy musiała pokonywać pieszo. Dotarła tylko do Świnoujścia. Jednak już było za późno by dotrzeć do Pucka i nas uratować. 5 Marca wojska sowieckie osiągnęły wybrzeże Bałtyku, zamykając Danzig i Kaszuby w kotle. Droga lądowa była odcięta. Próba dostania się do Pucka drogą morską była też niemożliwa. 12 marca była świadkiem nalotu bombowców amerykańskich na Świnoujskie i zniszczenia wszystkich statków w porcie. Podczas tego nalotu zginęło co najmniej 4000 osób. W porcie dowiedziała się, że Rosjanie zajęli już okolice Pucka. Teraz zrozumiała, że musi wrócić do Klausa i Wolfa i czekać na zakończenie wojny.
Dzieliła wtedy los wielu ludzi, którzy przybyli ze Wschodu i nie wiedzieli gdzie są członkowie ich rodzin. Oczekiwała na transporty kolejowe z uchodźcami ze wschodu mając nadzieję spotkać kogoś, kto mógłby jej przynieść jakąś wiadomość. Dopiero jesienią 1945 spotkała znajomą z Pucka, która opowiedziała co się wydarzyło w Celbowie podczas jej nieobecności.
Rosjanie wkroczyli do Celbowa 12 marca, pałac splądrowali a naszych dziadków wypędzili z domu. Dziadkowie zostali bez dachu nad głową i błąkali się po okolicy śpiąc w stodołach. Mój brat Fritz i ja pozostaliśmy w tym czasie pod opieką kaszubskich rodzin z Celbowa.
Na początku maja dziadkowie zostali umieszczeni w domu starców w Pucku, który także służył jako punkt zbiorczy dla Niemców oczekujących na wysiedlenie. Dom ten był zdewastowany przez żołnierzy rosyjskich i kompletnie przepełniony. Znajdowali się tam nie tylko mieszkańcy Pucka i okolic ale też uciekinierzy z Prus Wschodnich. Wielu mieszkańców było w stanie skrajnego wyczerpania. Wielu z nich umierało. Nasi kaszubscy opiekunowie, zapewne obawiając się zbyt długo przechowywać niemieckie dzieci, przyprowadzili nas do domu starców do dziadków. Dziadkowie opiekowali się nami pomimo katastrofalnych warunków higienicznych.
W końcu maja przyjechali samochodem z Sopotu pracownicy Ośrodka Opieki Społecznej i nie zważając na protesty dziadków i rozpaczliwy płacz trzyletniego Fritza wydarli nas im przemocą. Potem zawieźli nas do Sopotu i umieścili w domu dziecka na ulicy Czerwonej Armii.
Nasza babcia zmarła w domu starców prawdopodobnie w lipcu 1945 w wyniku skrajnego wycieńczenia i choroby, dziadek został aresztowany przez sowieckie GPU i wywieziony w nieznanym kierunku. Po latach okazało się, że zmarł on z wycieńczenia w październiku 1945 w sowieckim obozie Fünfeichen leżącym w Niemczech w sowieckiej strefie okupacyjnej.
Po wysłuchaniu tych wieści mama postanowiła pojechać do Polski, żeby nas odzyskać, chociaż dobrze wiedziała, że może za to zapłacić życiem. Najpierw udała się w drogę do Berlina, żeby uzyskać zezwolenie na przekroczenie granicy polskiej. W tym celu musiała nocą nielegalnie idąc bezdrożami przedostać się do strefy sowieckiej. W Berlinie, zarówno w sowieckiej komendanturze jak i w Polskiej Misji Wojskowej, została jej prośba załatwiona odmownie. Polski urzędnik poinformował ją sucho, że wszystkie osierocone dzieci niemieckie są wysyłane transportami do Niemiec. Nie uwierzyła w jego słowa. I miała rację, bo w tym momencie byliśmy już dziećmi polskimi. W domu dziecka dano nam nowe przypadkowe polskie imiona, nazwiska i daty urodzenia Fritz nazywał się teraz Stanisław Mirski (Staś) a mnie dano nazwisko Bogusław Turski (Boguś).
W lipcu 1945 roku zostałem zabrany z domu dziecka przez bezdzietne małżeństwo mieszkające w Danzigu-Wrzeszczu. Postarali się oni o „prawdziwą” metrykę urodzenia. W sytuacji powojennej nie było to trudne. Od tego momentu nazywałem się Jerzy Chojnacki. Fritzem zaopiekowała się kierowniczka domu dziecka i wzięła go do swojego mieszkania.
Ponieważ uzyskanie zezwolenia na podróż do Polski było niemożliwe, mama postanowiła jechać nielegalnie. W listopadzie 1945 spakowała plecak, pałatkę i koc i ruszyła w drogę. Przedtem napisała listy pożegnalne do przyjaciół i krewnych. Do dzisiaj jest zachowany list pożegnalny do jej męża, o którego śmierci wtedy jeszcze nie wiedziała. W liście tym próbuje wyjaśnić mu, dlaczego zabrała wtedy tylko dwóch synów i pisze, że jest gotowa zapłacić własnym życiem za tą decyzję.
Wieczorem na dworcu Berlin-Lichtenberg wsiadła do pociągu wiozącego polskich repatriantów i sowieckich żołnierzy w kierunku granicy. Musiała przezwyciężyć strach przed tym nieznanym co ją oczekiwało. Musiała też przezwyciężyć własne przekonania, po raz pierwszy w jej życiu świadomie łamała obowiązujące prawo.
O pierwszej w nocy pociąg osiągnął stację graniczną Kostrzyń nad Odrą. Żeby uniknąć kontroli granicznej, wysiadła z wagonu z przeciwnej strony niż peron i ukryła się w zaroślach. Tuż przed odjazdem wskoczyła z powrotem. Na szczęście jej współpasażerowie nie zwrócili uwagi na jej zachowanie. Dalej jechała już bez biletu i bez zezwolenia. Musiała starać się unikać rozmów z innymi pasażerami, bo mówiła przecież bardzo słabo po polsku. Tak udało się jej dojechać do Poznania. Dworzec był pełen żołnierzy sowieckich. Z obawy przed kontrolą opuściła teren dworca przez dziurę w płocie. Był już wieczór i padał deszcz. Na szczęście dwie Polki, które zapytała o drogę, miały zrozumienie dla matki szukającej swoich dzieci. Zaproponowały nocleg, a następnego dnia pomogły jej kupić bilet do Danziga.
Z rozmów współpasażerów w pociągu dowiedziała się, że w Danzigu wysiadających podróżnych oczekuje kontrola. Pojechała zatem dalej w kierunku Gdyni. Po opuszczeniu dworca w Oliwie pociąg został zatrzymany z powodu małej awarii. Korzystając z tej okazji wyskoczyła na tory i poszła do miasta. W Oliwie przenocowała w jakimś wejściu do piwnicy zawinięta w pałatkę. Rano następnego dnia poszła piechotą do Sopotu. Z bijącym sercem znalazła dom dziecka na ulicy Czerwonej Armii. Starsza kobieta, która jej otworzyła twierdziła, że nie zna żadnego Fritza ani Rainera Paetzold. Wszystkie niemieckie dzieci zostały wysłane z transportami do Niemiec. Punkt zbiorczy jest na Oruni. Tam można sprawdzić listy z nazwiskami.
W innych domach dziecka otrzymała podobną odpowiedź. Oczywiście pytała też na Oruni. Naszych nazwisk nie znalazła na liście.
W tym czasie miała w Danzigu jeszcze paru znajomych, u których mogła mieszkać i dostać coś do jedzenia. Jednak czas naglił, bo ciągle coraz więcej Niemców wysyłano transportami na Zachód.
Poprzez znajomych z Pucka dostała jeszcze raz potwierdzenie, że dzieci zostały zawiezione do domu dziecka w Sopocie. Udała się tam po raz drugi, tym razem z osobą, która potrafiła tłumaczyć. Teraz pokazała też zdjęcie Fritza. Siostry prowadzące dom dziecka nie rozpoznały go. Nagle w korytarzu pojawiła się przypadkowo młoda dziewczyna, prawdopodobnie pomoc kuchenna. Poprosiła żeby jej pokazać to zdjęcie, bo pracuje tu już od początku. Rozpoznała od razu mojego brata i powiedziała, że obaj chłopcy tu byli, ale już zostali oddani obcym ludziom na wychowanie. Nikt w domu dziecka nie znał nazwisk rodzin opiekuńczych. Nie było też żadnych list z nazwiskami dzieci. Godzinę później matka próbowała jeszcze raz rozmawiać z tą samą osobą, ale tym razem siostry były bardzo nieprzychylne i nie pozwoliły jej spotkać się z tą dziewczyną. Wtedy pojęła, że pyta o sprawy niewygodne. W momencie gdy chciała opuścić dom dziecka, jeden z chłopców spojrzał na zdjęcie i powiedział: „to jest Staś, on jest teraz u naszej byłej kierowniczki, panny Jadwigi Łoskiewicz, ulica Stalina 752”. On potwierdził też, że ja w lipcu zostałem zabrany przez obcych ludzi.
Matka udała się natychmiast pod wskazany adres. Nikt nie odpowiadał na pukanie, ale drzwi były uchylone. Ostrożnie weszła do mieszkania i zobaczyła Fritza siedzącego przy stole kuchennym. Po 9 miesiącach nie mówił on już prawie wcale po niemiecku. Matkę jednak rozpoznał, przytulił się do niej i zawołał „Mutti”. Teraz już była pewna, że odnalazła swego syna i że go zabierze ze sobą. Opiekunka Fritza twierdziła, że musi go oddać rodzonej matce, nawet jeśli ona jest Niemką.
Wydanie dziecka, które było pod opieką państwa, było możliwe tylko za zezwoleniem Ośrodka Opieki Społecznej. W urzędzie tym potraktowano matkę, jako Niemkę, z nienawiścią. Dla nich było od razu jasne, że przybyła do Polski w sposób nielegalny. Przekazali ją milicji. UB w Sopocie trzymało ją do wieczora, ale wieczorem po krótkim przesłuchaniu została wypuszczona.
Według rozporządzenia Ośrodka Opieki Społecznej Fritz musiał natychmiast opuścić mieszkanie jego opiekunki i wrócić do domu dziecka. To oznaczało ponowną utratę kontaktu z osobami bliskimi dla niego. Siostry prowadzące dom dziecka zabroniły także mamie odwiedzać Fritza, rzekomo bojąc się uprowadzenia. Warunkiem wydania dziecka było zapłacenie sumy 8000 zł jako zwrot kosztów utrzymania i przedstawienie dwóch świadków, którzy mieli potwierdzić jego tożsamość.
Pieniądze z trudem zdobyła, udało się je dostać od znajomych Niemców, którzy mieli opuścili Polskę najbliższymi transportami. Natomiast jako świadków przedstawiła dwie kobiety, które były zatrudnione w majątku w Celbowie, dobrze ją znały i chętnie udzieliły pomocy. Bez problemów rozpoznały one Fritza spośród innych dzieci. Prokurator w Sopocie przyznał Fritza matce. Żeby go zabrać z domu dziecka musiała jeszcze przedstawić metrykę urodzenia, której oczywiście nie miała przy sobie. Znowu pomogli jej ludzie z majątku i załatwili wystawienie metryki w Urzędzie Stanu Cywilnego w Pucku. 2 grudnia 1945 zezwolono jej odebrać syna. Nie miała jednak gdzie się z nim zatrzymać a wiedząc, że Jadwiga Łoskiewicz kocha Fritza, poprosiła ją o kwaterę do czasu odejścia transportu. Te parę dni, które pozostały chciała poświęcić na szukanie mnie. Szukała w zapiskach kościelnych przypuszczając, że zostałem ochrzczony w kościele katolickim. Trafiła na pewien ślad, ale nagle stało się coś, co zmieniło całą sytuację.
Rano 5 grudnia Jadwiga Łoskiewicz twierdziła, że czuje się chora i poprosiła matkę, żeby tym razem ona kupiła mleko. W momencie gdy wracała z pełną bańką, przed wejściem do domu została zatrzymana przez ubeka w cywilu. Najpierw zaprowadził ją na komendę milicji w Sopocie, ale tam nikt nie chciał przejąć tej sprawy. Zatrzymanym samochodem zawiózł ją do komisariatu we Wrzeszczu na rogu Partyzantów i Grunwaldzkiej. Jako powód zatrzymania podał, że w 1939 roku został on rzekomo pobity przez naszego ojca. W tym komisariacie zatrzymano matkę tylko na jedną noc. Następnego dnia odtransportowano ją pod eskortą milicji do siedziby UB na ulicy Nowe Ogrody w Danzigu. Tutaj została zamknięta w pomieszczeniu, w którym uwięzionych było około 100 osób, mężczyzn i kobiet; w piwnicy bez okien i wentylacji. To był 6 grudzień 1945, jej 36. urodziny. Oczekiwało ją tutaj osiem najgorszych dni jej życia, jak sama później stwierdziła. Więźniowie i strażnicy byli agresywni. Bicie i szykany były na porządku dziennym. Najgorsze incydenty zdarzały się w ciągu nocy, spanie było prawie niemożliwe.
Po 7 dniach została przesłuchana przez młodego porucznika UB. Pomimo słabej znajomości języka polskiego udało jej się zrozumieć, że podsunięty przez oficera protokół zawiera fałszywe wypowiedzi, umieszczone tam w celu uzyskania wyroku skazującego. Odmówiła podpisania tego dokumentu. Następnego dnia, 13 grudnia, została przeniesiona do aresztu śledczego na ulicy Bogusławskiego. Tym razem została zamknięta w pojedynczej celi, bez ogrzewania i z wybitym oknem. Przebywała tam do stycznia 1946. Następnym etapem było więzienie na ulicy Kurkowej. Tutaj były lepsze warunki higieniczne i bardziej uregulowany tryb życia. Męczyła ją przede wszystkim niepewność co do jej dalszego losu. Nadal musiała znosić szykany strażniczek, ale bicie było zabronione. Głównym niedostatkiem było jednostronne wyżywienie powodujące szkorbut i inne dolegliwości.
W lutym 1946 została przesłuchana przez prawnika z Warszawy, który nie znalazł w aktach powodu zatrzymania i obiecał coś zrobić w jej sprawie. Pomimo tego dopiero 17 lipca 1946 roku została wypuszczona na wolność, bez pieniędzy, w zimowym ubraniu. Później dowiedziała się, że podczas jej pobytu w więzieniu pytano ludzi na folwarku w Celbowie, jak się ona i jej mąż zachowywali podczas wojny. To śledztwo nie dało widocznie żadnych podstaw do dalszego zatrzymywania jej w areszcie.
Piechotą udała się z Danziga do Sopotu. Siłę czerpała z nadziei, że wkrótce zobaczy swego syna Fritza. Można sobie wyobrazić jej rozczarowanie i rozpacz gdy stwierdziła, że w mieszkaniu na ulicy Stalina mieszkają już inni ludzie. Według nich Fritz zachorował na płuca i musiał wyjechać razem z opiekunką w góry, żeby zmienić klimat. Nowego adresu nie znali. Dalsze poszukiwania w urzędzie meldunkowym wykazały, że opiekunka Fritza nie wymeldowała się. To znaczyło też, że nie pozostawiła tam nowego adresu.
Matka czuła się wtedy całkowicie bezsilna. Wiedziała, że jest „tylko” pogardzaną Niemką. Przypomniała sobie jak opiekunka Fritza powiedziała jej, że uważa wszystkich Niemców za zwierzęta i że dla niego byłoby najlepszym rozwiązaniem pozostać w Polsce, bo matka wychowa go na pewno na nazistę. Także pracownicy Ośrodka Opieki Społecznej starali się robić wszystko, żeby nie odzyskała dzieci. Wiedziała też, że w czasie pobytu w więzieniu w prasie danzigiej ukazał się artykuł szkalujący jej ojca Fritza Rodenackera. Artykuł pełen bezpodstawnych oskarżeń i kłamstw.
Notabene, podobne oskarżenia przeciwko niemu są do dziś powtarzane w niektórych polskich publikacjach.
Teraz matka musiała podjąć decyzję, czy pozostać w Polsce i dalej szukać dzieci, nawet jeśli miałaby być ponownie aresztowana, czy też z następnym transportem wrócić do Klausa i Wolfa do Niemiec. Znajomi, u których tymczasowo mieszkała, byli zdania, że powrót do Niemiec jest najrozsądniejszy. Także listy z Niemiec budziły w niej tęsknotę za tak dawno nie widzianymi synami. Pomimo to zdecydowała się na pozostanie. Jej sytuacja była bardzo niewygodna. Nigdzie nie mogła się zameldować, bo natychmiast zostałaby wysiedlona. Także z noclegiem były kłopoty. Co parę dni zmieniała miejsce pobytu, aby nie nadużywać cierpliwości swoich gospodarzy, którzy też mieli dosyć własnych kłopotów. Pieniądze, które dostała od znajomej odjeżdżającej transportem, nie wystarczyły na długo. Na szczęście udało się jej znaleźć zatrudnienie jako pomoc domowa w rodzinie polskiego prawnika. Pracodawca dowiedziawszy się o jej losach, pomógł znaleźć adwokatkę, która chętnie zajęła się sprawą szukania dzieci. Z jej udziałem poszukiwanie Fritza zostało przejęte przez prokuraturę w Danzigu. Prokuratur polecił też milicji w Sopocie, żeby szukać Rainera (czyli mnie). Już dwa dni później zaprowadził ją, tym razem uprzejmy, milicjant do rodziny, która opiekowała się chłopcem o nieznanym pochodzeniu. Przypadkowo był to ten sam adres, który ona znalazła tuż przed aresztowaniem niecały rok temu. Chłopiec, którego tam znalazła miał około 2,5 roku. Mnie widziała po raz ostatni gdy miałem 9 miesięcy. Pomimo tego od razu była przekonana, że znalazła swego najmłodszego syna. Być może tak bardzo chciała, żeby to było prawdą. Rodzina, w której go znalazła, nie robiła dobrego wrażenia. Mały Karol potrafił już palić papierosy i pić wódkę.
Matka znowu pojechała do Celbowa żeby postarać się o świadków. Trzy kobiety, byłe zatrudnione z folwarku, chętnie pojechały z nią do Sopotu. Widząc Karola nie miały ani chwili wątpliwości, że to Rainer. Tak też zeznały obecnemu przy tym milicjantowi. Adwokatka wystąpiła teraz z wnioskiem do sądu o oddanie dziecka matce.
W tym samym czasie matka została ostrzeżona, że jest poszukiwana przez milicję w Sopocie, prawdopodobnie na wskutek donosu pracowników Ośrodka Opieki Społecznej. Ukryła się we Wrzeszczu, gdzie znowu udało jej się znaleźć zatrudnienie w rodzinie innego polskiego adwokata. Przy jego współudziale i przy pomocy adwokatki z Sopotu doszło w końcu do procesu 12 marca 1947. Już dwa dni przed procesem opiekunka małego Karola oddała go dobrowolnie kasując 3000zł. Proces przebiegł bez kłopotu. Czterech świadków potwierdziło że rozpoznają w Karolu Rainera i sąd przyznał go matce. Rainer był tak zaniedbany, zawszony, zarażony świerzbem, że nie mogła go zabrać do mieszkania pracodawców, którzy mieli małe dziecko. Woźnica z Celbowa, który też był świadkiem w sądzie, zabrał go ze sobą. W Celbowie zajęła się Rainerem jego córka.
8 Maja 1947 mama została nagle zabrana przez milicję w celu wysiedlenia. Obawiała się, że wysiedlą ją bez Rainera, który w tym czasie był jeszcze w Celbowie. Na szczęście jej szef zadzwonił do zarządcy Celbowa i Rainer został dostarczony następnego dnia do obozu dla wysiedleńców. To był tak zwany Narvik-Lager w Danzigu. Warunki pobytu tam były niewiele lepsze niż w więzieniu. Pomimo tego poprosiła o przedłużenie pobytu. Miała ciągle jeszcze nadzieję, że prokuratura znajdzie Fritza. Niestety, nie otrzymała żadnej wiadomości o nim. Musiała więc 17 lipca 1947 opuścić Polskę ostatnim transportem idącym na Zachód.
Klaus i Wolf znajdowali się w tym czasie na południu Niemiec, w pobliżu Jeziora Bodeńskiego. Jedna z kuzynek naszej babki Erny Rodenacker była nauczycielką w słynnej prywatnej szkole mieszczącej się w Zamku Salem. Postarała się ona o to, żeby obaj zostali przyjęci do tej szkoły i umieszczeni w internacie. Tam mama odnalazła ich po powrocie z Polski. Po prawie dwóch latach rozłąki byli znowu razem. Klaus i Wolf prawie już zapomnieli jak ich mama wygląda. Wydała im się obca. Była przecież zmieniona przez to co przeżyła. Rainer został szybko zintegrowany, chociaż początkowo mówił tylko po polsku. Klaus i Wolf będąc w wieku 7 i 5 lat przeżyli dwa lata bez mamy pod opieką dalekiej rodziny w obcym otoczeniu, byli bardzo samotni i zagubieni, był to bardzo trudny okres w ich życiu.
Pomimo pomocy rodziny i bezpłatnego miejsca w szkole, warunki finansowe rodziny były bardzo ciężkie. Matka utraciła nie tylko męża i rodziców ale też cały majątek. Otrzymywała wtedy skromną rentę, która nie wystarczała na wyżywienie dzieci. Dorabiała zbierając w lesie maliny i zioła na sprzedaż. Później też żyła bardzo skromnie, renta którą otrzymała po mężu była niska i aby mieć trochę więcej pieniędzy opiekowała się małymi dziećmi. Jednak jej główną troską było odnalezienie Fritza. Nie miała przecież wtedy wątpliwości, że Rainer jest jej prawdziwym synem. Poszukiwała Fritza za pośrednictwem Czerwonego Krzyża i przy pomocy polskiego adwokata mieszkającego w Poznaniu. Przez lata nie udało jej się znaleźć żadnego śladu.
W tym czasie Fritz, teraz Staś mieszkał razem z opiekunką w Józefowie koło Otwocka. Zarówno on jak i jego opiekunka mieli zmienione nazwiska. Staś miał polską metrykę urodzenia z inną datą i miejscem urodzenia. Znalezienie ich nie było łatwe.
Ja (czyli prawdziwy Rainer) żyłem w tym czasie w Danzigu-Wrzeszczu pod nazwiskiem Jerzy Chojnacki. Także moje pozostałe dane personalne były całkowicie zmienione. Zarówno Staś jak i ja nie wiedzieliśmy nic o naszym pochodzeniu. Byliśmy przekonani, że nasze opiekunki są naszymi matkami. One utrzymywały stały kontakt miedzy sobą. Ja wiedziałem, że w Józefowie żyje syn znajomych, który nazywa się Staś, ale nie znałem go i nie miałem pojęcia, że jest on moim bratem.
Obaj byliśmy wychowani w antyniemieckim duchu, jak zresztą wszyscy w tym czasie. Rany z czasu okupacji były jeszcze świeże a straszak niemiecki był zawsze wygodnym narzędziem polityki populistycznej. Rodzina, w której Staś się wychowywał, była w czasie okupacji aktywna w konspiracji związanej z AK i poniosła też ofiary w czasie powstania warszawskiego. Także ja byłem ciągle konfrontowany z opowiadaniami o zbrodniach niemieckich w czasie wojny.
Adwokat z Poznania szukał Stasia za pośrednictwem prokuratury i milicji. Nie przynosiło to żadnych wyników. Przypuszczając, że jego starania są sabotowane, zwrócił on się w roku 1955 ze skargą do Rady Państwa. Nagle potoczyło się wszystko innym trybem, ale nie tak jak on się tego spodziewał. Milicja odnalazła właściwy adres i nagle stała się nadgorliwa. Zamiast zawiadomić adwokata, aresztowali opiekunkę Stasia i razem z nim, pod milicyjną eskortą zawieźli ich do Sopotu. Tam została ona umieszczona w areszcie a Staś w izbie zatrzymań dla nieletnich. W takich warunkach 13 letni Staś dowiedział się od milicjantów, że osoba, którą uważał za swoją matkę, nie jest jego matką i że on jest Niemcem. To wydarzenie nie nastawiło go pozytywnie do jego prawdziwej matki. W ciągu następnych lat wszystkie próby nawiązania kontaktu przez matkę czy innych członków rodziny natrafiały na jego opór.
Ja, w tym czasie mieszkałem z moimi polskimi rodzicami, którzy obdarzali mnie miłością i starali się spełniać wszystkie moje potrzeby. Niestety jako małżeństwo nie żyli w zgodzie. Dlatego też moja polska matka któregoś dnia, w tajemnicy przed ojcem powiedziała mi, że nie jestem ich dzieckiem i że jestem Niemcem i że, naprawdę nazywam się Rainer Paetzold. Miałem wtedy 15 lat. Nie wiem co minie bardziej poruszyło, prawda o moich rodzicach czy to że jestem Niemcem. Powiedziała mi ona, że postanowiła mnie oddać prawdziwej matce, bo w takiej skłóconej rodzinie nie mogę być szczęśliwy. Nie chciałem tego, uważałem ich za moich rodziców i nie chciałem być Niemcem. Najchętniej zapomniałbym o tym wszystkim. W końcu jednak uległem jej namowom. To było na początku listopada 1959 roku. Taksówką wynajętą w Gdyni pojechaliśmy do Pucka. Tam odwiedziliśmy panią Klarę Szarmach, która jak się okazało znała moich rodziców. Do dzisiaj jest zagadką skąd moja polska matka wiedziała do kogo się udać. Pani Szarmach od razu rozpoznała, że jestem synem Paetzoldów. Dla potwierdzenia mojej tożsamości zaproponowała żebyśmy razem pojechali do Celbowa. Zaprowadziła nas do domu rodziny Kunath, byłego woźnicy Fritza Rodenackera. Pani Szarmach wskazała na mnie i spytała „Kto to jest?”. „To jest Paetzold” odpowiedział pan Kunath bez zastanowienia. Tak samo moja była niania Johanna Rohraff rozpoznała mnie natychmiast.
Moja polska matka wysłała poprzez panią Szarmach list do matki w Niemczech, w którym napisała, że ma jej syna i chce go jej oddać. Teraz dopiero nasza matka dowiedziała się, że wtedy w 1947 roku pomyliła się i wzięła nie swoje dziecko. Także Rainer przy tej okazji dowiedział się, że nie jest rodzonym synem. Ten fakt nie zmienił jednak stosunku mamy do Rainera. Traktowała go dalej jak własnego syna.
Parę tygodni po moim pojawieniu się w Celbowie, przyjechała do Polski daleka krewna z Niemiec, żeby nawiązać pierwszy kontakt. W czasie tej wizyty moja polska matka zmieniła jednak zdanie i nie chciała mnie już oddać. Kontakt został zerwany w dramatycznych okolicznościach. Taki obrót spraw w końcu mnie zadowalał, ponieważ nigdy nie byłem w pełni przekonany, że chcę jechać do Niemiec. W ciągu następnych lat, podobnie jak Staś, odmawiałem wszystkich kontaktów z moją niemiecką rodziną. Polska matka przedstawiała mi moją niemiecką matkę w sposób negatywny. Twierdziła ona na przykład, że matka zabrała wtedy tylko dwóch synów, bo miała zbyt dużo bagażu z kosztownościami, które były dla niej ważniejsze od dzieci. Wtedy też nic nie wiedziałem o tym co mama przeżyła szukając nas tuż po wojnie.
W wyniku tego, że moja polska matka podjęła kontakt z rodziną w Niemczech, urwały się kontakty pomiędzy nią i opiekunką Stasia. W pewnym sensie moja polska matka „zdradziła wspólną tajemnicę”. Nie mieliśmy od tego czasu żadnych wiadomości od nich. Ja wprawdzie już wiedziałem, że mam brata w Józefowie, ale nie odwiedzałem go, bo sytuacja była niejasna. Czułem też się współwinny, że taka sytuacja powstała. Przede wszystkim starałem się chyba zapomnieć o wszystkim co miało jakiś związek z tym tematem. Chciałem, żeby wszystko tak było jak przedtem. Przypuszczam, że Staś odczuwał podobnie. Opiekunka Stasia poinformowała go, że w Danzigu odnalazł się jego młodszy brat i że wyjechał do Niemiec, co nie było zgodne z prawdą.
Nagle latem 1963 roku nadeszła kartka pocztowa od opiekunki Stasia z „ostrzeżeniem”, że Wolf jest w Polsce. Okazało się, że Wolf, który był wtedy studentem, postarał się o to żeby dostać praktykę wakacyjną w Poznaniu. Pierwszy weekend wykorzystał, żeby odwiedzić Stasia. Zaskoczył go zupełnie i chyba wtedy udało mu się zmienić nastawienie Stasia do niemieckiej rodziny.
Rzeczywiście, tak jak się spodziewałem, w następną niedzielę zjawił się u mnie. Podobnie jak u Stasia miał ze sobą tłumacza, który był nieźle rozbawiony tą niezwykłą sytuacją. Co mnie przede wszystkim uderzyło to było to niezwykłe podobieństwo, które nie ograniczało się tylko do podobieństwa fizycznego. To były też gesty, mimika i dużo więcej. Moje uczucia były bardzo sprzeczne i chyba nie potrafiłem wtedy z tym sobie dać rady. Z jednej strony czułem sympatię do mojego brata a z drugiej strony chciałem być lojalny w stosunku do mojej polskiej matki i nie chciałem być Niemcem. Potrzebowałem lat, żeby nauczyć się obchodzić z takimi ambiwalentnymi uczuciami.
Pierwszą moją reakcją na wizytę Wolfa było odwiedzenie Stasia w Józefowie. Tutaj też odczułem to duże podobieństwo. Tym razem nie musiałem zabraniać sobie ulegać tej sympatii. Następny weekend spędziliśmy w trójkę w Poznaniu. W ten sposób Wolf osiągnął to, że kontakty między nami stały się możliwe. W następnym roku Staś załatwił, z dużymi trudnościami, zaproszenie dla Klausa na przyjazd do Polski. Nie było wtedy stosunków dyplomatycznych z RFN i aby otrzymać zgodę musiał złożyć w milicji oświadczenie, że to jest jego brat, co spowodowało że później przez 12 lat nie mógł otrzymać paszportu. Klaus odwiedził Stasia w nowym mieszkaniu w Warszawie. i udało się mu wtedy namówić go, żeby spotkał się z mamą. Ja stawiałem jeszcze opór. Bałem się takich dramatycznych sytuacji jak wtedy w 1959 roku.
Pierwsze spotkanie Stasia z mamą nastąpiło w 1965 roku w słowackich Tatrach i przełamało jego wszystkie obiekcje w stosunku do niemieckiej rodziny. Ja potrzebowałem jeszcze paru lat. Także moja pierwsza żona przekonywała mnie, że muszę spotkać się z moją matką. Do spotkania doszło latem 1971 roku na Słowacji. Nasza matka była bardzo szczęśliwa. Po raz pierwszy po tylu latach rodzina była zjednoczona. Ja z mojej strony odczułem od razu, że nie ma pomiędzy nami żadnej obcości i obdarzyłem ją od razu pełnym zaufaniem.
Od tego momentu spotykaliśmy się częściej, w Czechosłowacji albo w Berlinie Wschodnim. W tych latach zacząłem coraz bardziej odczuwać jak beznadziejna była polityczna i gospodarcza sytuacja w Polsce. Byliśmy świadkami wydarzeń marca 68 i grudnia 70 w Danzigu. Społeczeństwo straciło całkowicie zaufanie do władz. W 1968 zacząłem pracować zawodowo jako inżynier. Rzeczywistość życia zawodowego była dodatkowym rozczarowaniem. Miałem wrażenie, że studiowałem na próżno i kasuję tylko zasiłek dla bezrobotnych. Pod koniec grudnia 1973 wykorzystałem wycieczkę sylwestrową do Jugosławii i Wenecji, żeby zostać na Zachodzie.
Od roku 1974 mieszkam w Niemczech. Do momentu śmierci naszej matki w roku 1998 utrzymywałem z nią stały kontakt. Także kontakt pomiędzy wszystkimi pięcioma braćmi jest żywy. Staś nadal mieszka w Warszawie i pomimo, że nie zdecydował się na wyjazd na stałe do Niemiec, od lat utrzymuje ścisły kontakt z rodziną . Począwszy od 1978 roku (gdy pierwszy raz uzyskał paszport i zgodę na wyjazd) wraz z żoną i córkami prawie co roku spędzał wakacje u mamy w Waldenweiler pod Stuttgartem. Po śmierci mamy często jest w Niemczech i spotyka się z nami. Tuż po urodzeniu się jego córek nasza matka zaczęła uczyć się języka polskiego po raz drugi w jej życiu, żeby móc się porozumiewać z wnuczkami, ale one ją wkrótce przegoniły i zaczęły mówić po niemiecku. Znamienne było, że nigdy nie obserwowałem, żeby nasza matka okazywała nienawiść w stosunku do naszych polskich matek, przez które została tak mocno skrzywdzona. Jej stosunek do Polski był nacechowany życzliwym zainteresowaniem, chociaż przez długi czas nie chciała tam jechać. Dopiero po śmierci mamy dowiedziałem się z jej wspomnień, jak dramatyczne były jej przeżycia w Polsce w tych latach po wojnie.
Celbowa nie odwiedziła nigdy więcej, pomimo, że w 1984 roku była z wycieczką w Warszawie i Danzigu. Razem ze Stasiem chodziła po Danzigu i pokazywała gdzie uczęszczała do szkoły - Viktoria Schule, gdzie mieszkała jej babcia pochodząca z rodziny Steffens i opowiadała, że pamięta jak odwiedzała jako dziecko swoja prababkę w „Złotej Kamienicy” nazywanej też Steffens Haus koło fontanny Neptuna.
Zapoznając się z dramatyczną historią naszej matki, w czasie jej powrotu po wojnie do Danziga w celu odszukania Fitza i mnie, można uważać, że zakończyło się to niepowodzeniem – znalazła i utraciła Fritza zamiast mnie zabrała ze sobą inne dziecko. Jednak gdyby wtedy nie dotarła do Fritza (Stasia) i jego opiekunki, nie miała by śladu do dalszych poszukiwań. Trzeba podkreślić, że dzięki jej uporowi , konsekwencji i wytrwałości zaistnieliśmy ponownie w rodzinie.
Czasem jestem pytany z jaką narodowością identyfikuję się. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Porozumiewam się i myślę w obu językach, żyję sprawami obu krajów i odczuwam to jako wzbogacenie. Chyba przez to uważam, że identyfikacja z konkretną narodowością nie jest mi potrzebna.
Prawdziwe pochodzenie Rainera nie jest do dzisiaj wyjaśnione pomimo wieloletnich usiłowań naszej matki w tym kierunku.
Losy naszej rodziny zostały dwukrotnie sfilmowane. Na początku lat 60 było nadane słuchowisko i widowisko telewizyjne „Der vierte Platz”. Scenariusz Horsta Mönnicha ukazał się później jako powieść pod tym samym tytułem (polskie tłumaczenie: „Czwarte miejsce przy stole”).
W roku 2006 reżyser Volker Koepp nakręcił z udziałem wszystkich pięciu braci film dokumentalny „Söhne” („Synowie”). W roku 2007 został ten film na festiwalu w Nyon (Szwajcaria) odznaczony główną nagrodą: „Grand Prix Visions du Réel“.
17 października 2009 pokazaliśmy film „Synowie” w szkole w Celbowie. Obecni byli nauczyciele, mieszkańcy Celbowa i okolic, obecni byli także potomkowie ludzi, którzy byli zatrudnieni na folwarku w czasach Rodenackerów.
To było prawie dokładnie 50 lat po tym, gdy jako 15-letni chłopiec, tam byłem i pan Kunath powiedział: „to jest Paetzold”

Jerzy Paetzold, Heidelberg


Większa część tego tekstu opiera się na wspomnieniach Elisabeth Paetzold, które napisała po powrocie z Polski.

Hochstriess - 2010-02-12, 09:29

Za każdym razem, gdy czytam tę historię jestem głęboko poruszona. Bardzo Ci za nią dziękuję.
Kuglow - 2010-02-12, 14:21

Z zapartym tchem przeczytałem Twoje wspomnienia Jerzy i jestem pod ogromnym wrażeniem opisanej historii. Niesamowita jest postawa Waszej mamy, która gotowa była do najwyższych poświęceń aby Was odnaleźć. To wręcz wzorcowy przykład matczynej miłości. Cóż mogę więcej dodać , chyba tylko to że jestem pełen podziwu i dziękuję Ci za tą opowieść!! :brawo: :flaga:
Bynio50 - 2010-02-12, 14:25

Napewno każda matka tak by postąpiła. Pełen podziwu jestem dla determinacji Twojej mamy, Jerzy .Szacunek. :flaga:
ezet - 2010-02-12, 16:26

Jerzy, ta niezwykła opowieść, to piękny pomnik dla Twojej Matki !!! Dzięki, że zechciałeś umieścić swój artykuł na WFG. :flaga:
guzzi - 2010-02-12, 17:01

Jerzy, Chapeaux bas! :brawo:
Tym sposobem dobrnęliśmy do pięknego końca opowieści o Celbowie i Rodenackerach...

fritzek - 2010-02-12, 17:11

Ja również bardzo dziękuję :brawo: :flaga:

Mam nadzieję, że to jednak nie definitywny koniec opowieści o Celbowie i rodzinie Rodenacker.

ezet - 2010-02-12, 18:37

fritzek napisał/a:
Ja również bardzo dziękuję :brawo: :flaga:

Mam nadzieję, że to jednak nie definitywny koniec opowieści o Celbowie i rodzinie Rodenacker.


Atrakcyjnym wzbogaceniem tematu na WFG byłby artykuł Zygmunta Wiśniewskiego, "Rodenackerowie w Celbowie 1823-1945". Znajduje się w nim, jak napisał Jerzy, wyjaśnienie zagadki kamiennego stołu z Celbowa.

Jerzy - 2010-03-24, 10:40

Artykuł pana Wiśniewskiego jest opublikowany na stronie szkoły w Celbowie
Rodenackerowie w Celbowie

ezet - 2010-03-24, 19:59

Jerzy napisał/a:
Artykuł pana Wiśniewskiego jest opublikowany na stronie szkoły w Celbowie
Rodenackerowie w Celbowie


Cytat:
Po powrocie do Celbowa we wrześniu 1939 roku zaangażował się w działalność, powstałej niemieckiej organizacji o charakterze policyjnym – Selbstschutz, mającej swą siedzibę w Wejherowie. Piastował w niej funkcję kierownika terenowej placówki w Celbowie. W Celbowie utworzono posterunek niemieckiej policji, z którego kierowano wytypowanych wcześniej Polaków do więzienia w Wejherowie – był to etap przejściowy do kaźni w Piaśnicy.

Bardzo prawdopodobne, że to właśnie informacja o kierowniczej roli Fritza Rodenackera, jaką pełnił w placówce Selbstschutzu w Celbowie, skłoniła Artura Jabłońskiego do stwierdzenia, że "Rodenackerowie (...) w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji...".
Selbstschutz uważny jest za zbrodniczą organizację hitlerowską, która brała udział w masowej likwidacji polskiej inteligencji, na podstawie sporządzonych przez jej członków list osób przeznaczonych do eliminacji.

elsner irena - 2010-03-24, 22:41

W młodszym okresie epoki kamiennej ciała zmarłych nie palono i ich prochów nie składano w urnach do ziemi, lecz zwłoki w całości składano do tzw. kamiennych grobów skrzynkowych (Steinkistengräber). Sciany takiego grobu wyłożone były płaskimi kamieniami, natomiast od góry całość była nakryta jedną dużą płytą kamienną. We wspomnianej okolicy natrafiono na kilka pozostałości po takich grobach, także w Celbowie. Wspominał o tym już dr Hans Prutz w swojej książce z 1872 roku „Geschichte des Kreises Neustadt in Westpreußen”. W Rąbinie w pow. świdwińskim znaleziono na pocz. XX wieku dobrze zachowany kamienny grób skrzynkowy. Rozmiary dużej płyty kamiennej wynosiły ok. 2,5 m dł. i 1,25 m szer. Jest bardzo prawdopodobne, że Rodenacker z Celbowa podczas prac polowych natrafił na tego typu grób i uszkodził go. Może nie skojarzył swego znaleziska z grobem, jako że nie było w nim urn.
Jerzy - 2010-03-25, 10:12

Cytat:
Cytat:
Cytat:
Po powrocie do Celbowa we wrześniu 1939 roku zaangażował się w działalność, powstałej niemieckiej organizacji o charakterze policyjnym – Selbstschutz, mającej swą siedzibę w Wejherowie. Piastował w niej funkcję kierownika terenowej placówki w Celbowie. W Celbowie utworzono posterunek niemieckiej policji, z którego kierowano wytypowanych wcześniej Polaków do więzienia w Wejherowie – był to etap przejściowy do kaźni w Piaśnicy.


Bardzo prawdopodobne, że to właśnie informacja o kierowniczej roli Fritza Rodenackera, jaką pełnił w placówce Selbstschutzu w Celbowie, skłoniła Artura Jabłońskiego do stwierdzenia, że "Rodenackerowie (...) w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji...".
Selbstschutz uważny jest za zbrodniczą organizację hitlerowską, która brała udział w masowej likwidacji polskiej inteligencji, na podstawie sporządzonych przez jej członków list osób przeznaczonych do eliminacji.


Dla ścisłości dwa inne cytaty z tego artykułu:

Cytat:
Mimo, iż wojna pochłaniała mnóstwo ofiar, pracownicy celbowskiego gospodarstwa byli pod „opieką” swego mocodawcy. Nie pozwolił na żadne aresztowania wśród swoich ludzi, chociaż byli wśród nich i tacy, którzy należeli do Związku Zachodniego, którego członków hitlerowcy tym bardziej poszukiwali. Rodenacker jednak, zniechęcony polityką hitlerowców, coraz bardziej usuwał się w cień. (Polski Związek Zachodni)



Cytat:
Powtarzane do dziś bezkrytycznie opinie, jakoby „Rodenackerowie w czasie II wojny światowej wsławili się wyjątkowym okrucieństwem wobec miejscowej inteligencji”, nie znajdują żadnego potwierdzenia w faktach. Powodują jedynie utrwalanie fałszywego obrazu historii, który dziś niczemu ani nikomu nie służy.

Jerzy - 2010-03-25, 10:26

Cytat:
Przy okazji wspomnianego kamiennego stołu, warto wyjaśnić jego pochodzenie. Pojawiły się bowiem w publikacjach domniemania, iżby miał on pochodzenie celtycki, albo miałoby to być miejsce średniowiecznych sądów królewskich czy szlacheckich. Prawda jest bardziej prozaiczna. Otóż głaz ten sprowadził do miejscowego lasku Fritz Rodenacker w połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku, właśnie po to, aby urządzić przy nim miejsce do biwakowania. Starsi mieszkańcy wspominają opowieści ojców, w jaki sposób głaz ten był ściągany przez zaprzęgi konne z okolicznych pól. Operacja wcale nie była taka prosta.


W latach 20 wprowadzono w Celbowie pług parowy. Po przeciwległych stronach pola stały dwie lokomobile, które na przemian ciągnęły pług wyposażony w dwa lemiesze. Przy zmianie kierunku zmieniano lemiesz. Ten pług orał głębiej niż dotychczas używane pługi konne. Przypuszczam, że w ten sposób znaleziono tą płytę kamienną.

ezet - 2010-03-29, 18:56

W zapomnianej dokumentacji sprzed lat znalazłem skan pocztówki z Kołkowa (Villaoliva umieścił taką w temacie Kołkowo/Kolkau ). Na tej z mojego skanu, w bardzo dużej rozdzielczości, jest korespondencja do Luizy Rodenacker. Nie pamiętam już nawet, od kogo dostałem te skany. Jerzy, czy znana jest Ci ta kartka?
Jerzy - 2010-03-29, 19:04

Kiedyś znalazłem ją w Internecie. Nie wiem kto to wysłał. Mam kłopoty z czytaniem pisma Sütterlin. Twoja kopia jest bardziej czytelna.
ezet - 2010-03-29, 19:15

Jerzy napisał/a:
Kiedyś znalazłem ją w Internecie. Nie wiem kto to wysłał. Mam kłopoty z czytaniem pisma Sütterlin. Twoja kopia jest bardziej czytelna.


Moje skany mają po 2,5 i 5 MB, więc są super wyraźne. Jeżeli przydadzą się do rodzinnej dokumentacji, to mogę je Tobie przesłać. Czy właściciele pałacu w Kołkowie byli spokrewnieni z Rodenackerami?

Jerzy - 2010-03-29, 19:23

Nie wiem kto mieszkał w Kołkowie. Może zapytam mojego brata Klausa.

Dziękuję za propozycję. Jak przesłać takie duże pliki? Może przez Rapidshare.
Te pocztówki zostały parę lat temu znalezione gdzieś koło Pucka na strychu (Wieczór Wybrzeża donosił). Część z nich jest w posiadaniu mojego brata z Warszawy.

ezet - 2010-03-29, 20:17

Jerzy napisał/a:


Dziękuję za propozycję. Jak przesłać takie duże pliki? Może przez Rapidshare.


Skany powinny być już w Twojej skrzynce :-D . Pozdrawiam

elsner irena - 2010-03-29, 20:57

Kolkowo/Kołkowo było podobnie jak Wierzchucino od poł. XIX wieku domeną państwa pruskiego. Od 1850 roku dzierżawił ją niejaki Zielke, w 1900 roku Jochheim, a kilka lat po nim już rodzina Senfft von Pilsach (właściciele majątku w Lublewie). Ostatnim dzierżawcą był w 1945 roku Albert Heldt. Nie są mi znane żadne bezpośrednie powiązania kolejnych dzierżawców z rodziną Rodenacker z Celbowa.
ezet - 2010-06-22, 21:22

Smutna wiadomość dla miłośników Celbowa. Ogromny, wspaniały buk przy kamiennym stole zakończył swój żywot. Dzięki Koledze Markowi, który niespodziewanie zorganizował wycieczkę do Celbowa dla członków Sekcji Historycznej Miejskiego Domu Kultury w Rumi, miałem okazję odwiedzić to magiczne miejsce. Jako że wyprawa była niespodziewana, zdjęcie powalonego drzewa wykonane zostało przypadkowym sprzętem, stąd słaba jakość fotek. Dla porównania zdjęcie buka, które wcześniej w tym temacie zamieścił Guzzi.
elsner irena - 2010-06-26, 19:05

Na temat ostatniego niemieckiego właściciela majątku w Celbowie, Rodenackera, jest również mowa w książce, którą stanowią wspomnienia Gerharda Behrenda von Graßa – książka ta ukaże się w języku polskim jeszcze w bieżącym roku... :-)

„(...) W majątku w Celbowie zastaliśmy wzorcowy porządek. Na wszystkich członkach delegacji wielkie wrażenie zrobiły niesamowicie czyste obory i stajnia. Rodenacker zaprezentował nam swój majątek, poinformował o przeprowadzonych pracach drenarskich – wszystkich słuchaczy zadziwił bardzo interesującym, szczegółowym wykładem na temat struktury geologicznej swojego regionu. (...)”

P.S. To naprawdę smutna wiadomość o losie celbowskiego buka przy „TAJEMNICZYM STOLE”...

ezet - 2010-06-26, 23:22

Zaledwie pół roku temu ukazała się Twoja książka "O przeszłości gminy Choczewo", a tu już zapowiedź kolejnej pasjonującej lektury. :flaga: :brawo: :flaga: Czy w tej pracy znajdą się też wątki związane z rodem von Krockow oraz trudne problemy stosunków polsko-niemieckich na terenie powiatu puckiego?
Na razie dla tego terenu mamy wspomnienia Albrechta von Krockow, spisane przez Krzysztofa Wójcickiego. Tyle, że Gerhard Behrend von Graß, w odróżnieniu od hrabiego Albrechta, nie wracał do dawnej posiadłości w Polsce i o wielu sprawach z przeszłości mógł mówić bardziej otwarcie.

Na zdjęciu główne wejście do neogotyckigo pałacu, otynkowanego w czasach PRL-u oraz drzwi pasujące do tej zabytkowej budowli, jak kwiatek do kożucha. Dla porównania fragment pocztówki zaprezentowanej przez Jerzego.

elsner irena - 2010-06-27, 16:31

1. Wspomnienia Gerharda Behrenda von Graßa są oczywiście – jako to na wspomnienia przystało - bardzo subiektywnym, ale jednocześnie wiernie oddającym obrazem życia niemieckich właścicieli majątków w byłym powiecie puckim (morskim). Oczywiście jest tam mowa o wszystkich sąsiadach i o ich wzajemnych stosunkach. Po wejściu w życie postanowień Traktatu Wersalskiego zmiana granic politycznych zmusiła wszystkich mieszkańców tej okolicy do spojrzenia w oczy nowej rzeczywistości, a niektórych wyzwała do długoletniego pojedynku z wiatrakami...

2. Widoczne na starej pocztówce, przedstawiającej pałac w Celbowie, małe wypukłe szybki oprawione w ramki z ołowiu, to tzw. Butzenscheiben. Produkowano je m.in. w „pobliskiej” hucie szkła w Osiekach Lęborskich (dzisiaj gmina Choczewo). Tego typu oszklenie zachowało się do dzisiaj w oknach pałacu w Lublewie.

villaoliva - 2010-09-23, 15:06

Czas na spotkanie w realu!

Miło mi już teraz zaprosić wszystkich na spotkanie z Jerzym i jego bratem Stanisławem. W czasie spotkania obejrzymy wspólnie film dokumentalny "Synowie" (reż. Volker Koepp), oparty na ich historii.

21 X godzina 18.
Dom Zarazy
Danzig Oliwa Stary Rynek Oliwski 15




Wolne Forum Danzig oraz Stowarzyszenie "Stara Oliwa" zapraszają na niezwykły film "Synowie" oraz spotkanie z jego bohaterami.

Znany niemiecki dokumentalista Volker Koepp opowiada niesamowitą historię niemieckiej rodziny wywodzącej się z Pomorza, z miejscowości Celbowo, położonej w powiecie Puckim. Bracia Klaus, Wolf, Friedrich i Rainer Paetzold przyszli na świat niedaleko Danziga w latach 1938-1944. Ich matka, uciekając w roku 1945 przed Armią Czerwoną, zabrała ze sobą na Zachód dwóch starszych synów. Młodszych pozostawiła pod opieką dziadków. Po zakończeniu wojny wróciła po nich do Polski. Nie mogła ich jednak odnaleźć. W 1947 roku, po miesiącach spędzonych w polskim więzieniu, udało jej się wrócić do Niemiec z chłopcem, którego uważała za swoje najmłodsze dziecko - Rainera. Pomyłka wyszła na jaw w 1959 roku, kiedy okazało się, że jej prawdziwy syn mieszka z przybraną rodziną w Danzigu. W 1955 roku odnaleziony został również 13-letni wówczas Friedrich. Mieszkał u przybranej rodziny w Warszawie, pod nazwiskiem Stanisław Łoskiewicz.

Po filmie poznamy osobiście dwóch braci Paetzold.

Zapraszamy do Domu Zarazy 21 października (czwartek) godzina 18.
Stary Rynek Oliwski 15 / Oliwa

wstęp wolny



Synowie
Söhne

Kraj: Niemcy, 2007, 111 min., film dokumentalny
Reżyseria: Volker Koepp
Scenariusz: Volker Koepp, Barbara Frankenstein
Zdjęcia: Thomas Plenert
Muzyka: Rainer Böhm
Obsada: Klaus Paetzold, Wolf Paetzold, Stanisław Łoskiewicz (Hans -Friedrich Paetzold),Reiner Paetzold, Jerzy Chojnacki (Joachim Rainer Paetzold)
Producent: Thomas Geyer
Produkcja: Thomas Geyer Filmproduktion (Berlin), Vineta Film w kooprodukcji y SWR (Baden-Baden),WDR (Kolonia) i Koppfilm (Berlin).
Dystrybucja światowa: Deckert Distribution

Pokazy festiwalowe: Nyon 2007, Warszawa 2007

Nagrody i wyróżnienia: Grand Prix na Festiwali Filmów Dokumentalnych Visions du Réel in Nyon

Hochstriess - 2010-10-02, 10:21

O kurczę :-) Dom Zarazy nie będzie za mały?
Jerzy - 2010-10-02, 10:36

Cytat:
O kurczę :-) Dom Zarazy nie będzie za mały?

Mam nadzieję! :-)

Hochstriess - 2010-10-09, 15:20

Trochę nie mogę się doczekać :-)
Jerzy - 2010-10-09, 18:11

Cytat:
Trochę nie mogę się doczekać

Jeszcze tylko 12 razy spać. :-)
A ile tam jest miejsc? I kto przyjdzie?

Hochstriess - 2010-10-09, 19:22

Miejsc nie jest za dużo, ale do tej pory wystarczało. Przyjdzie na pewno stała, forumowa ekipa i pewnie stali bywalcy Domu Zarazy, czyli zainteresowani historią Oliwianie. :flaga:

No i ja, JA przyjdę! :mrgreen:

villaoliva - 2010-10-09, 20:02

Powiadomimy jeszcze mailowo wszystkich forumowiczów.
Kuglow - 2010-10-09, 23:04

Nawet ja bardzo mocno postaram się przyjechać z dalekiej prowincji !!! :brawo: :flaga:
villaoliva - 2010-10-11, 20:52

Do sali teatralnej wchodzi podobno nawet do 80 osób. 40 z pewnościa będzie miało gdzie siedzieć :-D
Piotr A. - 2010-10-13, 21:51

Pomysł świetny, niestety wolne popołudnia mam tylko w soboty i niedziele. Czy istnieje możliwość obejrzenia w innym terminie / ew. pobrania materiału filmowego? Temat niesamowity, Guy de Maupassant by tego nie wymyślił, że nie wspomnę o Mrożku. Dałbym wiele żeby wziąć udział w tym spotkaniu ,ale jestem bez szans - kolejna impreza przechodzi mi koło nosa. :szewc: :rozpacz:
villaoliva - 2010-10-21, 22:36

I jak wrażenia po filmie?
feyg - 2010-10-22, 08:54

Film piękny, szczególnie zdjęcia plenerowe. Podziękowania dla tych co przyszli (naliczyłem nieco ponad 80 osób, spóźnialscy wyciągali szyje w drzwiach) oraz oczywiście dla bohaterów całej historii: Jerzego i Stanisława :brawo:

P.S. Pocztówka o której wspominał Roland (może nie bardzo dotyczy samego Celbowa):

Hochstriess - 2010-10-22, 09:10

Sama historia, mimo tego że ją już znamy od jakiegoś czasu, cały czas wgniatająca w fotel.
No i ludzie!
Niesamowite wrażenia, niezwykli zwykli bohaterowie :-)

Pepo - 2010-10-22, 10:45

Ach, bardzo żałuję, że nie mogłem być - siedzę jeszcze w Marburgu. Oby więcej takich inicjatyw!
kubek - 2010-10-22, 11:57

Pepo napisał/a:
Ach, bardzo żałuję, że nie mogłem być - siedzę jeszcze w Marburgu. Oby więcej takich inicjatyw!


Jest czego zalowac.

Dziekuje organizatorom za zorganizowanie projekcji a Panom Braciom za obecnosc
i niezwykla szczerosc wypowiedzi.

feyg - 2010-10-22, 13:34

Jakby co można zrobić powtórkę, mam płytkę z filmem podarowaną przez Jerzego. Może w klubie osiedlowym ma Przymorzu do którego zapraszał Piotr A.?
Kuglow - 2010-10-22, 19:10

Nie żałuję ani chwili spędzonej na projekcji. Warto było przyjechać z Malborka na to niesamowite spotkanie z historią rodziny Paetzold. Poznanie Jerzego (wraz z małżonką ) i Stanisława to dla mnie olbrzymi zaszczyt. Bardzo się z tego cieszę. O samym filmie niech świadczą łzy ocierane ukradkiem przez jego odbiorców. Jerzy , pozdrów proszę serdecznie od Nas Stanisława, Klausa , Wolfa i Rainera. :brawo: :flaga:
Jerzy - 2010-10-23, 21:01

Dzisiaj dotarliśmy z powrotem do Heidelbergu.
Dziękujemy wszystkim za organizację tego spotkania, za taką dużą frekwencję i zainteresowanie. Było wspaniale.
Jeśli jeszcze są pytania, możemy odpowiadać na forum.

Hochstriess - 2010-10-23, 21:29

To my dziękujemy!
Myślę, że po przetrawieniu historii pytania na pewno się pojawią. Póki co - przeżywamy (przynajmniej ja)
:-)

Jerzy - 2010-10-23, 21:32

Ja przeżywam też. Jest rzeczą wspaniałą mieć na raz tylu przyjaciół.
Jerzy - 2010-10-24, 14:08

Jako rewanż, za przyjęcie i prezenty, zdjęcie ślubne naszych dziadków Rodenackerów z Lutego 1902 roku. Erna w wieku 19 lat i Fritz 10 lat starszy.
Bynio50 - 2010-10-24, 14:23

Ładna para.
Kuglow - 2010-10-24, 14:39

Jerzy napisał/a:
Jako rewanż, za przyjęcie i prezenty, zdjęcie ślubne naszych dziadków Rodenackerów z Lutego 1902 roku.
Bardzo pięknie wyglądali !!! Dzięki wielkie !!! :brawo: :flaga:
villaoliva - 2010-10-26, 20:06

Film "Synowie" będzie wyświetlany 1 XI o 1:15 w landowym kanale Hessischer Rundfunk hr-fernsehen.
Kanał dostępny jest bezpłatnie dla posiadaczy anten satelitarnych oraz dzięki hr-fernsehen Livestream.

Jerzy - 2010-10-26, 20:09

ale bez polskich podpisów :cry:
villaoliva - 2010-11-24, 09:57

WOJEWÓDZKA I MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA ZAPRASZA:

2 grudnia (czwartek) o godz. 17.30 w Filii Danzigiej WiMBP (Danzig, ul. Mariacka 42) zostanie wyświetlony niezwykły film pt. "Synowie" w reżyserii znanego niemieckiego dokumentalisty Volkera Koeppa. Serdecznie zapraszamy!

ezet - 2010-11-29, 10:24

I jeszcze ładnie opracowane graficznie zaproszenie na ten znakomity film
villaoliva - 2010-12-04, 22:55

Mimo dnia ze śnieżycą i wielkim mrozem, sporo osób dotarło na Mariackę. Część publiczności nie zmieściła się w kadrze.
Sikorzanka - 2010-12-05, 22:15

O spotkaniu na Mariackiej pisze Zbyszek Walczak (szef biblioteki). Zapraszam :)
http://ibedeker.pl/relacj...-koepfa-synowie

villaoliva - 2011-03-26, 22:25

Polecam najnowsze "30dni" i tekst Tadeusza T. Głuszko "Losy braci Paethold".


Hochstriess - 2011-03-27, 19:31

Paetzold! :-)
Z samego rana biegnę do empiku! :brawo:

mirok - 2011-06-11, 14:17

ezet napisał/a:
I jeszcze ładnie opracowane graficznie zaproszenie na ten znakomity film


Dzisiaj, 11.06.2011 o godz. 22.30 na niemieckim programie "Phoenix" kolejna powtorka Synow (Söhne)

feyg - 2011-10-29, 22:38

Kolejne pamiątki związane z rodziną Rodenacker:
feyg - 2012-05-10, 20:01

Z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć o artykule autorstwa Doroty Abramowicz który ukazał się 30 kwietnia w mutacji Trójmiasto "Polski Dziennika Bałtyckiego".
Jerzy - 2012-05-10, 20:10

Dziękuję za wiadomość. Niestety z Niemiec nie mam dojścia do archiwum.
Colonel - 2012-05-12, 09:57

Przeczytalem po raz pierwszy cały wątek.
Jerzy, szacunek dla Twojej Matki.

Jerzy - 2012-05-12, 13:43

Danke :-)
ezet - 2012-05-12, 19:19

Jerzy napisał/a:
Dziękuję za wiadomość. Niestety z Niemiec nie mam dojścia do archiwum.


Mam ten artykuł w dokumentacji i mogę przesłać skan.

Jerzy - 2012-05-12, 19:23

Dziękuję już otrzymałem.
Karin - 2012-05-12, 21:20

Pozdrowienia dla Jerzego:)
feyg - 2013-01-28, 10:23

Dwie notatki prasowe z Dziennik Bałtyckiego:
feyg - 2013-01-28, 10:34

Drugi artykuł jeszcze raz, teraz trochę bardziej czytelny. Orientuje się ktoś do kiedy owa świetlica/przedszkole funkcjonowały?
Colonel - 2013-01-28, 18:14

A nie w pałacu po prostu?
feyg - 2013-01-29, 12:36

Pytanie brzmiało: do kiedy? a nie gdzie?
danielewicz - 2013-02-02, 19:13

Zanim przerzuciłem temat na następną stronę, męczyłem się niepotrzebnie z małymi literkami ;-)
Colonel - 2013-02-04, 08:32

feyg napisał/a:
Pytanie brzmiało: do kiedy? a nie gdzie?

Aż sprawdziłem, czy nie edytowałeś...;)

Jerzy - 2013-04-03, 10:26

Mój Brat z Warszawy zwrócił moją uwagę na ciekawą stronę pana Konrada Dobrzyńskiego o Ziemi Puckiej http://www.konrad-mw.home...d-pucyfik.html. Wydaje mi się, że pan Dobrzyński pisząc o Celbowie był inspirowany naszą dyskusją na WFG.
Przytaczam tutaj obszerne fragmenty z moim komentarzem w kolorze zielonym.

Cytat:

Wróćmy do Celbowa: jego ostatnim niemieckim właścicielem był syn Heinricha- Fritz Aleksander. Jego największym sukcesem było dobre „ wżenienie się” w 1903 r. w znany danzigi ród Steffensów przez ślub z Erną Wilheliminą Elisabeth Bleeck- wnuczkę sędziego Carla Ottona Steffens, przewodniczącego danzigiej Rady Miejskiej, właściciela słynnej „ Złotej Kamienicy”. Od tej chwili majątek rozrastał się już bez przeszkód, czego ukoronowaniem był zachowany do dzisiaj dwór.

[Dwór wybudował Heinrich Alexander Rodenacker w latach 70 XIX wieku, „wżeniene się” miało miejsce w roku 1902, czyli posag musiał być wypłacony 30 lat przed ślubem J.P.]

Siedzibę rodu wybudowano w stylu neogotyckim z charakterystycznymi blankowaniami na szczycie frontowej fasady. Zamiast herbu( Rodenackerowie nie byli szlachtą) umieszczono na przedniej ścianie pięć kolistych medalionów z symbolami rolnictwa, plonu, urodzaju, łowiectwa i rybołówstwa.
[…]
W wyniku ustaleń Układu Wersalskiego Celbowo wróciło do Polski, jednak Fritz z rodziną nie wyjechał do Niemiec i przyjął polskie obywatelstwo. Była to jednak „ przykrywka”. Otóż niemiecka ojczyzna wzywała swych pozostających w Polsce braci i siostry do tego, by ci zbyt otwarcie nie manifestowali swej niemczyzny, gdyż takie postępowanie może pozbawić ich pewnych praw i być nawet powodem wydalenia z „ nowej ojczyzny”

[a on to właśnie manifestował! J.P.].

W tym „pokojowym podbijaniu Polski” główną rolę odegrały - jak zwykle- pieniądze płynące szeroką strugą z Berlina( skąd my to obecnie znamy?)

[obecnie? z „Naszego Dziennika” no, bo skąd J.P.]

„ Nasz” Fryc zajmował wysokie stanowiska w licznych organizacjach niemieckich na terenie Polski typu Związek Niemieckich Żołnierzy Frontowych, Stowarzyszenie Niemczyzny na Rzecz Obrony Praw Mniejszości w Polsce itp. Jego żona też nie była gorsza- kierowała Stowarzyszeniem Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego.

[a powinni byli działać w Polskim Związku Zachodnim? J.P.]

Oboje nigdy nie splamili się mową polską i do swoich pracowników zawsze odzywali się w języku Nadludzi, chociaż- jak to wspominają ówcześni mieszkańcy Celbowa- doskonale rozumieli język polski.

[Sęk w tym, że Niemcy z polską wymową mają duże kłopoty. Wątpię też czy rzeczywiście rozumieli tak doskonale język polski. J.P.]

Wynikało to bez wątpienia z typowego dla tej nacji poczucia kulturowej i cywilizacyjnej wyższości nad Untermenschami tworzonego od czasów pruskich do czasów dzisiejszych( vide obecne hasełko: „Polacy to złodzieje, a Polki to dziwki”

[Hasełko podłe, skąd pan Dobrzyński je wziął? J.P.]).

Swoistym dowodem zaufania ze strony władz hitlerowskich było nadanie Rodennackerowi funkcji kierownika terenowej placówki Selbstschutzu w Celbowie. Organizacja ta „ wsławiła się” we wrześniu 1939 r. bestialskim traktowaniem Polaków aresztowanych wg. utworzonych przez dobrych, niemieckich sąsiadów na długo przed tą datą specjalnych list z nazwiskami przedstawicieli inteligencji polskiej. Obecnie jeden z jego wnuków stara się ukazać dziadka jako kolejną ofiarę szykan ze strony Polski, której „ represyjne działania skierowane były również na ich życie gospodarcze”. Ponadto „ Niemcy, w tym również Rodenacker, doświadczyli odwetu za lata antypolskiej polityki Hakaty i Komisji Kolonizacyjnej”. I jeszcze taki kwiatek z pracy pewnej pani, apologetyki tego rodu: „ Możliwe, iż negatywna ocena właściciela Celbowa powstała na potrzeby komunistycznej propagandy, która chciała w ten sposób usprawiedliwić zbrodnię, której dopuścili się wkraczający tu żołnierze sowieccy na starych już wówczas mocodawcach majątku. Fritz i Erna Rodenackerowie zostali aresztowani przez sowietów i przetrzymywani w Pucku, gdzie zmęczona przeżyciami Erna wkrótce zmarła”.

[Ten sam cytat tekstu pana Wiśniewskiego w pełnym kontekście: J.P.]).
Nie można negatywnie oceniać człowieka tylko za to, iż jest aktywnym działaczem organizacji narodowych w obcym kraju. W tym miejscu należy zauważyć – jak wspominają starzy mieszkańcy osady, – iż w czasie wejścia na te tereny hitlerowców, właściciel nie pozwolił na żadne aresztowania wśród swoich polskich pracowników, mimo iż byli tu przedstawiciele Związku Zachodniego, których z tą większą zaciekłością poszukiwali naziści. Charakterystyczne jest, iż w czasie rządów hitlerowców, Fritz Rodenacker w tej nowej władzy nie brał udziału[3]. Możliwe, iż negatywna ocena właściciela Celbowa powstała na potrzeby komunistycznej propagandy, która chciała w ten sposób usprawiedliwić zbrodnię, której dopuścili się wkraczający tu żołnierze sowieccy, na starych już wówczas mocodawcach majątku.

Zaiste wielka to zbrodnia, absolutnie straszniejsza od tej, jakiej dopuścili się Niemcy chociażby we wrześniu 1939 r. na Polakach z Pomorza. Z pewnością taka nazwa jak Piaśnica jest tej pani nieznana… O ile wspomniany wnusio( i opłacani przez niego pseudo- Polacy )

[Proszę o fakty: kto, kiedy ile zapłacił. Jeśli pan Dobrzyński nie wie to powinien milczeć. Poza tym zbrodnia jest zbrodnią, nawet wtedy, gdy rodacy ofiar są zbrodniarzami. J.P.]
rozwodzi się szeroko na temat tragedii swojej rodziny wypędzonej przez niedobrych Polaków w 1945 r. to akurat fragment życiorysu dziadziusia związany z jego bandycką rolą w 1939 r. przemilcza.

[bo nic o tym fragmencie życiorysu nie wiem J.P.]

Przy okazji: Niemiaszki uciekając przed Armią Czerwoną( nie było to polskie wojsko, o ile wiem), wypełniali zarządzenia swoich władz. Poza tym do 1989 r. nasz kraj był de facto pod okupacją radziecką, więc wszelkie pretensje prosimy kierować do Moskwy, Londynu, czy Waszyngtonu.

[A ja przecież nie mam do nikogo żadnych pretensji! J.P.]

Są to stolice trzech krajów, które zadecydowały o przebiegu granic po II wojnie światowej powodując m.in. to, że Polska jako jedyny „ zwycięzca” utraciła większość swego przedwojennego terytorium. Ta sama droga powinna dotyczyć tych wszystkich, którzy żądają od nas odszkodowań za utracone mienie. ( Warto byłoby sprawdzić, ile marek, a później euro dostali z tej racji mieszkańcy Izraela od RFN, a teraz od Niemiec, aby nie płacić „ podwójnie”- to byłby dopiero geszeft stulecia!)

Wracając do Fritza: bandyckie oddziały Selbstschutzu wsławiły się takim barbarzyństwem i zdziczeniem, że już pod koniec listopada 1939 roku zostały rozwiązane przez samych Niemców. Najlepiej scharakteryzował je sam szef Głównego Urzędu Służby Bezpieczeństwa Rzeszy Richard Heidrich określając działalność Niemców zamieszkujących Pomorze jako „ przeraźliwe, niekontrolowane akty zemsty” ( unmögliche, unkontrollierbare Racheakte.) Autor tych słów, zaciekły nazista, określany był( i to zasłużenie!) mianem „ Archanioła Zła”, więc raczej trudno sądzić, by użył cytowanych słów bezpodstawnie, czy kierowany litością nad Polakami…
Wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Reinhard_Heydrich
[a cóż tu było o Fritzu? J.P.]

Wielu dawnych selbstschutzów wstąpiło następnie w szeregi SS, w tym Reienhold von Krockow- syn następnego „ świętego Ziemi Wejherowskiej”, czyli wspomnianego już Albrechta- dzięki machlojkom urzędników III RP szanowanego obywatela tejże. Teraz Reinhard von Petzlow [to ja? J.P.] vel Jerzy Chojnacki bezczelnie kłamie pisząc o „ braku plamy na honorze rodu Rodenackerów”. Tu całkowicie zgadzam się z tym kolejnym zdrajcą Polski

[Kogo i kiedy zdradziłem? Proszę o fakty! J.P.]:

trudno mieć plamę na czymś, czego się nie posiada.
Wielu Polaków omamionych terminem „ pojednanie polsko- niemieckie” dzielnie mu przyklaskuje. Głupota to li tylko, czy słychać w tle brzęk judaszowych srebrników?
[/code]


Jeśli by pan Dobrzyński podczas swych podróży zawadził o Heidelberg, zapraszam go na dobre piwko. On mi opowie wszystko, co wie o naszym Fritzu i co ja knuję, a ja spróbuję go przekonać, że Polacy i Niemcy nie mają innego wyjścia, niż żyć w zgodzie a nawet w przyjaźni.
Jerzy Paetzold (Jerzy Chojnacki)
vel wnusio
vel Reinhard von Petzlow
itd.

Jerzy - 2013-04-03, 10:48

Diałający link: http://www.konrad-mw.home...ad-pucyfik.html
renekk - 2013-04-03, 22:34

Ta strona to zwyczajna Franca Wszechpolska. Wypada chyba tylko przytoczyć słowa Stanisława Lema: "Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów"...
Colonel - 2013-04-04, 13:17

Generalnie lektura przywolanego linku świadczy o dużym nasileniu obsesji u autora. Myślę, że to efekt "tresury", jaką przechodzilismy przez kilkadziesiat lat po wojnie, może i osobistych doświadczeń przekazanych przez kogoś z rodziny. W końcu nie ma chyba polskiej rodziny, która nie ucierpiałaby w trakcie wojny od jednej, drugiej, a zazwyczaj OBU stron. Nie jest wtedy łatwo zrozumieć i przyjąć za swoje słowa polskich biskupów z 1965, postawę Tadeusza Mazowieckiego w latach 1989-90.
Ale to pozwala tylko zrozumieć częściowo Dobrzyńskiego ale nie usprawiedliwić.

doldar - 2015-02-13, 19:46

renekk napisał/a:
Książka jest do kupienia w niemieckich antykwariatach wysyłkowych:
http://www.zvab.com/basic...itemsPerPage=10


Jest do obejrzenia na miejscu w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu i jest też wznowienie w 1981 r.

doldar - 2015-02-13, 20:18

A tu spis treści - http://www.ebay.de/itm/Di...g-/350558713203
Jerzy - 2015-08-02, 11:36

Wczoraj zmarł najstarszy z "Synów" Klaus Paetzold.
Wszyscy bracia i dzieci byli obecni przy jego śmierci.
8. Sierpnia osiągąłby 77 lat.

villaoliva - 2015-08-02, 11:38

Wyrazy głębokiego współczucia
Ponury - 2016-09-13, 21:04

Jak trafić tam, gdzie stoi słynny kamienny stół?
KasiaM - 2017-04-11, 15:07
Temat postu: Prababka Geysmer
Witam pana Jerzego - mam nadzieję, że tu jeszcze zajrzy. Luiza Geysmer pochodziła z rodziny kupieckiej, która na początku XIX wieku osiedliła się w Warszawie (pochodzili z Hamburga). Było to dwóch braci Jan Henryk https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Henryk_Geysmer i Andreas Gothard. Luiza jest wnuczką Andreasa, siostrą Percivala wymienionego tu: http://historia-wyzynaelb...--wielkie-.html
Mam jeszcze sporo innych informacji o tej rodzinie.

pozdrawiam,


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group